Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Z Oświęcimia wyruszali na saksy do Ameryki

Bogusław Kwiecień
Zbiory Łukasza Szymańskiego
Niewielka stacja kolejowa w Oświęcimiu na przełomie XIX i XX wieku stała się główną bramą dla emigrantów z Galicji, którzy stąd wyruszali „za chlebem” za granicę. To ciągle mało znana część historii Oświęcimia

Niewielka stacja kolejowa w Oświęcimiu na przełomie XIX i XX wieku stała się główną bramą dla emigrantów z Galicji, którzy stąd wyruszali „za chlebem” za granicę. To ciągle mało znana część historii Oświęcimia.

Fala emigracyjna

Łukasz Szymański, oświęcimski kolekcjoner i miłośnik dziejów swojego miasta, pokazuje zachowane gazety z tamtego okresu, które szeroko opisują narastającą falę emigracyjną, która tak widoczna była w Oświęcimiu.
– Przechodziła tędy emigracja okresowa do Niemiec, Danii czy Szwecji oraz stała do Stanów Zjednoczonych, Kanady, Brazylii – mówi Wioletta Oleś, dyrektor Muzeum Zamek w Oświęcimiu. – Tutaj koncentrował się ruch emigracyjny z całej właściwie Galicji.
Wynikało to z położenia Oświęcimia, który wówczas był miastem granicznym u zbiegu granic trzech imperiów: Austrii, Prus i Rosji, a jednocześnie dużym węzłem kolejowym z połączeniami do Austrii i Niemiec. Dlatego to właśnie z oświęcimskiej stacji emigranci jechali koleją najpierw do Hamburga lub Bremy, skąd dalej statkami płynęli do Nowego Jorku bądź Buenos Aires. Podróż do Ameryki Północnej trwała od 7 do 12 dni, a do Ameryki Południowej nawet 30.
Z policyjnych zapisków z 1902 r. wynika, że dziennie przez oświęcimską stację przewijało się nawet po kilkuset wychodźców do Ameryki.
Takie wyjazdy na „saksy”, jak pisał reporter krakowskich „Nowin Ilustrowanych” w numerze z marca 1907 r. zwykle zaczynały się wiosną. Wtedy to właśnie rzesze chłopów wybierały się w daleką drogę.

Biuro Biesiadeckiej

Z kronikarskich zapisków wynika, że dworzec w Oświęcimiu tętnił życiem. Poczekalnie były niemal cały czas pełne. Byli tutaj nie tylko Polacy, ale i Rusini. Kręciło się pełno różnych ajentów, którzy oferowali najlepsze warunki podróży.
Za najbardziej pewne uchodziło biuro podróży Zofii Biesiadeckiej, mające pozwolenia samego c.k. Namiestnictwa we Lwowie, które znane było nie tylko w Galicji, ale również w Królestwie Polskim. Z drugiej strony pruscy ziemianie przyjeżdżali sami, aby na miejscu wybrać sobie ludzi do pracy. O skali emigracji, której początkiem była oświęcimska stacja, najlepiej świadczą liczby. W 1906 r. tylko do Prus przez Oświęcim wyjechało 73560 robotników. Jak donosiła, ówczesna prasa, rozmiary tej wędrówki przybierały z każdym rokiem na sile.
W związku z tym zarząd kolei postanowił wybudować na oświęcimskim dworcu osobną poczekalnię dla robotników, czyli tak zwaną poczekalnię IV klasy. Była to sala zbudowana z czerwonej cegły, długa na 50 kroków, a szeroka na 18, wewnątrz były ławki, bufet i kasa osobowa. Oprócz tego utworzono tutaj biuro pracy powiatu bielskiego, które nie pobierało żadnych opłat. Obok było schronisko, czyli dom noclegowy dla robotników, gdzie po cenie kosztów wychodźcy mogli się posilić. Za nocleg nie pobierano żadnej opłaty.
W 1907 roku do Oświęcimia przyjechała komisja z Ameryki. Amerykanom coraz mniej podobała się rosnąca liczba imigrantów trafiających do ich kraju. Przyjechali zobaczyć, gdzie zaczyna się ta imigracyjna fala.

Naciągacze i oszuści

Niestety, dla wielu emigrantów podróż „za chlebem” kończyła się już na oświęcimskim dworcu, za sprawą naciągaczy i oszustów. Często kończyło się to wielkimi dramatami, gdy wychodźcy tracili cały dorobek życia.
Jan Ptaszkowski, znawca historii Oświęcimia, w swojej książce „Opowieści spod zamkowej góry” przypomina słynny proces „macherów emigracyjnych”, który odbył się przed sądem w Wadowicach. Był bardzo długi jak na ówczesne czasy. Rozpoczął się w listopadzie 1889 r. i trwał cztery miesiące.
Na ławie oskarżonych zasiadło m.in. sześciu hamburskich ajentów, z Polaków: naczelnik urzędu celnego, dyrektor policji w Oświęcimiu, kasjerzy kolejowi, pewien obszarnik z Brzezinki, przedstawiciele bremeńskiej agencji oraz gromada pomocników. Przesłuchano 600 świadków, na ich usługach było wielu kasjerów, policjantów, którzy napędzali klientelę.
Jak opisuje w swojej książce „Miłościwi panowie i krnąbrni poddani” Józef Putek, chłopom na przykład polecano rozebrać się do naga, aby rzekomo sprawdzić stan zdrowia. Wtedy jeden z naganiaczy opukiwał chłopa, a drugi tymczasem zabierał mu pieniądze z ubrania, a inny udający urzędnika pakował opornych do piwnicy.
Szczytem bezczelności było telefonowanie do „cesarza amerykańskiego” z zapytaniem, czy jakiś naiwny analfabeta chłop będzie miał wolny wjazd do Ameryki. „Aparat telofoniczny stanowił budzik, rzecz we wsi wówczas jeszcze nieznana. Nakręcony budzik terkotał, wówczas oszust mówił do budzika, a chłop płacił suto za rozmowę z amerykańskim cesarzem” – opisywał Putek.
W ten sposób wielu emigrantów ogołoconych przez oświęcimskich oszustów musiało wracać z Oświęcimia do swoich wsi oddalonych o setki kilometrów. Pod koniec 1915 roku Namiestnictwo we Lwowie powiadomiło oświęcimskie władze o budowie na Zasolu stacji kontrolnej z urzędem pośrednictwa pracy dla emigrantów sezonowych wyjeżdżających w poszukiwaniu pracy do Niemiec, Danii i innych krajów.
– Władze austriackie chciały mieć w ten sposób ruch emigracyjny pod lepszą kontrolą – mówi Wioletta Oleś.
Z czasem powstałe budynki stały się początkiem budowy dużego osiedla zwanego osadą barakową lub „Oświęcim III”, w którym zamieszkali uchodźcy ze Śląska Cieszyńskiego. A

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska