Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Taki naprawdę jest niepokonany Paweł Kołodziej [ZDJĘCIA]

Przemysław Franczak
Przemysław Franczak
Może być pierwszym magistrem politologii, który zdobędzie tytuł mistrza świata w boksie. Z kryniczaninem Pawłem Kołodziejem rozmawiają Przemysław Franczak i Łukasz Madej.

Przepraszam, ale troszkę jestem zmaltretowany. Boli mnie szczęka.

Po ostatniej walce?
Nie, nie, byłem u dentysty.

Pięściarz bardziej boi się dentysty czy dużego rywala?
Ja bardziej dentysty (śmiech). Jak widzę te wszystkie wiertła, to mnie dreszcze przechodzą. Jak byłem dzieckiem to rodzice u dentysty na siłę odrywali mnie od parapetu.

UNIKALNE ZDJĘCIA PAWŁA KOŁODZIEJA

***
Wykształcenie?
Magister politologii. Mam też licencjat z resocjalizacji. Teraz myślę o studiach podyplomowych. Może zrobię doktorat, jak Witalij Kliczko.

O nim się mówi, że jest najlepiej wykształconym bokserem na świecie, a o Panu, że jest jedynym polskim pięściarzem, który ukończył studia.
To drugie zdanie nie jest prawdą. Znam kilku pięściarzy, którzy też ukończyli studia.

Mimo wszystko potrafi Pan łamać nie tylko szczęki, ale i stereotypy. Boks i studia raczej ze sobą nie chodzą w parze.
Dla mnie to nic wielkiego. Zawsze wiedziałem, że muszę je skończyć, bo wykształcenie może się kiedyś przydać. Kariera sportowa może być bardzo krótka, może się złamać w ciągu jednego dnia. A poza tym lubię się rozwijać w wielu dziedzinach, nie tylko sportowo, ale też na polu kulturalnym czy edukacyjnym.

To prawda, że słucha Pan Chopina?
Tak.

Wielu spotkał Pan pięściarzy podobnych do siebie? Takich, z którymi mógłby Pan posłuchać chopinowskich nokturnów?
Jest taki jeden - Paweł Melkomian, człowiek, który wygrał z Krzyśkiem Włodarczykiem. Pięknie śpiewał, grał na gitarze, zafascynowany był muzyką. A dalej? To nie wiem (śmiech).

Słynny pięściarz Frank Bruno powiedział kiedyś, że boks to najtwardszy i najbardziej samotny sport. Brzmi mało zachęcająco.
Domyślam się, co miał na myśli, ale nagrodą za poświęcenie jest niesamowita satysfakcja ze zwycięstw.

Duże jest to poświęcenie?
To trudny sport. Trzeba mu wszystko podporządkować. Mówię tu nie tylko o pełnym zaangażowaniu w treningi, ale również o całym życiu. Pięściarzem jest się 24 godziny na dobę. Trzeba trzymać żelazną dyscyplinę. Odpowiednio jeść, regularnie spać, odpoczywać, bo jak tego zabraknie, to następnego treningu nie zrobię już na sto procent. To trudne jak się jest młodym człowiekiem. Przyjaciele gdzieś się bawią, piją alkohol, a ty musisz iść spać. Ja wytrzymuję ten reżim już siedem lat, od kiedy walczę zawodowo. Ale nie żałuję. Boks jest piękny.

Piękny?! A co w nim pięknego?
To, że jest niesamowicie uczciwy. W życiu codziennym jest mnóstwo fałszu, nieprawdy. A na ringu jesteś tylko ty, rywal i jasne zasady. To takie pierwotne, atawistyczne, sytuacja w której można się sprawdzić. Sama walka mnie kręci, żeby nie dać się trafić, przetrwać. Świat się zmienił, ale ta pierwotna potrzeba walki ciągle w nas siedzi.

To dlatego szykował się Pan na zawodowego wojskowego?
No, niewiele brakowało, a zostałbym podporucznikiem Wojska Polskiego. Byłem w Wyższej Szkole Oficerskiej w Poznaniu na drugim roku, zostały mi jeszcze dwa lata.

To czemu Pan się rozmyślił?
W końcu uznałem, że to nie jest mój kierunek i przeniosłem się na cywilną uczelnię. Też w Poznaniu, na Uniwersytet Adama Mickiewicza.

Za mocno dawali w tym wojsku kość?
Trochę te nocne szkolenia, strzelania przeszkadzały mi w trenowaniu, ale to nie był główny powód. Od jakiegoś czasu nosiłem się z zamiarem odejścia. Decyzja zapadła, kiedy zobaczyłem jak jednego z moich wykładowców, majora, skarcił jak uczniaka komendant szkoły. Generał. Dorosły facet, który miał dwójkę czy trójkę dzieci, prawie się rozpłakał. Rozumiem, że w wojsku jest hierarchia, ale stwierdziłem, że to nie jest miejsce dla mnie.

Swojego trenera też Pan nie słucha?
(śmiech) Dostosowuję się, bo wiem, że chodzi o mój wynik sportowy. Nie podważam jego decyzji. To jednak coś zupełnie innego. Jesteśmy wolnymi ludźmi.

To a propos wolności - skąd w Pańskim życiorysie wzięła się ta resocjalizacja?
To było tak, że już od podstawówki chciałem iść na AWF w Krakowie. Ojciec miał jednak przyjaciela pułkownika, który przekonał go, że dla Pawła będzie super jak będzie studiował w Wyższej Szkole Oficerskiej. Nie będzie trzeba płacić za studia, sami mu zapłacą, będzie miał chłopak zakwaterowanie, okrzepnie. On przekonał ojca, a ojciec mnie. I tam był kierunek pedagogiczny - resocjalizacja, dlatego zaplątała się w moje CV. Nie miałem na nią parcia.

Zabawnie to teraz wygląda. Pan po resocjalizacji jest w tej samej grupie co Artur Szpilka i Dawid Kostecki, zawodnicy z więzienną przeszłością. Dobrze się dogadujcie?
Świetnie, bo ja bardzo dobrze czuję się w tym środowisku. Pełno w nim wspaniałych ludzi. A że niektórzy mieli różne przejścia? Tak już po prostu jest, że ludzie z tego środowiska miewają problemy z prawem. A Artur to ciekawy człowiek i świetny kolega. Uważam, że to co z nim zrobiono, to było wszystko na pokaz. To samo z Dawidem Kosteckim.

Nie drażni to jednak Pana, że grzeczni w tym sporcie mają gorzej? Pan ma wkrótce walczyć o mistrzostwo świata, ale głośniej jest o Szpilce, który dopiero zaczyna karierę. Nie myślał Pan sobie: może ja też zostanę złym chłopcem, coś zbroję?
Nie, nie myślałem. Każdy ma swoją drogę. Artur jest bardzo medialny i teraz musi do tego dojść sportowo. A ja? Chcę w ringu pokazywać swoją wyższość, wygrywać. Nie chcę sztucznie napędzać marketingu. Od zawsze miałem wizerunek dżentelmena w ringu. Ludzie czasem porównują mnie do Kliczków. To dla mnie wyróżnienie. Postanowiłem sobie kiedyś, że będę mistrzem świata, bo pokonam w ringu każdego rywala. Pokonam mistrza. A czy obejrzy mnie na Youtubie 10 tysięcy ludzi czy milion? W życiorysie każdego pięściarza jest coś, co można wyciągnąć, czym można zainteresować ludzi. Powiem wprost - też nie jestem grzecznym chłopcem, nie jestem święty.

Czeka Pan tylko na właściwy moment, żeby odpalić bombę?
(śmiech) Nie, nie o to chodzi. Rzecz w tym, że wy mówicie: studia, Chopin. To wszystko prawda, ale poza tym mam swoje za uszami. Byłem strasznie żywym dzieckiem, robiłem straszne rzeczy. Gdybym się ogolił na łyso, to mam głowę całą w bliznach. Bawiliśmy się w ninję, Bruce’a Lee. Miałem ręce połamane, głowę porozcinaną. Wypadki ciągle mnie się trzymały. Zdarzały się też słynne solówki.

Przegrał Pan kiedyś?
Przeważnie wygrywałem, a dużo tego było za czasów kawalerskich. Co jakiś czas jakaś bójka po szkole czy na dyskotekach się zdarzała. Ale jak poznałem swoją żonę, to wszystko minęło jak za odjęciem ręki. A pasmo wypadków skończyło się wcześniej, kiedy wyjechałem do Szkoły Oficerskiej.

Miał Pan 22 lata, kiedy został ojcem. Założenie rodziny uchroniło przed pokusami wielkiego miasta?
Pewnie tak, bo miałem wtedy różne pomysły. Nie wiem, co by było gdybym Moniki nie poznał. Trochę obowiązków się przydało. Choć z drugiej strony, od zawsze znałem ludzi z przeróżnych środowisk. Ja jednak miałem swoje myślenie. Nie ulegam. Potrafię sam wszystko ocenić, jestem asertywny.

Kiedy syn pojawił się na świecie, nie pomyślał Pan, że boks to trochę ryzykowny sport?
Nie, bo to mój zawód i w ringu czuję się bezpieczny. Ale zacząłem za to ściągać nogę z gazu.

Rodzina bardzo przeżywa walki?
Żonie zawsze powtarzam: Monika, jak nie będziesz mogła patrzeć, kiedy np. krwawię, to wyjdź. No i jedną walkę tak przeżywała, że wyszła.

Jest Pan niepokonany. Zastanawia się Pan czasem jakie to uczucie przegrać?
W kickboxingu przegrałem dwa razy, zdarzyło mi się też w boksie amatorskim. Nie lubię przegrywać. Zawsze myślę o zwycięstwach. Wiem jednak, że porażki, jeśli jest się silnym, mogą czegoś nauczyć. Kogoś słabego mogą zabić. Czy ja bym się podniósł? Nie wiem.

Jak Pan kręci się po Krynicy to czuje się jak Rocky w tej swojej dzielnicy w San Francisco? Ludzie wychodzą ze sklepów, pozdrawiają?
Koledzy się śmieją, że sytuacja jest analogiczna. Kiedy chodzili ze mną po mieście, to w żadnej knajpie nie musiałem płacić rachunku. Pan, który obok kościoła sprzedaje najlepsze lody na świecie, jak idę po jedną gałkę - no bo trzymam dietę - to zawsze dołoży mi jeszcze cztery. Fajnie tu się żyje, ludzie są uprzejmi, cieszą się moim sukcesem. Jak odbieram synka ze szkoły, to dzieciaki się na mnie rzucają. Oglądają moje walki. Jestem zdziwiony, bo opisują nawet co w konkretnej rundzie się wydarzyło. Niesamowity entuzjazm. Dzieci są często dużo bardziej szczere niż dorośli. Czuć od nich fajną energię, niesamowitą radość. Miałem w szkole Filipa spotkanie z dziećmi, to był szok. Pytali o wszystko. Co jem, jak trenuję, czy uderzenie boli.

A boli?
Nie, czasami po walce mam zakwaszone mięśnie, obtarcia, ale podczas walki adrenalina jest taka, że nie czuć bólu.

W Warszawie, gdzie Pan też spędza sporo czasu, też już Pana rozpoznają?
Rzadko. Ale jest fajnie. Mieszkam tam razem z Dawidem Kosteckim i Andrzejem Wawrzykiem.

Mocna ekipa. Jak idziecie przez miasto, to...
...to praktycznie do żadnej dyskoteki nas nie wpuszczają (śmiech).

Syn idzie w ślady taty?
Teraz akurat trenuje breakdance, ale ćwiczył też taekwondo, w Warszawie u Pawła Nastuli trenował judo. Tak mu się zmienia, ale niech próbuje.

A jak przyjdzie i powie, że stawia na boks?
To będzie stres. Nie wiem, czy bym go od tego odwodził, ale nie chciałbym, żeby walczył. Może to egoistyczne, ale nie chcę się stresować patrząc na niego w ringu. Chcę, żeby Filip korzystał z życia i szedł inną drogę. No ale jak się uprze nie będę mu zabraniał czegokolwiek.

Swojemu tacie zafundował Pan taki los.
Ale jakoś sobie z tym radzi, trzyma kciuki. Cała rodzina to zresztą przeżywa. Ale powalczę tak jeszcze dwa-trzy lata i będzie nuda, emocje się skończą. Wcześniej jednak chciałbym zdobyć mistrzostwo świata, a potem - to moje marzenie - przenieść się do wagi ciężkiej.

A ten tytuł, to kiedy?
To tylko kwestia czasu kiedy będę się o niego bił. Nie mogę się już doczekać. Żyję tą walką.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Taki naprawdę jest niepokonany Paweł Kołodziej [ZDJĘCIA] - Gazeta Krakowska

Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska