Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Policjant Roku: Być gliną? To wcale nie wstyd

Maria Mazurek
Podinsp. Robert Górka, nasz "Policjant Roku": Zawsze pociągała mnie policja.
Podinsp. Robert Górka, nasz "Policjant Roku": Zawsze pociągała mnie policja. fot. Andrzej Banaś
O tym, jak ludzie reagują na mandaty, można by napisać książkę! Płaczem, szantażem, kawą - mówi podinsp. Robert Górka, Policjant Roku. Słucha i zadaje pytania Maria Mazurek.

WIDEO: Znamy Policjanta Roku 2015 w Małopolsce!

Autor: Marcin Karkosza, Gazeta Krakowska

Kraków. Znamy Policjanta Roku 2015 w Małopolsce! [ZDJĘCIA, WIDEO]

Ile Pan miał lat zostając policjantem?
19.

Koledzy się nie śmiali?
Czemu?

Nie lubi się policji.
E tam, stereotyp. Mnie zawsze pociągała policja. Gdy byłem dzieckiem, przyjeżdżał do nas znajomy taty, gliniarz, który opowiadał, jak to jest. Słuchałem tego z wypiekami na twarzy. I wtedy już ta myśl, by podobną sobie przyszłość wybrać, we mnie kiełkowała. Pamiętam też wozy, wówczas milicyjne, rozstawione na Rynku pod kościołem Mariackim. Na mnie, małym wówczas chłopcu, robiło to naprawdę duże wrażenie.

A dziś? Jak znajomi reagują na Pana pracę? Nie spinają się w Pana towarzystwie, gdy chcą zapalić jointa?
Nie mam znajomych, którzy palą jointy. Chyba, że dobrze przede mną to ukrywają. Czasem jednak się spieramy, mamy inny pogląd na kwestie wykroczeń. Obie strony bombardują się wtedy argumentami. Bo ja prawo szanuję i zawsze go bronię. Nawet w prywatnych sytuacjach.

Pan pracuje w drogówce.
Ale nie stoję z radarem na ulicy, wystawiając mandaty. Zajmuję się zabezpieczeniem wszelkich imprez w Krakowie. Znakomita większość wydarzeń, które odbywają się w tym mieście, przechodzi przez moje ręce. Zajmuję się logistyką całego przedsięwzięcia, rozplanowaniem. To są tysiące spotkań przed takimi imprezami, ustaleń, planów. Ale zdarza się też, że pracuję przy imprezach w terenie, koordynując policjantów.

Ale kiedyś Pan łapał kierowców na ulicach?
Tak. Na początku.

A kiedy pracował Pan na drogach, wystawiając mandaty, nasłuchał się Pan dziwnych wymówek kierowców?
O tym by książkę można napisać! Kobiety złapane na jakimś wykroczeniu często zaczynały na przykład płakać, grając na emocjach. Jedna, która jechała za szybko, tłumaczyła, że jej przepisy nie dotyczą, bo ma świetne auto, z ABS-em, poduszkami powietrznymi, więc nie ma zagrożenia. Inni tłumaczyli, że żona właśnie urodziła, że właśnie dowiedzieli się, że są chorzy, że ktoś im umarł, że wracają ze szpitala.

Dawał Pan temu wiarę?
Częstość takich tłumaczeń nie pozostawia złudzeń, że większość z tych historii jest wymyślona. Ale pewnie w jednym na ileś tam przypadków kierowca mówi prawdę. I trudno jest czasem stwierdzić, w którym.

Seks za anulowanie mandatu czasem Panu ktoś proponował?
Tak bezpośrednio to raczej nie. Ale były panie, które mówiły, że może omówimy kwestię mandatu na kawie...

A tacy, którzy grożą: "Nie wie pan, z kim ma do czynienia, jedno moje kiwnięcie palcem i pan straci pracę"?
Klasyka. Pamiętam szczególnie jeden przypadek. Dwa auta jechały naprzeciw siebie ulicą Jugowicką. Jeden stracił panowanie nad kierownicą, ale nie doszło do zderzenia czołowego. Ten, który stracił panowanie, zjechał na przeciwległy pas, ale wymanewrował na pobocze. Drugi, jadący z naprzeciwka, zahamował. Był jednak i trzeci samochód, za nim. Kierowca tego nie zdążył wyhamować, uderzył w tył innego pojazdu. Przyjeżdżamy na miejsce. Za zderzenie, naszym zdaniem, odpowiada ten, który nie zdążył wyhamować. Przyjeżdża jego ojciec. I straszy, że nas wszystkich pozwalnia, że przyjdzie złożyć skargę.

Co robicie w takiej sytuacji?
Nie można dać się sprowokować. W przypadku stłuczek czy wypadków emocje, po obu stronach, są tak wielkie, szczególnie bezpośrednio po zdarzeniu, że jakby dać tym ludziom broń, to mogliby się pozabijać. Czasem trzeba odczekać z zebraniem zeznań, a zająć się w tym czasie pobraniem śladów, zrobieniem zdjęć. Raczej niedobrze wdawać się w dyskusję z rozemocjonowanymi uczestnikami wypadku. Lepiej poczekać, aż te emocje opadną.

A Pan miał kiedyś stłuczkę?
Prywatnie czy służbowo?

To prywatnie, zacznijmy.
Wracałem z pracy po ekshumacji szczątków Sikorskiego. Jechałem Wielicką. I wjechała na mnie karetka.

Na sygnale?
Tak. Ale ten sygnał miała taki, że ledwo go było słychać. Stare koguty, stary wóz. A że ambulans był "schowany" za ciężarówkę, w ogóle go nie widziałem, wjeżdżając na zielonym na skrzyżowanie.

Ranny Pan był?
Trochę. Tą samą karetką odwozili mnie i kierowcę tej felernej karetki do szpitala.

A służbowo, w radiowozie?
To już była moja głupota i zupełnie moja wina. Jechałem ulicą Dietla, były Wianki, część ulic zamknięta dla ruchu. Za późno zauważyłem, że mój pas się kończy i szybko odbiłem na drugi. Uderzyłem przy tym w jadący nim polonez. Huk był taki, że myślałem, że oba samochody będą do kasacji. Ale skończyło się na urwanym lusterku poloneza.

Jego kierowca chciał wzywać policję, spisywać szkodę?
Nie. Uznał, że w zasadzie nic się nie stało.

Bo się bał policji pewnie!
Nie sądzę. Dałem mu 200 złotych, by to lusterko naprawił.

A jeśli chodzi o zabezpieczenie imprez, jakąś szczególną sytuację Pan pamięta?
Było ich mnóstwo przez te lata. Wzruszających, śmiesznych, pouczających. Bo to setki wyjazdów: z Komorowskim, Kwaśniewskim, byłym już wówczas prezydentem Wałęsą, z zagranicznymi delegacjami. Nawet Dalajlamę poznałem! W jakiej innej pracy spotkałbym tylu ludzi? Pamiętam, jak polubiłem świętej pamięci Lecha i Marię Kaczyńskich. Wylatywali gdzieś z Balic, a my ich eskortowaliśmy. Lot się opóźniał, więc zaczęliśmy z nimi rozmawiać. Na luzie, o rodzinie, o życiu. Poczuliśmy, jakbyśmy znali się lata. Nie spotkałem chyba nigdy tak ciepłych, serdecznych ludzi.

Dużo Pan pracuje?
Dziś mam dzień wolny, chciałem pomóc rodzicom w remoncie. A służbowe sprawy obudziły mnie o siódmej.

Rodzinę Pan ma?
Jeszcze nie zdążyłem założyć rodziny. Wie pani, to praca od rana do późnego wieczora. Cały czas na łączności. Nie da się tak, że wyłączam telefon i mnie nie ma. Czuje się poczucie odpowiedzialności tej funkcji. Ale od roku staram się trochę do tego zdystansować. Bo z tego nadmiaru pracy trafiłem do szpitala.

Co się stało?
Tętniak aorty wstępującej. Miałem ciężką operację na otwartym sercu. Wymienili mi kawałek aorty i zastawkę. Teraz codziennie muszę brać leki rozrzedzające krew. Da się wytrzymać. Ale mam poczucie, że dostałem nowe życie, muszę więc zmienić pewne priorytety.

Z takimi wymaganiami raczej będzie ciężko.
W tej pracy, czemu nie? Pamiętam, jak zabezpieczaliśmy wizytę córki króla Tajlandii. Jak schodziła ze swojego piętra, rozkładali przed nią czerwony dywan przez cały Sheraton. Delegacja miała dwa piętra, własnych kucharzy, cały hotel kłaniał się prawie do ziemi. I proszę mi wierzyć lub nie, ale ich służba rozsypywała przed nią, niemal na kolanach, płatki kwiatów. Nie wiedzieliśmy z kolegami, czy nie śnimy, tak to było nierealne. Zetknięcie dwóch światów. I za to kocham tę pracę...

***

Podinspektor Robert Górka - policjant z Wydziału Ruchu Drogowego Komendy Miejskiej Policji w Krakowie. Tegoroczny zwycięzca w plebiscycie Gazety Krakowskiej i Komendy Wojewódzkiej "Policjant Roku". Nasi czytelnicy oddali na niego 2,2 tys. głosów. Absolwent krakowskiej AWF i podyplomowych studiów w Wyższej Szkole Policji w Szczytnie. W codziennej pracy zajmuje się zabezpieczeniem imprez w Krakowie: od tych dużych, jak Cracovia Maraton, Wianki czy Tour de Pologne, przez średnie, jak pielgrzymki, festyny kościelne albo przejście rektora ulicami Starego Miasta przy inauguracji roku akademickiego, po najdrobniejsze zgromadzenia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska