Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Minęło 15 lat od brutalnego zabójstwa Michała Łyska

Katarzyna Janiszewska
Rodzice, którzy stracili dzieci, nigdy się z tym nie godzą. Przenigdy. Choćby nie wiadomo ile czasu upłynęło. Od śmierci Michała Łyska, wybitnego studenta matematyki mija dziś 15 lat. Mordercy już dawno są na wolności. A mają na sumieniu aż trzy życia.

Teoria chaosu mówi, że niczego nie można przewidzieć. Bo wystarczy jedno drobne zdarzenie, aby przyszłość ułożyła się kompletnie inaczej. Tak zwany "efekt motyla". Więc gdyby na przykład ojciec Michała spalił ziemniaki, które wtedy gotował na obiad, i musiał gotować je jeszcze raz, może syn później wyszedłby z domu i nigdy ich nie spotkał? Albo gdyby ekspedientka w osiedlowym sklepie została wcześniej ukarana i teraz nie sprzedała piwa nieletnim, może nie byliby tak pewni siebie?
I gdyby sąsiadka, która widziała to wszystko, nie zamknęła tchórzliwie okna, tylko krzyczała, wzywała ratunku, może pomoc dotarłaby wcześniej?

Nietuzinkowy

Michał pisał pracę magisterską o teorii chaosu. Był geniuszem matematycznym, zakochanym we fraktalach. W szkole średniej wygrał międzyszkolne zawody matematyczne. Później, na studiach w UJ, był stypendystą MEN. Na ostatnim roku wyjechał na staż do Oxfordu. Chciał rozpocząć studia doktoranckie. Zapowiadał się na wybitnego uczonego.

Miał mnóstwo pasji, koledzy się nie mogli nadziwić - jak on to wszystko godzi? Był niespokojnym duchem, nie lubił ograniczeń. Fotografował. Podróżował. Na rowerze wybrał się do Paryża. Trzy tygodnie pedałowania. Oszczędzał. Zamiast nocować w hotelu, rozbijał namiot pod lasem i biwakował.

Gdy tylko dowiedział się, gdzie mieszka Umberto Eco, zaraz do niego popędził. Stanął pod drzwiami domu pisarza, zastukał i jak gdyby nigdy nic, zaczął rozmowę.

Ale to jeszcze mało. Za swoim ukochanym zespołem - Legendarnymi Różowymi Kropkami - gotów był przemierzyć cały świat. Nieważne, 500 kilometrów, czy pięć tysięcy. Teksty ich piosenek - mroczne, mistyczne, katastroficzne - tłumaczył na polski i publikował w internecie. Tomasz Beksiński powie później, że przetłumaczony przez Michała utwór "Blasto" to rodzaj proroctwa. Proroctwa na temat jego własnej śmierci…

Nie dało się go zamknąć w sztywne ramy. Z jednej strony konkretny naukowiec, ścisły umysł. Z drugiej - roztargniony romantyk z rozwianym włosem, lubiący Kubusia Puchatka. Wrażliwy na piękno i na przyrodę. Przy każdej okazji przekonywał znajomych, że nie powinni jeść tuńczyków, bo przy ich połowie giną delfiny, zaplątane w rybackie sieci. A nikt z nas nie zdaje sobie sprawy, jakie to inteligentne ssaki.

Poważny, więc nie każdy od razu go akceptował. Miał wąską grupkę zaufanych przyjaciół. A gdy był wśród nich, okazywało się, że ma niesamowite poczucie humoru.

Nigdy nie podążał za modą. Ale wcale nie było mu obojętne, co nosi. Miał swój styl, kupował spodnie i przerabiał po swojemu. Taki właśnie był Michał. Nietuzinkowy, z młodzieńczą fantazją, ciekawy ludzi, świata.

Piątek
Niedawno wrócił ze swojej rowerowej wyprawy. Przywiózł mnóstwo zdjęć, chciał je obejrzeć wspólnie z rodzicami. Tylko że jakoś się nie składało, bo a to egzaminy miał na głowie, a to gdzieś był poumawiany. Znajomi go ciągnęli to tu, to tam, żeby się z nimi spotkał, poopowiadał o podróży. A Michał mówił: jakie to przyjemne, jak człowiek wraca i czeka na niego grupa przyjaciół. Mieli pierwszeństwo. W domu przecież i tak w końcu znajdzie się chwila, żeby spokojnie usiąść, porozmawiać.

W Paryżu poznał dziewczynę, studentkę Akademii Sztuk Pięknych. Na Wielkanoc miała przyjechać do Polski, bo święta chcieli spędzić razem. Sympatyczna - tyle tata Michała może o niej powiedzieć. Więcej nie wie, bo ze spraw sercowych syn zwierzał się mamie.

W piątak Michał wstał trochę później. Odsypiał te wszystkie spotkania. Tata, na emeryturze, zrobił obiad. Po tej angielskiej kuchni, gdzie mięso podają z dżemem, to Michał już się nie mógł doczekać swojskich, polskich smaków. Sam też lubił coś czasem ugotować. Jego specjalność: jajecznica. Ale on to robił jajecznicę z fantazją, taką, że jaj tam było najmniej. Było za to wszystko inne, co pod ręką: pomidory, cebula, papryka.

No więc w ten piątek, 14 marca 1997 roku Michała odwiedził kolega. Pogadali, posłuchali Legendarnych Różowych Kropek i Michał poszedł go odprowadzić. Była godz. 16. Do domu wracał chwilę po siódmej.

Przypadek

Mordercy czekali na niego przy ul. Do Wilgi. 15-letni Wojtek i Paweł, uczniowie liceum technicznego, nie mieli akurat nic ciekawego do roboty. Podobnie jak poprzedniego dnia i poprzedniego, i każdego innego, czas płynął im na bezmyślnym łażeniu po osiedlu. Nudziło im się. Wypili kilka piw. Od kolegów pożyczyli drewnianą pałkę. Dziś kogoś zabiją. Będzie ubaw.

Młoda kobieta skręciła w uliczkę wcześniej. Nadeszło dwóch mężczyzn, ale dwóm, to nie dadzą rady. Na rowerze - zobaczyli - jechał niepozorny chłopak, z długimi włosami. Od razu widać, że to jakiś student. Taki na pewno nie podskoczy, nie będzie się stawiał. Zasrany kujon, mądrala, niech sobie nie myśli, że jest od nich lepszy. Teraz to oni będą górą.

Zrzucili go z roweru. Drewnianą pałką tłukli po głowie. Sześć silnych ciosów. Michał, cały zakrwawiony, dotarł jeszcze do domu. -
Napadli mnie - powiedział, zanim ojciec zdążył otworzyć drzwi.

Aleksander Łysek: Przez 20 minut nie mogłem się dodzwonić na pogotowie, rozumie to pani? 20 minut! Ale nie, że było zajęte, tylko nikt nie odbierał! A jak już dyspozytorka odebrała, zaczęła mnie wypytywać o głupoty: a które to piętro, a czy jest winda. Godzinę to wszystko trwało. Przecież syn mógł żyć. Zadecydowały minuty.

W pierwszej chwili nie zdawał sobie sprawy, w jakim Michał jest stanie. - Po minie lekarza widziałem, że jest źle. Ale nie chciałem dopuścić do siebie najgorszej myśli. Tłumaczyłem sobie, że to wstrząs mózgu, że syn z tego wyjdzie. Przecież był zdrowym, silnym, chłopakiem. Na rowerze pojechał do Francji. A teraz o własnych siłach przyszedł do domu, powiedział, co się stało.
Michał wszedł do łazienki, żeby zmyć z siebie krew. Stracił przytomność i nigdy już jej nie odzyskał. Dwa dni później zmarł w szpitalu.

A dziś byłby...

Do pokoju w mieszkaniu na szóstym piętrze krakowskiego mieszkania wlewają się promienie marcowego słońca. Z okna widać zajezdnię autobusową, a w pogodny dzień piękną panoramę miasta. Słychać ulicę: niewyraźny szum przejeżdżających w dole samochodów. Na półkach mnóstwo bibelotów. I zdjęcia Michała: mały z rodzicami nad Wisłą, i jako nastolatek, z długimi włosami i brodą.

Starszy, siwy pan w okularach siada ciężko w fotelu. - Proszę sobie usiąść tu, obok słonecznika - wskazuje wyszywaną poduszkę na sofie. - To ile już jest, 15 lat pani mówi? Nie, chyba jeszcze nie ma. Jest już? No tak, rzeczywiście. Tyle czasu - kryje twarz w dłoniach.

Michał był jedynakiem. Dziś miałby 39 lat. Pewnie byłby znanym naukowcem, miał swoją rodzinę, dzieci. Może obciąłby włosy, albo wcale nie? Wracałby z pracy z teczką i wołał: kochanie, jestem w domu. A później znikał w pokoju, żeby zgłębiać jakąś abstrakcyjną matematyczną teorię. Tak mogłoby być, albo trochę inaczej, bo wiadomo, efekt motyla… Jedno już się nie zmieni: Michał na zawsze pozostanie młodym chłopakiem, który lada dzień kończy studia.

- Pamiętam, jak był mały i jeździliśmy do Zakopanego - opowiada pan Aleksander. - Ale nie po to, żeby posiedzieć na Krupówkach, robiliśmy sobie prawdziwe, górskie wycieczki. Miał 2,5 roczku, jak poszliśmy na Boczań. Na ulicy troszkę marudził: tata, nóżki bolą. A w górach zasuwał tak, że nie mogłem go dogonić. Zawsze był mądry. Ja wiem, że dla każdego rodzica jego dziecko jest wyjątkowe. Ale uwierzy pani, że jak poszedł do przedszkola, to już znał się na zegarku? Nawet nie wiem, kiedy nauczył się czytać. Pyta mnie raz na ulicy: tato, a co to znaczy "zmechanizowany"? Zamurowało mnie.

Jego serce bije

Mordercy już dawno są na wolności. Spędzili pięć lat w poprawczaku. Byli na tyle dorośli, aby zabić, ale już nie na tyle, by ponieść prawdziwą karę.

Ich życie wróciło do normy. - Jak wygląda moje życie? O czym my mówimy? Moje życie się skończyło - mówi smutno tata Michała. - Żeby żyć, człowiek musi mieć motywację. A ja nie mam powodu, by wykrzesać z siebie choć odrobinę radości. Codziennie walka, by wstać z łóżka. Bo po co? Na początku były sprawy do załatwienia. Nagrobek, sprawy spadkowe , książeczka mieszkaniowa. A później nie ma już nic do roboty. I jest coraz gorzej. Depresja, zmiany nastrojów. Raz euforia, że chce się gwizdać, śpiewać. A za chwilę taki dół, jakby ci ktoś dał kopa, lecisz ze schodów i lądujesz twarzą na glebie.

Najpierw człowiek nie godzi się z tym, co się stało. Spycha prawdę na bok, nie dopuszcza jej do świadomości, ucieka od niej. Ale ona go goni i w końcu dopada. Nie ma ucieczki.

- A ja dalej się z tym nie godzę - mówi Aleksander Łysek. - Michał gdzieś jest, musi być. Niemożliwe, żeby go nie było. Dawniej często widywałem go na jawie. Po śmierci syna była taka moda, że wielu młodych chłopców nosiło długie włosy. Jeździli na rowerze, z plecakiem. Wypisz, wymaluj Michał. W nocy wstawałem, podchodziłem do okna, patrzyłem na ulicę. I widziałem go. Miesiąc po pogrzebie była msza u dominikanów. Zimny, ponury dzień. Zamknąłem oczy na kazaniu: wnętrze kościoła i stoi Michał. Ale nie taki, jak był przed śmiercią, inny. Wróciłem do domu, znalazłem zdjęcia. Mówię do żony: patrz, takiego Michała widziałem. A ona: nie pamiętasz? Przecież chodził do tego kościoła.

Ale to prawda, że Michał gdzieś jest, że nie umarł całkiem. Jego nerki, twardówki oczu, serce, dalej pracują. Wiele razy o tym rozmawiali, i Michał tak właśnie chciał. Więc jakaś jego cząstka istnieje, żyje. Ktoś kocha jego sercem, ktoś inny jego oczami patrzy na świat.

- Kiedyś w nocy śniło mi się, że Michał przyszedł do mnie - opowiada pan Aleksander. - Jak to w snach, wszystko jest dziwne, nierzeczywiste. Popatrzyłem w jego oczy, i mówię: dlaczego Michał jest dziewczyną? A później okazało się, że jego twardówki dostała kobieta. Mogłem się dowiedzieć, komu przeszczepili organy. Z jednej strony tak bardzo chciałbym się przytulić, usłyszeć serce syna. Ale co, jak ta osoba umrze? To Michał po raz drugi będzie umierał?

To koniec, moi przyjaciele

Wiosną grób Michała w Batowicach tonie w zieleni. Nad plątaniną krzewów, kwiatów i traw góruje biała figura Chrystusa. Trzy lata temu ktoś kamiennemu Jezusowi ubił palec. Pan Aleksander naprawił, ale ten palec znów zaczął odpadać. - I od nowa trzeba będzie przyklejać - martwi się. - Na początku codziennie bywałem na cmentarzu. Teraz rzadziej. Jestem w święta i w każdą rocznicę. Ale nie potrafię już rozmawiać z Michałem. Cały czas pamiętam moment, kiedy przyszedł do mnie, do swojego ojca. A ja nie umiałem pomóc.

Na filmie wideo z zakończenia szkoły widać uśmiechniętego Michała. Burza loków, mucha, granatowy garnitur. Nie lubił garniturów, ani takich oficjalnych okazji. Ale przed chwilą on, prymus wygłaszał mowę pożegnalną. Widać, że się stresował. Teraz stoi w grupce kolegów. Pytają: i co dalej, Michał, jakie masz plany? Najazd kamery, zbliżenie: Matematyka, UJ - mówi krótko. I koniec.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska