Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Karpiel-Bułecka: Nikt nam nie może zarzucić, że niszczymy tradycję

Paweł Gzyl
Zespół Future Folk. Staszek Karpiel-Bułecka (w środku)
Zespół Future Folk. Staszek Karpiel-Bułecka (w środku) archiwum zespołu Future Folk
Często mylą go ze stryjem Sebastianem. Nowa płyta jego zespołu Future Folk może jednak to zmienić. Staszek Karpiel-Bułecka opowiada nam, jak się imprezuje, muzykuje i kocha na Podhalu.

Koncert
Dziś o godz.21 na scenie koncertowej Dworca Tatrzańskiego w Zakopanem (Krupówki 21) wystąpi Future Folk. Koncert z podwójnej okazji - czwartej rocznicy urodzin i premiery płyty "Zbójnicki after"

Gdzie się lepiej bawisz: na góralskim weselu czy w modnym klubie w Warszawie?
Oczywiście, że na góralskim weselu! A wiesz, z czego to wynika? Z tego, że na góralskich weselach spotyka się ludzi, których się bardzo dobrze zna. Dlatego to wyjątkowe imprezy. Ci, którzy nie byli nigdy na takim weselu, nie wiedzą, jaki tam jest klimat. Góralskie wesele zaczyna się zazwyczaj bardzo wcześnie i dla niektórych... bardzo wcześnie się kończy. Spod kościoła jadą dorożkami w stronę sali weselnej, a w dorożkach wszyscy zaczynają się już częstować napojami wyskokowymi. Bez jedzenia - na czczo. I to jest "zbójnicki after".

No właśnie: taki tytuł nosi nowy album Future Folk. Co się za nim kryje?
Nie będę tutaj o tym opowiadał. To trzeba poczuć! Napisaliśmy o tym piosenkę, która łączy zadziorny tekst z ciężką elektroniką.

Skąd pomysł na takie połączenie brzmień, które stało się znakiem rozpoznawczym Future Folk?
Jakoś dopiero po dwudziestym roku życia zacząłem brać muzykę na poważnie. Zaczęło się od podśpiewywania przy różnych okazjach - wesel, chrzcin, after party po zawodach, jak się wypiło, bo wiadomo, że wtedy człowiek jest odważniejszy, a potem już zaczęło się robić coraz bardziej serio. Przez mojego menedżera poznałem krakowskiego producenta Matta Kovalsky'ego. I on od razu przypadł mi do gustu - jest wykształconym realizatorem, specjalizuje się w nowoczesnej elektronice, ma do tej muzyki dobre ucho. Postanowiliśmy więc połączyć ogień z wodą - czyli elektronikę z folkiem. Ponieważ góralska gwara jest dosyć zrozumiała, nie mieliśmy problemu z szerszym zaistnieniem.

Ze względu na tę podhalańską nutę jesteście lubiani tylko na południu Polski, czy nad morzem też Was słuchają?
Zawsze u siebie jest najlepiej. Ale folk góralski w naszym wydaniu podoba się w całym kraju. Góralską muzykę albo się kocha, albo nienawidzi. My podajemy ją w taki sposób, że trafia ona do ludzi młodych. W tradycyjnym wydaniu może by do nich nie trafiła, a tak - chętnie się przy niej bawią. Ci, którzy lubią góralszczyznę - znajdą w niej góralszczyznę, a ci, którzy chcą tanecznego rytmu - to też go znajdą. Dlatego na nasze koncerty przychodzi publiczność - od najmłodszych do najstarszych. I bardzo nas cieszy, że bawią się na nich babcie z wnukami.

Nie zarzucano Wam, że bezcześcicie podhalańską tradycję?
Zawsze się znajdą przeciwnicy uwspółcześniania tradycji. Ale oni muszą być - bo to naturalne, że tradycji trzeba strzec w jej naturalnej formie. My musimy robić swoje, nie możemy się przejmować tym, co mówią o nas inni. Wierzymy, że to jest na tyle dobre, że raczej służy góralszczyźnie niż jej szkodzi. Od nikogo nie zżynamy, nikt nam więc nie może zarzucić, że niszczymy tradycję.

Twoim wujkiem jest Sebastian Karpiel-Bułecka z Zakopowera. Konkurujecie z sobą?
Chociaż Sebastian jest bratem mojego taty, to tak naprawdę jesteśmy jak bracia. Może dlatego, że różnica wieku jest między nami nieduża. Wychowywaliśmy się razem. Dzisiaj to właśnie z nim mam najlepszy kontakt z rodziny, bo najczęściej się widujemy. Często występujemy razem, ale każdy robi swoje, dlatego nie porównujemy swoich zespołów między sobą. Czasem tylko ludzie nas mylą - i mówią na mnie "Sebastian". (śmiech) Nie mam z tym jednak problemów.

Nie sposób też nie wspomnieć o Twoim ojcu - Janie. To on był twórcą słynnego zespołu Krywań i nagrywał góralski jazz ze Zbigniewem Namysłowskim. Duży wpływ wywarł na Ciebie?
Na pewno. W domu zawsze była muzyka. Nic więc dziwnego, że ja i mój młodszy brat od urodzenia mieliśmy z nią kontakt. Już jako dzieciak jeździłem z Krywaniem na wszystkie koncerty. Do dzisiaj tata grywa od czasu do czasu - ale sporo czasu zajmuje mu też rysowanie, bo prowadzi firmę architektoniczną.

Ty zaczynałeś od sportu - bo byłeś w Polsce pionierem freestylowego narciarstwa. Nie brakuje Ci tego dzisiaj?
Dzisiaj jeżdżę tylko dla przyjemności. Ale to właśnie sport daje mi witalność i energię do tego, co potem robię na scenie. Koncerty są bardzo wymagające. Dlatego trzeba się do nich fizycznie też przygotować. No a ja do tego mam, jak to się u nas mówi, "pieprz w tyłku" - i gdybym nie uprawiał jakiegoś sportu, to by mnie rozniosło w drobny mak! Może to wynika z grupy krwi? Ja mam zero. I podobno każdy kto ją ma jest bardzo aktywny. A jak nic nie robi - to ciupaga w plecy!

Świat profesjonalnego sportu jest podobny do świata show-biznesu?
Trudno to porównać. Chociaż i w sporcie, i w muzyce chodzi przede wszystkim o show. Kiedy jeździłem na nartach zawodowo, narciarstwo frestylowe dopiero się w Polsce rozwijało. Sami musieliśmy przystosowywać sobie narty, sami musieliśmy budować skocznie. Najbardziej mnie śmieszyło, jak widząc nasze krótkie narty, ludzie pytali: "To taki sprzęt dla początkujących?". Jeździłem na tyle dobrze, że zaproszono mnie do teamu z najlepszymi na świecie narciarzami. Jako pierwszy zawodnik w Polsce przez pięć lat byłem w międzynarodowym teamie Völkl na wszystkich zawodach w Europie. Dzisiaj zawodnicy mają lepiej. Przyjeżdżają na gotowe - i jeszcze im się nie chce. Muszę tu powiedzieć, że mój młodszy brat Szczepan jest dobrym zawodnikiem, bo aż siedem razy zdobył mistrzostwo Polski. I na razie nie ma Janosika na niego. Czyli wszystko zostaje w rodzinie.

A jak oceniasz polski show-biznes?
Niektóre rzeczy mnie rozczarowują. Szczególnie od strony organizacyjnej. Trzeba jednak robić swoje. Najważniejsze, żeby grać jak najwięcej koncertów. My mamy to szczęście, że mamy dużo występów - i to jest fajne.

Dla wypromowania grupy pojawiłeś się w "Must Be The Music", w "Tańcu z gwiazdami". Warto było?
To raczej był "Taniec z gazdami", bo wtedy sami górale tańczyli. (śmiech) Tak naprawdę najważniejsze było "Must Be The Music", bo tam mogliśmy zaprezentować swoją muzykę. I tam rzeczywiście warto było się pokazać. To program, który promuje artystę i to, co on tworzy. Reszta tych programów polega na wsadzaniu artyście piór do tyłka - i obserwowaniu jak będzie z nimi skakał.

Utrzymujesz się z muzykowania?
Oczywiście! Wszyscy z tego żyjemy.

Ale podobno stawiasz hotel w Zakopanem?
To prawda. Buduje się pensjonat z restauracją na rodzinnej działce - to będzie mój dom, w którym mam zamiar zamieszkać i żyć do grobowej deski. Ma on być połączeniem nowoczesności z góralszczyzną. To zasługa mojego brata, który rysując projekt inspirował się muzyką Future Folk.

Pracujesz na budowie?

Raczej doglądam prac. Ale budownictwo to też rodzinna tradycja. Ojciec jest architektem, młodszy brat i stryj Sebastian - też. Ja skończyłem technikum budowlane - więc też niedaleko. Nasz skrzypek w Future Folk jest z kolei architektem wnętrz. Obaj jesteśmy po chicagowskiej szkole budowlanej - bo wiadomo, że każdy góral musiał być na kontrakcie w Ameryce, żeby się dowiedzieć, co to znaczy prawdziwa robota. (śmiech)
Na płycie jest utwór "Babska demokracja", w którym wyśmiewasz feminizm. Czyli są granice nowoczesności, których nie chcesz przekroczyć?
To mocny utwór! I wiem, że są kobiety, które może zdenerwować. Ale dzisiaj świat tak wygląda - kobiety przesiadują w knajpach i piją piwo, a faceci siedzą w domach i robią pranie. To mi się nie podoba.

A kto rządzi w Twoim związku: Ty czy Twoja dziewczyna?
Dla każdego jest miejsce w chałupie. Dzięki temu będzie równowaga, a nie zwady. Ale awantury i tak muszą być, bo bez nich nie ma życia - bo jakby było za dobrze, to też byłoby źle.

Dziewczyna nie jest zazdrosna o Twoje fanki?
Staram się nie dawać powodów, żeby miała się czegoś bać albo o coś martwić. Ale wiadomo - w internecie ciągle roi się od plotek. Lepiej więc tam nie zaglądać.

Kiedy planujesz ślub?
"Oj, będzie wesele, za dwie niedziele". Ale raczej Niedziele Palmowe. (śmiech) A tak poważnie: wszystko powoli zmierza w tę stronę. Jak będą konkrety, świat się o tym dowie. A Future Folk na pewno zagra na moim weselu! Nie wyobrażam sobie, żeby było inaczej. Tym bardziej że wesele potrwa co najmniej cztery dni! A potem będzie zbójnicki after. (śmiech)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska