Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zdradzamy sekrety słynnego Makino

Redakcja
Andrzej Banaś
Jak prawdziwy andrus nigdzie się nie rusza bez burdelówki. Andrus, czyli po prostu honorowy cwaniak i hultaj. Taki właśnie jest Aleksander Makino Kobyliński, legenda krakowskiego Zwierzyńca, lokalny Casanova i twórca kultowego zespołu. Katarzyna Kachel i Anna Górska postanowiły go rozebrać na części.

Czytaj też: Nietypowa akcja w Krakowie: nie czytasz, nie idę z tobą do łóżka

Burdelówka to nic innego jak zwykły kaszkiet. Tylko który andrus tak na czapkę powie? Byłby wstyd na cały Zwierzyniec. - Bo to nie jest kapelusz ani cylinder, tylko nieodłączny atrybut andrusa. Bez niego na placu Na Stawach nawet się nie pokazuję - mówi Makino.

Ta czapka dużo o nim mówi, bo o świadomym wyborze zostania przedstawicielem ginącego gatunku. A nawet podlegającego ochronie. Gatunku zwanego andrusem, czyli jak głosi słownik zwierzyniecki, osobnikiem zadziornym, ale honorowym i nigdy chamskim.

- Zanim jednak zostałem andrusem, byłem ułanem. Wjechałem nawet na koniu do hotelu Cracovia, za tę fantazję dostałem cztery lata, po jednym na każde kopyto. Ale nie żałuję, bo to było wtedy w dobrym guście - śmieje się.
Dzisiaj prawdziwych andrusów już nie ma. Takich co to mówią "całuję rączki" i zostawiają po upojnej nocy kobiecie gitarę na łóżku.

Jak Makino szukał po gębach

Swój zespół "Andrusy" Makino założył 37 lat temu, dokładnie na 8 marca. Dlaczego? Bo kocha kobiety.
- No i miałem już dość tych, co śpiewali "szmoncery", takie jak na przykład "Zabił się Maciek o sosnę". Chciałem śpiewać o Krakowie, mieście, które kocham - wspomina Makino. Ze znalezieniem członków zespołu problemów nie miał. - Bo szukałem po gębach. Nie jakichś tam wytrawnych muzyków - byleby odróżniali tamburino od fortepianu - dodaje.

Tylko akordeonista "Bubu" był mistrzem. Bo choć potrafił wypowiedzieć zaledwie pięć słów (ma się rozumieć, proszę ja ciebie, oczywiście, dobra sprawa i kur... - jak nie rozumiał o co chodzi), jako jeden z nielicznych muzyków - i to w skali światowej - opanował trudną sztukę gry na akordeonie przez sen.

Na piękne oczy

Mówi, że całe życie grał na piękne oczy, za darmo. Bo nie potrafił się oprzeć kobietom. Ładnym czy brzydkim. Podkreśla zresztą, że tych brzydkich nie ma. - Może właśnie dlatego wokół mnie cały czas jest gromadka pań. Średnia wieku mego fan klubu to 60-70 lat - celuje.

Zawsze podziwiały go, gdy przychodził do Feniksa, Kaprysu lub Warszawianki i skakał w białych skarpetach po kanapach. - Robiłem jedną rundkę, drugą, a tam już czekał na mnie stolik i dwie piękności przy nim. Kelnerzy mi je podrzucali, mówili, która ładna, wolna, a która chętna - wspomina.

Kelnerzy go uwielbiali, byli na każde jego zawołanie. Rzucał im pieniądze garściami. Przez tę rozrzutność nigdy nie dorobił się wielkiego majątku. - Ale jak wchodziłem do Feniksa, zawsze na powitanie mnie grali Ludwinowskie tango. Wszyscy wówczas wiedzieli, że król andrusów już jest na miejscu - opowiada.

Za kołnierz nie wylewał

I jak podkreśla: nadal nie wylewa. Wszystko trafia prosto do gardła. Dlatego ma nadpite aż do Euro 2012. Lepiej pić wódkę niż coca-colę czy pepsi, bo po nich tylko człowiek zapada na dziwne choroby. - Kiedyś chłop umierał albo na zapalenie płuc, syfilis czy serce. Teraz porobiło się tyle chorób, że aż krew mnie zalewa. Skąd one się wzięły. Dlatego tej pepsi nawet do ust bym nie wziął. Wolę wódkę, wodę mineralną, albo pstrągówkę - wymienia. Pstrągówka to po prostu woda z Wisły. Kiedyś pił więcej. Piwo i jabcoki, a zwłaszcza te drugie. Łazione, Patykiem pisane, Barbakan czy Krakus. Z paniami zaś lepsze wina importowane Blanca Flower, Mistella, La Crima. - Piło się wieczorkiem, po pracy z majlorzami. Bo na Zwierzyńcu same majlorze. Czyli malarze - tłumaczy.

Zawadiacka apaszka to jego firmowy znak.

W swojej szafie ma ich ponad 50. - To i tak mało - przekonuje. - Bo wiele zostawiłem ukochanym paniom po upojnych nocach. Każda inna, dobiera je do koszuli. Zasady są proste - musi być koniecznie kontrast.

Tylko teraz problem jest z miejscem, gdzie można je dostać. - Na tandecie było świetnie. Baba przywoziła i wystawiała. Były nie do zdarcia. Teraz same jednorazówki. A z tandety zrobili istne wesołe miasteczko, tylko karuzelę postawić - radzi.
Podobnie jest z marynarkami. Na estradę zawsze ubiera połatane. Myli się jednak ten, kto myśli że to ze starości. Andrusowe marynary projektował dyrektor teatru Bagatela, a szyły artystki z Teatru im. Słowackiego. - Sam jednak każdą łatkę dobierałem, żeby było cudnie. Bo moim celem jest podnieść z ulicy folklor miasta Krakowa - podkreśla.

Casanova z Półwsia, czyli co Makino ma w sercu

Co do swej przyszłości miał pewność. Przepowiedziała mu ją słynna także poza granicami miasta wróżka Gizela, dla przyjaciół Gizia. Ekstrawagancka i w futrze. Przyjmowała na IV piętrze przy ul. Kościuszki 52. Odczytywała przyszłość ze szklanej kuli. Jej asystent, Mietek, kolega Makino, załatwił wizytę. - Wywróżyła mi pięć żon, pieniądze, karierę za wielką wodą.

Wszystko się spełniło, prócz pieniędzy, o których już była mowa. No i na piątą żonę wciąż czekam.
O żony wcale nie musiał się za bardzo starać. Sam był kochliwy, ale i kobiety też lgnęły do niego. Wręczały makatki, serwetki, liściki, wierszyki, które wciąż ma w swojej kolekcji. Największą słabość jednak miał do blondynek. - Bo taka była mamusia. A każdy mężczyzna zakochuje się w kobiecie przypominającej jego mamę - mówi. - To wspaniała kobieta była. Skrzypaczka, która zbierała pieniądze na dom żołnierza organizując charytatywne koncerty.

Kraków ją bardzo lubił i szanował. Do dziś zresztą Olek przechowuje jej pamiętnik. Wpisał się do niego nawet Cyrankiewicz, który podziwiał jej talent.

Od mamy też nauczył się szacunku do kobiet. Nie usiądzie pierwszy do stołu zanim nie zrobi tego dama. I na okrągło całuje wszystkim paniom rączki. - Nawet w warzywniaku - zaznacza.
Serce Makina należy nie tylko do kobiet. Połowę oddał już w dzieciństwie Cracovii.

Serce w pasy

Na stadionie Cracovii sprzedawał lody Bambino i Pingwin w czekoladzie, a także obwarzanki. Z bratem Zbyszkiem krzyczeli na całe gardło: - Tu się sprzedaje, tu się kupuje, odejdź gówniarzu, bo cię opluję. Albo: Blok, blok, jak wawelski smok! Bomboniera jak Samosierra. Obwarzanki jak baranki. Mały Kajtek wygrał mamie gumę do majtek.
Dzisiaj mecze woli słuchać w radiu. Tak jest od pięciu lat, kiedy obraził się na kibiców. - Obiecali mi, że nie będą wyzywać kolegów z Wisły i umowy nie dotrzymali. Wyszedłem w trakcie meczu i już nigdy nie wróciłem na stadion. Zresztą teraz w Cracovii międzynarodówka. Chłopaka od nas nie upatrzysz. A kiedyś przecież zbierano ich dosłownie prosto z Błoń - zasmuca się Makino.
Ale noworoczne treningi to świętość. Zawsze jest na nich obecny.

Gitara niczym kobieta, piękna i ponętna

Makino zaliczył 68 gitar. Wśród nich Piękną Alfredę, Dużą Baśkę, Grażynę i Marylę.

- Wszystkich nie pamiętam. Tyle ich było - śmieje się. - Nadawałem gitarom imiona swoich dziewczyn. Gdy nie miałem żadnej, to instrument miał na imię "Makino". Sam wycinałem i naklejałem na nich literki, by było ładnie.
To dzięki gitarze przeszedł do legendy jako odtwórca dźwięku dzwonu Zygmunta. Sam wymyślił tę ryzykowną ewolucję, kiedy trzymając gitarę za gryf, huśta nią uderzając w struny.

- Historia z dzwonem jest taka, że w ten sposób zwoływałem chłopców nad Rudawę. Dźwięk leciał przez Błonia, słyszały go wszystkie klarnety, nawet na Cracovii - mówi.

Makino od pasa w dół

Makino na co dzień jest andrusem. A takich na Zwierzyńcu już nie ma.

- Zostały same obszczymurki, które chodzą w dżinsach - żali się. Sam ten rodzaj spodni ubiera, gdy idzie posadzić drzewko. - Prawdziwy Andrus nosi się elegancko. Czarne albo białe spodnie na kant, mokasyny i codziennie czyste skarpetki. Bo kobiety przecież lubią czystych facetów - wyjaśnia.

Dawniej, gdy szykował się na tańce, dół miał cały w bieli. Do baru Na Stawach też przychodził ubrany z klasą. W końcu to on tworzył atmosferę tego miejsca. Grał i śpiewał o swoim ulubionym Krakowie.
- I nie było to szarpidructwo, bęben, bas i rura jak dzisiaj - mówi.

I choć piło się tam wódkę, to szacunek dla tak legendarnego miejsca, Jurka Harasymowicza - nie pozwalał obniżyć poprzeczki. W końcu Makino jest bohaterem jednego z najsłynniejszych wierszy tego poety i piosenki Wojtka Bellona "Bar na Stawach".

"Pod ścianą zaraz przy wejściu
Paląc sporty z rękawa
Siedli goście wprost wierszy Mistrza
Bubu, Makino - wypisz wymaluj".

Euro 2012 coraz bliżej! Zobacz, co będzie się działo w Krakowie

Nowa lista leków refundowanych**[SPRAWDŹ!] **

Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska