Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Władysław Kosiniak- Kamysz: Nie jadam u Sowy, ale w stołówce

Maria Mazurek
Gdy obejmowałem stanowisko ministra, miałem 30 lat i ten wiek często mi wypominano - mówi minister pracy i polityki społecznej  Władysław Kosiniak-Kamysz, ludowiec, krakowianin
Gdy obejmowałem stanowisko ministra, miałem 30 lat i ten wiek często mi wypominano - mówi minister pracy i polityki społecznej Władysław Kosiniak-Kamysz, ludowiec, krakowianin fot. Michał Gąciarz
Jeden z najlepiej ocenianych ministrów. Z krakowskiej rodziny lekarzy i polityków PSL-u. Młody. Twierdzi, że czasem w rządzeniu entuzjazm młodości okazuje się skuteczniejszy niż doświadczenie. Rozmawia Maria Mazurek.

Łudzicie się jeszcze, że koalicja PO-PSL się utrzyma?
"Łudzicie" to nie jest fortunne określenie. Jakby z góry zakładało, że to nierealny scenariusz.

Bo na to wskazują sondaże.
Jedyny sondaż, w który ja wierzę, to wynik wyborów.

Wynik ostatnich był dla Waszego kandydata na prezydenta, Adama Jarubasa, kiepski.
Fakt, to były dla nas trudne wybory. Adam Jarubas to świetny polityk, ciężko pracował, ale nie udało nam się zdobyć satysfakcjonującego wyniku. Jednak PSL jest nastawione na maratony, nie na sprinty. I to, że nie wygraliśmy na tym odcinku, nie znaczy, że to doświadczenie nie pomoże nam z lepszym wynikiem dobiec do mety maratonu.

Powiedzmy, że dobiegacie do tej mety z niezłym wynikiem, a z najlepszym - PiS. Możliwa jest taka koalicja?
Nie chcę spekulować o możliwych koalicjach, nie znając wyników wyborów. A z obecnej koalicji jestem zadowolony.

PSL nie zamyka sobie żadnej furtki?
Nie. Dlatego, że teraz jest czas na podsumowanie tego, co zrobiliśmy i na wyciągnięcie wniosków z wyników prezydenckich wyborów. I wyciągamy.

Co to za wnioski?
Wyborcy Pawła Kukiza zakwestionowali obecny kształt polskiej sceny politycznej. I ja tę negację rozumiem. Więcej, myślę nawet, że PSL może z powodzeniem zawalczyć o ten elektorat.

Elektorat Kukiza to ludzie wkurzeni na scenę polityczną, na której ludowcy są weteranami. Trudno o dwa tak różne ruchy polityczne.
Kukiz był sukcesem jednego sezonu. Racą, która mocno wystrzeliła - i było to rzeczywiście imponujące - teraz już dogasa. Niemal w każdych wyborach taka "raca" się pojawia: Samoobrona, Palikot, Korwin-Mikke... Ale po chwilowym zachłyśnięciu się przychodzi czas refleksji. I podejmuje się racjonalne wybory. PSL może nie jest wystrzałowe, ale jesteśmy skuteczni. Jesteśmy racjonalnym wyborem. Udało nam się stworzyć dobrą koalicję z Platformą, przeprowadzić wiele dobrych zmian. Wkurza mnie, gdy słyszę, że Polska jest w ruinie. Czasem dostaję MMS-a od znajomych z pięknie wyremontowanym rynkiem w jakimś miasteczku, z nowym odcinkiem autostrady, z właśnie otwartym muzeum i podpisem: Polska w ruinie.

To co Wam się udało? Co udało się Panu przez te cztery lata kierowania Ministerstwem Pracy i Polityki Społecznej?
Jeśli zacznę wymieniać, to cały wywiad o tym będzie.

Zaryzykuję.
Zacznijmy od polityki rodzinnej. Wydłużenie urlopu rodzicielskiego do roku, możliwość elastycznej jego wymiany między rodzicami, łączenia z pracą. To był pomysł, który zdobył stuprocentowe poparcie w parlamencie. A teraz stawiamy "kropkę nad "i", wprowadzając świadczenia, po tysiąc złotych miesięcznie przez rok, dla matek, którym nie przysługuje urlop rodzicielski - studentek, rolników, szukających pracy bądź pracujących na umowie o dzieło. Ta zmiana wchodzi w życie od 1 stycznia i jestem z niej dumny. To będzie zabezpieczenie finansowe dla każdego dziecka, które się w Polsce rodzi i dla jego rodziców.

Sporo kobiet może rodzić dzieci rok po roku, żeby mieć te tysiąc złotych miesięcznie.
Nie znam nikogo, kto dla tysiąca złotych zdecydowałby się na dziecko.

Tak, ale bieda rodzi biedę, patologia - patologię. Część kobiet będzie się na dzieci decydować, bo łatwiej im siedzieć w domu i dostawać te tysiąc złotych miesięcznie niż szukać pracy.
Przesadza pani. Nikt dla pieniędzy nie urodzi dziecka. Ten sam zarzut pojawiał się przy becikowym. Czas pokazał, że było to dobre posunięcie. Rodzice mają środki na kupno łóżeczka, wanienki albo wózka. To realne wsparcie na starcie.

Co jeszcze?
Odprowadzanie składek na urlopie wychowawczym za wszystkie kobiety. Dotychczas dotyczyło to tylko tych zatrudnionych na umowie o pracę. Wprowadzamy program darmowych podręczników, przedszkoli za złotówkę. Podnieśliśmy też ulgi podatkowe dla rodzin z dziećmi. To jest realna pomoc, przekładająca się na bardzo duże oszczędności dla tych ludzi.

Będę się jednak upierać, że to zmiany promujące wielodzietność wśród uboższych ludzi. A przecież powinno nam zależeć głównie na promowaniu jej wśród klasy średniej.
Dlaczego? Czy rodziny w słabszej sytuacji finansowej są w czymś gorsze? To właśnie one wymagają szczególnego wsparcia. Na tym polega solidarność! Nie jesteśmy bogatym społeczeństwem jak Szwedzi czy Niemcy, pomoc państwa jest ograniczona, dlatego powinna być dobrze adresowana. Zresztą tworzymy także programy jak Karta Dużej Rodziny, które są kierowane do wszystkich rodzin wielodzietnych, bez względu na dochód. Dzięki temu mniej płacą za jedzenie, ubrania, komunikację. Zniżki obowiązują już w ponad siedmiu tysiącach miejsc. Podobnie z programu budowy żłobków. Kiedy przyszedłem do resortu pracy było 570 żłobków, dziś jest 2910.

Wciąż za mało. Mam mnóstwo znajomych bez szans na wysłanie dziecka do żłobka.
Skala zaniedbań była ogromna. Poprzednie rządy zamiast otwierać nowe placówki, zamykały już istniejące. Tymczasem powinniśmy robić wszystko, co w naszej mocy, by wspierać politykę rodzinną. Czy pani wie, że aby zapewnić tzw. "zastępowalność pokoleń", pary musiałyby mieć średnio po 2,1 dzieci. A mają po 1,3. Od zmiany ustrojowej nie możemy się z tym uporać.

Nie chcemy dzieci, bo nie mamy na nie pieniędzy?
Znacznie bogatsze od nas Niemcy borykają się z tym samym problemem. Jego przyczyny są raczej społeczno-kulturowe.

Emancypacja rozpuszczonych kobiet, którym nie chce się rodzić?
Raczej pragmatyzm. Kobiety decydują się na macierzyństwo później, bo dłużej się uczą, chcą zbudować pozycję zawodową nim zajdą w ciążę. 20 lat temu najczęściej rodziły matki w przedziale wiekowym 20-25 lat. Dziś najczęściej rodzą kobiety między 25. a 30. rokiem życia, a w drugiej kolejności - między 30. a 35. rokiem.

Pytanie, jak zachęcać do tego rodzenia dzieci. Tak jak w kampanii "Nie zdążyłam zostać mamą. Żałuję"?
?

Nie widział Pan tych spotów? Kobieta mówi, że zdążyła zrobić karierę, odwiedzić Tokio, a na koniec roni łzę, stwierdzając, że nie zdążyła zostać mamą. To był hit internetu i fala krytyki. Naprawdę Pan tego nie widział?
Gdyby spędziła pani ze mną jeden dzień w Warszawie, zobaczyłaby pani, ile mam czasu na przeglądanie internetu.

To jak taki dzień wygląda?
Pobudka przed 6, czasami wcześniej, jeśli mam rano jakiś wywiad. Muszę zrobić prasówkę. W resorcie jestem przed 8. W ciągu dnia mam dziesiątki spotkań. Planowanie działań, analiza tego, co zrobiliśmy, szukanie rozwiązań. Dziennie czytam setki stron dokumentów. W ciągu dnia w resorcie nie wyrabiam się. Pracę zabieram do domu, rzadko kiedy udaje mi się z tym uporać przed północą. Na weekend staram się wracać do Krakowa. Chwała Bogu, że jest Pendolino.

Wracając do podsumowania czterech lat ...
Zacząłem od zmian w polityce rodzinnej. Bardzo bliska jest mi polityka senioralna, bo wcześniej pracowałem jako lekarz na oddziale chorób wewnętrznych. Tam spotykałem się z wieloma starszymi ludźmi. A więc: tylko w tym roku powstaje 120 domów dziennego pobytu "Senior-wigor". To miejsca, gdzie starsi ludzie będą mieć zapewnioną opiekę, zajęcia, gdzie będą mogli się rozwijać, spotykać z sobą, ciekawie spędzać czas. Wprowadziliśmy program rozwoju "srebrnej ekonomii", przedsiębiorstw oferujących usługi i produkty dla seniorów.

Dobrze, żeby za tym wszystkim szła zmiana mentalnościowa.
Idzie. Zaczynamy oswajać starość, patrzeć na seniorów inaczej, a seniorzy zaczynają inaczej patrzeć na świat. Bo my starość musimy oswoić, każdego z nas ona czeka. Gdy obejmowałem stanowisko ministra, miałem 30 lat i ten wiek często mi wypominano. Odpowiadałem na to: "Jeśli młody wiek traktują państwo jak wadę, to zapewniam, że ona szybko przeminie".
Dobre zmiany dotyczą też rynku pracy. Zreformowaliśmy urzędy pracy, obniżyliśmy koszty dla pracodawców zatrudniających osoby bezrobotne i przygotowaliśmy pakiet rozwiązań dla firm dotkniętych kryzysem i embargiem rosyjskim. Stworzyliśmy programy wspierające zatrudnienie młodych, jak "Gwarancje dla młodzieży" oraz osób 50+, czyli "Solidarność pokoleń". Zwiększyliśmy środki na wsparcie osób szukających pracy. Efekty już widać. Mamy najniższe bezrobocie od kryzysu: 10,4 procent. W niektórych województwach, w tym w Małopolsce, jest już jednocyfrowe. A wkrótce będzie jednocyfrowe w skali kraju. Wiem, co pani teraz powie: bezrobocie spada, bo młodzi wyjeżdżają do pracy za granicę. To mit. Spadkowi bezrobocia towarzyszy wzrost zatrudnienia. Mamy najwięcej miejsc pracy od 1989 roku. Ten wskaźnik by nie rósł, gdyby spadek bezrobocia wynikał wyłącznie z emigracji. Kończymy z wiecznymi umowami czasowymi. Wprowadziliśmy możliwość elastycznego czasu pracy, czyli takiego, żeby ktoś np. trzy razy w tygodniu przychodził na siódmą, a dwa, bo musi odprowadzić dziecko do szkoły - na dziewiątą.

Do tego potrzebne są prawne regulacje? To kwestia dogadania się pracownika z pracodawcą.
Wcześniej wymagało to dobrej woli pracodawcy. Teraz pracownicy mogą się powołać na Kodeks pracy. Ta regulacja wzmacnia ich pozycję. Wprowadziliśmy też zmianę w zamówieniach publicznych, które stanowią ogromną część gospodarki. Do tej pory najważniejszym kryterium była cena. Jak przyszedłem do resortu, ochroniarze pracowali tu na umowy-zlecenia, bo przetarg wygrała najtańsza firma, która stosuje ten rodzaj umowy. Teraz można, oprócz ceny, dodać do warunków przetargu kolejne punkty, np. za zatrudnianie osób na umowę o pracę. I teraz ochroniarze w resorcie to etatowi pracownicy. To nie jest tak, jak pani mówi, że rynek sam się ureguluje. Musimy wprowadzać pewne standardy, bo inaczej będą się pojawiać nadużycia.

Wszystko to sensownie brzmi, kiedy Pan opowiada. Ale jak spotykam się z przedsiębiorcami, prawie każdy z nich ma żal do państwa. Że nasyłacie kontrole, że urzędnicy przeszkadzają, zamiast pomagać. Że czepiają się, że ściana jest centymetr w złą stronę.
Rozumiem złość przedsiębiorców. To prawda, że nie każdy urząd działa dobrze, że nie wszyscy urzędnicy są otwarci, pomocni. Uczulamy ich, by klienta traktowali z taką samą życzliwością - czy jest osobą bezrobotną czy przedsiębiorcą.

Fajnie, że użył Pan słowa "klient". Bo czasem w urzędzie można odnieść wrażenie, że jest się "petentem".
To kwestia mentalnościowa i zmiana nie dokona się z dnia na dzień. Idzie ku lepszemu, mam coraz więcej pozytywnych sygnałów. Uczymy się. Rozmawiamy.

Jak Pan trafił ze szpitala do rządu?
Moja przygoda z polityką zaczęła się w 2000 roku, wraz z rozpoczęciem studiów medycznych. Byłem młodym chłopakiem, idealistą, tworzyła się młodzieżówka ludowców i wraz ze znajomymi - pamiętam to jak dziś - poprzebierani w koszulki namawialiśmy Polaków do głosowania na Jarosława Kalinowskiego. Potem często pojawiałem się w programie "Młodzież kontra", na owe czasy bardzo innowacyjnym. Tam uwagę na mnie zwrócił Waldemar Pawlak. Był 2007 rok, ja kończyłem studia, przygotowałem się do Lekarskiego Egzaminu Państwowego i zaczynałem pracę nad doktoratem. I nagle odbieram telefon od premiera Pawlaka, że ma propozycję i że zaprasza do Warszawy na rozmowę. Musiałem się uczyć, ale wsiadłem w pociąg. Powiedział mi: "Tworzymy koalicję, PSL pokieruje trzema resortami. Ja zajmę się gospodarką, Sawickiego zaproponuję do rolnictwa, ciebie bym widział na stanowisku ministra pracy". Chyba nikt nie odważył się jeszcze zaproponować takiej funkcji tak młodemu człowiekowi. Miałem 26 lat.

I odmówił Pan.
Poprosiłem o czas na zastanowienie się. Myślałem trzy dni. Długie trzy dni. Odmówiłem ze świadomością, że taka propozycja może się już nie powtórzyć.

A powtórzyła się, cztery lata później.
Znów zadzwonił Waldemar Pawlak. Miałem już obroniony doktorat, większe doświadczenie. Tym razem podjąłem wyzwanie.

Miał Pan 30 lat. Z perspektywy czasu: był Pan na to gotowy?
Na to nigdy się nie jest w pełni gotowym, bez względu na to, czy ma się 30 czy 50 lat. A czasem entuzjazm młodości okazuje się skuteczniejszy niż doświadczenie. Bo to jest naprawdę ciężka praca. Wiele decyzji, wiele spotkań, wielka odpowiedzialność.

Niektóre odbywane przy homarze w drogich restauracjach.
Zdecydowana większość spotkań odbywa się w resorcie. Rzadko mam czas, by wyjść do restauracji. Na ogół jadam w stołówce w ministerstwie.

W restauracji u Sowy Pan nie bywał?
Tabloidy skrzętnie odnotowały kiedyś urodziny premier Bieńkowskiej, na których byłem wśród wielu gości. Zdecydowanie wolę kuchnię domową.

Dziwi Pana oburzenie Polaków po ujawnieniu nagrań z tej restauracji?
Nie dziwi. Szczególnie język polityków był fatalny. Nie znaczy to, że możemy się godzić na nielegalne podsłuchy.

Ale pokazały kawałek polityki od środka. Wulgarne słownictwo, sprawy załatwiane przy homarze i szampanie, za który płacą obywatele.
Zgadzam się z panią, że taki obraz dla polityki jest zły, ale proszę, żebyśmy nie popadli w skrajności, bo zaraz okaże się, że samo wyjście do knajpy nosi znamiona przestępstwa. Pani redaktor nie umawia się nigdy na wywiad w kawiarni?

Umawiam, ale na litość, nie zamawiam homara! Szczególnie, jeśli to nie ja za niego płacę.
Jeśli jest coś, co mi się nie podoba u kolegów, staram się to im powiedzieć wprost. Zapewniam panią, że nasza praca - i mam na myśli nie tylko polityków koalicji, ale i opozycji - jest naprawdę trudna. Takie rozmowy jak te nielegalnie podsłuchane, nie są jej codziennością. Codziennie pracujemy tak samo ciężko jak wszyscy Polacy. Zaraz zaczynam kolejne spotkanie.

Zostało mi mnóstwo pytań. Nie wiedziałam, że mamy tak mało czasu.
Mało? Rozmawiamy półtorej godziny. To jeden z najdłuższych wywiadów, jakie miałem. Zwykle pół godziny i dalej do pracy. Potem inni dziennikarze będą mi wytykać, że faworyzuję "Gazetę Krakowską".

***

Władysław Kosiniak- Kamysz
Absolwent II Liceum im. Króla Jana III Sobieskiego w Krakowie. Ukończył studia medyczne na Wydziale Lekarskim Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego. W 2010 roku z wyróżnieniem obronił pracę doktorską. W latach 2008-2011 lekarz Kliniki Chorób Wewnętrznych i Medycyny Wsi Collegium Medicum UJ. 2010-2011 radny miasta Krakowa, zajmujący się problematyką polityki społecznej oraz ochrony zdrowia. Członek Rady Wydziału Lekarskiego Collegium Medicum UJ. Od listopada 2011 roku minister pracy i polityki społecznej. Jest synem lekarza Andrzeja Kosiniaka-Kamysza, ministra zdrowia i opieki społecznej w rządzie Tadeusza Mazowieckiego. Ma żonę Agnieszkę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska