Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Basia z baru w Brukseli

Redakcja
Barbara Kowalik w swoim barze obok europarlamentu
Barbara Kowalik w swoim barze obok europarlamentu Paulina Korbut
O tym, jak przepłakała pierwsze tygodnie w poduszkę, jak powoli układała sobie życie w obcym kraju, o tym, co mówią jej nad talerzem gołąbków polscy europosłowie - Paulinie Korbut opowiada Barbara Kowalik, właścicielka polskiej restauracji w Brukseli, która mieści się tuż obok Parlamentu Europejskiego.

Czytaj także: Przebudowa krakowskiego szkieletora w przyszłym roku?

Ale ładną ma pani tę bluzkę, pani Basiu, mówią mi goście. Albo kolczyki czy naszyjnik. I co ja na to odpowiadam? Wiem, że ładne, bo kupione w Polsce - mówi z uśmiechem Barbara Kowalik. - Bo Polską trzeba się chwalić na każdym kroku! - dodaje.

Kobieta opiera się delikatnie o bar, w rękach trzyma kubek ciepłej herbaty. W całej restauracji unosi się smakowity zapach żurku i smażonej kiełbasy. Na jednej ze ścian wisi kalendarzyk z pokolorowanymi dniami.

Te zaznaczone na czerwono, to dni, w których odbywają się sesje Parlamentu Europejskiego.
Te jasnopomarańczowe - to dni posiedzeń komisji wewnętrznych. Jasnoniebieskie - wyjazdy posłów do ich okręgów wyborczych. Wtedy nie ma ich w Brukseli.

Właśnie wybija równa godzina. Muzyka w radiu przycicha i słychać serwis informacyjny. Po polsku, bo u pani Basi w restauracji wszystko jest polskie.

Maluchem w nieznane
To było prawie 24 lata temu. Barbara prowadziła wtedy jedną z restauracji na Dolnym Śląsku. Spory interes - miała pod sobą około 30 ludzi. Ale nagle przestało ją to zupełnie cieszyć. - Byłam zmęczona tym wszystkim, miałam trochę problemów. Postanowiłam więc wybrać cały zaległy urlop i pojechałam do Belgii - mówi. - Sama i do tego maluchem!

Początkowo miała być tutaj na chwilę, tylko kilka tygodni. Potrzebowała czasu, żeby przemyśleć parę spraw, poukładać sobie życie na nowo. Im jednak była dłużej w Brukseli, tym bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że nowe trzeba budować tutaj, w tym obcym kraju. Do Polski nie chciała już wracać.

Francuski z telewizora
Postanowić - to jedno. A wcielić w życie - to drugie. I z tym drugim nie było wcale tak łatwo.
- Ludziom to się tak wydaje, że przyjeżdża się do obcego kraju, złapie jakąś pracę i jakoś to będzie. Ja pierwszy tydzień przepłakałam w poduszkę. Aż się z tych łez rozchorowałam - mówi Barbara.
Podnieść się pomogła jej pewna stara Rosjanka, u której Barbara wynajmowała pokój. Tłumaczyła jej, że ma dla kogo żyć. Że musi wziąć się w garść, bo w Polsce ma synów, których musi tu jak najszybciej sprowadzić.

- Wytarłam nos i zaczęłam szukać pracy. Najpierw było to kilka godzin w tygodniu. Sprzątałam domy, biura, gabinety kosmetyczne. Dorabiałam w restauracji u pewnej Jugosłowianki - opowiada.
Na przeszkodzie ciągle stawał jej język. Świetnie mówiła po niemiecku, ale w Belgii mowa germańska w latach 80. była zupełnie nieprzydatna. Wszyscy mówili po francusku. - A ja nie znałam ani słowa w tym języku - opowiada Barbara. - Dzięki pomocy znajomych udało mi się kupić malutki telewizor. Oglądałam programy po francusku i z czasem zaczęłam wyłapywać znaczenia pojedynczych słów. A potem nawet budować pierwsze zdania.

Od majstra do szefa
Barbara zawsze była silną kobietą. Na Śląsku ponoć tylko takie się rodzą. - Poza tym skończyłam pomaturalną szkołę budowy dróg i mostów. Przez rok w Polsce pracowałam na budowie jako majster! - mówi z błyskiem w oku. Mocny charakter przydał się i w Belgii. Jak tylko podłapała trochę języka, skończyła ze sprzątaniem. Postanowiła otworzyć swój interes. - To była restauracja, w której serwowano typowe belgijskie przekąski. Frytki, steki, kurczaki z rożna - opisuje.

Pracy było dużo - praktycznie przez cały tydzień. Dlatego, gdy tylko pojawiła się opcja przeniesienia biznesu w inne miejsce, skorzystała od razu. - Znajomy sprzedawał swoją restaurację zaraz obok Parlamentu Europejskiego. Kusił mnie, że tam trzeba pracować tylko od poniedziałku do piątku, bo tak działają unijne instytucje - tłumaczy Barbara. - Wzięliśmy więc ten lokal.

Jak Buzek, to żurek
Czerwiec, 2004 roku. Polska od miesiąca jest w Unii Europejskiej. Barbara dostała wtedy klucze do nowego lokalu. Swoją restaurację otworzyła we wrześniu. - To miała być żyła złota, tak nam mówiono. A przez pierwsze tygodnie ledwo uzbieraliśmy na czynsz. W biurach parlamentarnych były remonty, nikt więc tutaj nie pracował - wspomina.

Kiedy remont się skończył, wrócili posłowie. Jednym z pierwszych klientów był Józef Pinior. - Pamiętam, siedział przy tym stoliku pod ścianą. Zamówienie złożył po angielsku. Ja wtedy wychodziłam z kuchni i odezwałam się po polsku, tak dość konkretnie - mówi z uśmiechem. - A poseł Pinior z radości aż zakrzyknął!: "To wy jesteście Polacy!?".

Przychodził potem regularnie. Tak jak większość polskich eurodeputowanych. Jerzy Buzek zawsze zamawiał żurek. Im cieplejszy, tym lepiej. Ryszard Czarnecki przepadał za gołąbkami, a Zbigniew Kuźmiuk uwielbiał flaczki.

- W ogóle ta pierwsza kadencja była lepsza. Posłowie trzymali się razem, bez względu na to, z jakich byli ugrupowań. Kiedy był jakiś mecz, to przychodzili do nas i kibicowali - opisuje Barbara. - Teraz czuć dystans. Dopiero jak wpadną na siebie na korytarzu, to mówią sobie cześć.

"Gwiazda" telewizyjna
Barbara Kowalik teraz czuje się spełniona. Interes świetnie się kręci, rodzina jest z nią w Brukseli. A do tego stała się prawdziwą gwiazdą. O tym, gdzie jest jej restauracja wiedzą doskonale nie tylko polscy, ale i inni eurodeputowani. Często zachodzą tutaj też pracownicy Komisji Europejskiej. - Jedna posłanka ze Słowenii po raz kolejny będzie u nas urządzać przyjęcie. A inni nawet nauczyli się wymawiać nazwy naszych polskich potraw. Łamią sobie języki, ale z dumą mówią: "żurek", "pierogi" - opisuje z uśmiechem.

Panią Basię lubią też odwiedzać media. W jej restauracji były najważniejsze polskie stacje telewizyjne, radiowe i gazety. - Zawsze mnie podpytują o jakieś anegdotki. A ja jak na złość wtedy akurat zapominam! - mówi z rozbawieniem.

Ale z dziennikarzami umie i lubi rozmawiać. Robi to bez skrępowania, naturalnie - wie, co może ich zainteresować.

Umie mówić wprost
- Wszystkich zawsze to bawi, że potrafię jakiemuś posłowi wprost powiedzieć, że coś źle dzisiaj wygląda. A dla mnie to zupełnie normalne. Przecież my tu wszyscy jesteśmy na ty! - dodaje.

Polaków już szanują
Choć od ponad dwóch dekad mieszka w Brukseli, Polskę kocha tak samo mocno. Chwali ją niemal na każdym kroku. - Kiedyś powiesiłam u nas w lokalu taką ogromną mapę Polski. Obcokrajowcy przychodzili i nie mogli się nadziwić. To wy macie i góry, i morze? - dodaje z uśmiechem.
Teraz w Belgii otwiera się coraz więcej szkół, w których uczy się języka polskiego. A sama Polska wreszcie przestała kojarzyć się tylko i wyłącznie z Janem Pawłem II i Lechem Wałęsą.

- Dwadzieścia lat temu, kiedy Polaków w Belgii traktowano jako tanią siłę roboczą i wyłapywano na ulicy, sprawdzając, czy mają dokumenty uprawniające do legalnego pobytu, powiedziałam mojej koleżance: "Zobaczysz, jeszcze będą tutaj szanować Polaków". I jak widać, miałam rację - mówi z uśmiechem.

Wróci na emeryturze
Czy wróci kiedyś do Polski? - Na pewno. Ale to pewnie dopiero na emeryturze. Zostawię dzieciom ten interes, poradzą sobie. A ja ich będę odwiedzać. Teraz tak szybko można podróżować. Z Wrocławia do Brukseli samoloty latają niemal co chwilę - dodaje na koniec pani Basia z baru w Brukseli.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska