Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zabrałem ojca do PRL-u

Redakcja
Te knajpy nie udają tych z PRL-u, tylko sobie z niego żartują. Wtedy nie było ludziom lekko, ale byli dla siebie życzliwsi. Tak radzili sobie z komuną - mówi ojciec
Te knajpy nie udają tych z PRL-u, tylko sobie z niego żartują. Wtedy nie było ludziom lekko, ale byli dla siebie życzliwsi. Tak radzili sobie z komuną - mówi ojciec Wojciech Matusik
Za komuny ludzie przeliczali pensje na półlitrówki wódki. Za wypłatę można było ich kupić 200 i więcej. Teraz ledwo starcza na 100. W knajpach podsłuchiwali cię ubecy, ale było spokojnie. Nie było chamstwa i uchlewania się. A te lokale co mają dziś udawać PRL? To nie do końca tak - opowiada Piotrowi Rąpalskiemu jego ojciec.

Czytaj także: Chuligan na Sacrum Profanum. Pod prąd w życiu i muzyce

Namnożyło się nam w Krakowie lokali z tanią wódką i zakąskami udających bary rodem z PRL. Na wycieczkę po nich zabrałem najbardziej zajadłego krytyka ówczesnej i obecnej polskiej rzeczywistości jakiego znam - własnego ojca, Adama.

Wchodzimy do baru Banialuka przy placu Szczepańskim. Ojciec od razu robi zdziwione oczy i drapie się po swoim srebrnym globie. - Gdzie tu PRL? W ogóle nie ma klimatu - rzuca bezlitośnie niczym cesarz Neron chrześcijan na arenę. Ale ma sporo racji. Knajpa bardziej przypomina ubogi saloon na Dzikim Zachodzie.

Wódeczka za 4 zł, zakąską za 8 zł. Mają tu dwa nowoczesne telewizory, które tym bardziej oddalają nas od epoki Gierka. Ojciec zamawia galaretkę drobiową, ja śledzia w śmietanie. Do tego po kielichu czystej 40 ml. Razem 24 zł. - Kiedyś to się lało "margaritki" 25 ml, 50-siątki i sety. A teraz wyboru nie ma - zauważa rodzic. Jest tu też tatar, bigos, kaszanka, pierogi.

Bierze go na wspominiki. - Tu przy Szczepańskim to była restauracja Myśliwska z pysznymi zrazikami, a dalej Trzy Rybki i tak dochodziło się do hotelu Grand. Głęboko się mylicie myśląc, że naród tylko siedział w małych spelunach i pił wódę do upadłego - zauważa ojciec.

Przypomina sobie, że w restauracjach zawsze było co zjeść, choć na sklepowych półkach wiało pustkami. - Pralki, lodówki kupowało się na Dworcu Głównym. Górnicy przywozili, bo mieli przydziały. Takie to były czasy, że niczego nie było, a wszyscy wszystko mieli. A teraz półki się uginają, a w portfelu straszy wąż - porównuje.

Śledzik jakiś bez smaku, jakby po wypraniu. - Galaretka może być, choć za komuny nie była bardzo popularna pod wódeczkę. Tyle dobrze, że podają z octem, a nie cytryną - ocenia papa. Do czystej jadło się częściej śledzia albo ozór w galarecie lub japończyka, czyli śledzia z jajkiem w majonezie.
W Smakoszu na Szewskiej była najlepsza golonka w mieście. - Tam jedliśmy i piliśmy z naszymi profesorami z Akademii Sztuk Pięknych. Później wracaliśmy na zajęcia - mówi ojciec. Fajnie mieli, a ja tylko wykłady i egzaminy. Ech...

Wyłazimy i kierujemy się na róg św. Tomasza i św. Jana do Pijalni Wódki i Piwa. Długa lada, za nią panie w czarnych muchach, a ściany oklejone "Trybuną Ludu". Porządku pilnuje ZOMO-wiec. Ojciec widząc go parska śmiechem.

- Wtedy ochrony po knajpach nie było. Jak ktoś robił burdę to inni klienci wywalali go w czynie społecznym. Przy bardziej krewkich dzwoniło się po milicję i ci załatwiali sprawę. Nie było burd i chamstwa jak dziś. To był na co dzień spokojny świat, choć żyliśmy w kłamstwie i wymuszonej miłości do Kraju Rad - rozkręca się ojciec.

Siadamy przy barze. - Wtedy stołki barowe były oznaką luksusu. Były np. w hotelu Francuskim. Tam siedzieli głównie cinkciarze handlujący walutą i SB-ecy. Od cinkciarzy najlepiej było wyciągnąć informacje, kto kupił i ile - mówi ojciec.

Bierze "zimne nóżki" i bułgarskie wino, a ja serdelki i piwo. Do tego po bani. - Myślałem, że to będzie jak za komuny. Prawdziwa peklowana wieprzowa nóżka, a tu jakaś mielonka w galarecie - denerwuje się ojciec. Ale po paru kęskach je już ze smakiem. Moje serdelki mimo tarzania ich w musztardzie smakują jak flaki z olejem. Jest tu też gzik, czyli twaróg ze śmietaną i szczypiorkiem, "awanturka" - pasta z wędzonej makreli plus ziemniaki i "niespodzianka"- chleb ze smalcem.

Rozmawiamy o kobietach. - W Warszawiance damy zrzucały tylko biustonosz i gasło światło. Słychać było wycie zawiedzionych, ale już w Cyganerii na Szpitalnej rozbierały się do rosołu - odpowiada z zawodu artysta-plastyk i koneser wszelkiego piękna.

Ojciec wspomina SPATiF, restaurację przy pl. Szczepańskim gdzie siedzieli artyści i aktorzy - Łączyło nas to, że ze studentami szkoły aktorskiej mieliśmy razem zajęcia wojskowe na UJ. Do woja chodziłem z Trelą, Pszoniakiem i Łukasiewiczem. Chcieli z nas zrobić oficerów politycznych, ale bali się inteligencji jak cholera, że wykręcimy jakieś jaja i im też się dostanie - opowiada.

Ojciec przeszedł do rezerwy. - Jak chcieli mnie na poligon, to albo jeździłem do Indii, albo ciebie płodziłem. Jesteś przecież dzieckiem stanu wojennego. Jak jechałem do matki do szpitala, to mnie zamknęli, bo było już po godzinie milicyjnej. Stan wojenny to była zbrodnia - mówi ojciec.

Wracajmy do kulinariów. W wielu lokalach były dyżurne zakąski, np. jajeczko. - Nie dali się napić, póki nie zamówiłeś czegoś na ząb. Później mogłeś już pić do woli. Ale nikt tego nie jadł. Kelner odnosił i służyło dalej choć miało tydzień. Taka była cicha umowa społeczna - kwituje tato.

Idziemy do Ambasady Śledzia na Stolarską. Po drodze mijamy "Fenia", czyli dancingklub Feniks. Na miejscu ojciec bierze golonkę w piwie, a ja śledzia na różowo. Golonka trochę sucha, ale śledź wyborny - zamiast cebuli czerwona kapusta. Do tego oczywiście po kielichu. Ta knajpa nie ma nic wspólnego z PRL. Jej nazwa to żart z ulicy konsulatów, na której się znajduje. Wystrój jest nowoczesny i artystyczny. Czynna jest jednak, jak pozostałe, 24 na dobę Ojcu się podoba.

Przy wódce papa wspomina jednego kelnera z restauracji Ermitaż na Karmelickiej. Chodził z metrem krawieckim. - Gościom, którzy przekroczyli przyzwoite normy mierzył promień torsjowania. Im dalej nabrudziłeś, tym więcej liczył sobie za sprzątanie.

Choć pękamy w szwach, bierzemy taksówkę do Wódki i Zakąsek na pl. Nowym. - Wtedy na Kazimierzu nie było nic. Może podejrzane mordownie i smutna "Esterka" na Krakowskiej. Speluna była też obok fabryki Miracullum na Zabłociu - mówi ojciec w taryfie.

W knajpie na Kazku sporo gadżetów z PRL. Jest syfon z sodówką, kryniczanka i oranżada w butelkach, księga skarg i wniosków i długopis piszący w ośmiu kolorach. Zakąsek pełno jak w innych lokalach, ale miejsca w brzuchach już nie. Pijemy po piwie "spod lady" i do domów. - Bo matka pewno cała w nerwach - kwituje ojciec.

Prawybory. Kto powinien zostać posłem? Głosuj: Małopolska Zachodnia okręg 12, Kraków okręg 13, Podhale Nowy Sącz okręg 14, Tarnów okręg 15.

Mieszkania Kraków. Zobacz nowy serwis

Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska