Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Na kanapce Vetulaniego siadywał Karol Wojtyła

Redakcja
Denerwowało mnie to, że nasza rodzina jest taka porządna - mówi Jerzy Vetulani
Denerwowało mnie to, że nasza rodzina jest taka porządna - mówi Jerzy Vetulani Andrzej Banaś
Był czarną owcą w rodzinie i często spierał się z przyjacielem ojca - Wojtyłą. Z prof. Jerzym Vetulanim o życiu w blasku sławnych przodków rozmawia Małgorzata Iskra.

Słoneczne pokoje domu profesora wypełnione są książkami i pięknymi meblami odziedziczonymi po przodkach. Na ścianie wiszą nastrojowe francuskie pejzaże, choć z racji pochodzenia gospodarza można by spodziewać się włoskich. Profesor Jerzy Vetulani, wybitny psychofarmakolog z Instytutu Farmakologii PAN, mówi, że z kompletu bawialnego, przy którym zasiadamy, być może korzystał sam Goethe, gdyż w przeszłości należał on do jego przyjaciółki Charlotte von Stein. Za to na pewno na kanapce wielokrotnie siadywał biskup, a potem kardynał Wojtyła. Hierarchę łączyła z ojcem Jerzego, profesorem prawa na UJ Adamem Vetulanim, przyjaźń. Tylko Jerzy, jako czarna owca w rodzinie, wdawał się z duchownym w polemiki. Karol Wojtyła był z rodziną Vetulanich w najtrudniejszej chwili, gdy tragicznie zginął Janek, młodszy od Jerzego o dwa lata świetnie zapowiadający się prawnik, który z Wujkiem jeździł na kajaki. Towarzyszył w ostatniej drodze Jankowi, mamie i ojcu prof. Jerzego Vetulaniego. Później, jako papież, gościł profesorostwo w Watykanie, gdy tylko wyłowiło ich z tłumu bystre oko ks. Dziwisza. Dziś o tej bliskości błogosławionego z rodziną Vetulanich zaświadczają wspólne fotografie i autografy Karola Wojtyły, w tym podziękowanie prof. Adamowi Vetulaniemu za pomoc w przygotowaniu doktoratu.

Czy lubi Pan spacerować ulicą Vetulaniego?
Najczęściej nią przejeżdżam. To taka marna uliczka. Śmiałem się z Martą Wyką, że jej ojciec ma dużą, a mój taką małą. Lecz za to było na niej usytuowanych kilka znaczących firm, w tym diler samochodowy, więc wiele samochodów miało na tablicach rejestracyjnych napis "Vetulani". Z kolei ciotka Maria Vetulani de Nisau, która zakładała w latach 20. robotnicze drużyny harcerskie, ma swą ulicę w Tarnowie.

A czy dziadek generał Franciszek Latinik został w ten sposób uhonorowany?
Nie, i myślę, że miały na to wpływ jego poglądy polityczne bliskie endecji. Jedyne miejsce, gdzie mogłaby powstać ulica Latinika, to Gorlice, gdzie zasłużył się w 1915 roku przełamaniem frontu rosyjskiego. Ojciec mamy był gubernatorem wojskowym Warszawy w czasie bitwy 1920 roku, odpowiedzialnym za jej obronę, gdyby zaszła potrzeba.

Wybitni przodkowie to obciążenie czy honor dla potomnych?
Pewnego rodzaju szczęście. Na pewno nie ciężar, gdy człowiek jest dobry w tym, co robi. A ja okazałem się chytry, poszedłem na biologię i w ten sposób nie konkurowałem z ojcem. Ale poważnie mówiąc, w mojej rodzinie powszechna jest radość z sukcesów starszego pokolenia. W przypadku ojca były to sukcesy wyłącznie naukowe i moralne. Pamiętam, że po wojnie dostawałem do szkoły kanapkę z masłem i zazdrościłem kolegom, którzy jedli bardziej treściwie. Teraz sam doświadczam dumy nastoletniego wnuka Franka z moich osiągnięć. Pomaga mi prowadzić bloga i bardzo się cieszy, że jest on czytany. Wydaje mi się, że siła rodziny polega na tym, żeby miłość przechodziła nie tylko w sposób naturalny - z rodziców na dzieci, ale i w kierunku odwrotnym. Bo to znaczy, że sobie człowiek na tę miłość dziedziców zasłużył.

Czy Pan Profesor dorastał w ciepłej rodzinie? Ojciec był mistrzem dla dzisiejszej profesury Wydziału Prawa UJ, ale jaki był prywatnie?

Tato był bardzo fajny, ale jak każdy w naszej rodzinie, strasznie zabiegany. Miał kilka twarzy. Niechętnie mówił o swych wojskowych dokonaniach, a przecież za udział w wojnie z bolszewikami dwukrotnie dostał Krzyż Walecznych, w kampanii wrześniowej brał udział jako ochotnik, walczył na frontach zachodnich. Z drugiej strony był ciepły. Niewiele pamiętam sprzed wojny, oprócz tego, jak niósł mnie w Zawoi na barana. Myślę, że więcej miał okazji, by ojcowską miłość realizować w kontakcie z moimi synami. Ja dla mojego wnuka też mam więcej czasu, niż miałem dla synów. Czytamy "Harry'ego Potera", wspólnie dopisaliśmy zakończenie do jednej z części.
Duszą domu była mama, biolog z wykształcenia?
Mama przed wojną pracowała jako asystentka na uniwersytecie, więc codzienną opiekę nad dziećmi roztaczała wychowawczyni. Podczas wojny, by nas utrzymać, była tłumaczką, gdyż jako generałówna miała cudzoziemskie guwernantki, więc doskonale znała niemiecki i francuski. Dbała o to, abyśmy co niedzielę stawali przed krzyżykiem i śpiewali "Boże, coś Polskę"; chodziła też często z nami na spacer na Salwator. Ojciec - wiciowiec - miał lewicowe poglądy, choć w jego rodzinie przeważali piłsudczycy.

Nie było to przyczyną niesnasek?
Mojej rodziny przy stole nie antagonizowały polityczne poglądy. Rodzice byli oddanym sobie małżeństwem. Ojciec opiekował się mamą, odkąd w ostatnim dniu wojny została ranna i już do końca życia miała kłopoty z poruszaniem się. A my, dzieci, dojrzewaliśmy w te wojenne lata w sposób przyspieszony. Czytało się nazwiska rozstrzelanych znajomych ze świadomością, że tych ludzi już się nie zobaczy. Pamiętam, jak jako kilkulatek upominałem mamę, by wcześnie wracała do domu, wiedząc, że przemieszczanie się po godzinie policyjnej grozi wywózką do obozu, gdzie trafił kuzyn.

Po wojnie miał Pan dużo swobody. Dlaczego został rodzinnym buntownikiem?
Miałem geny buntownika. Jako małe dziecko przejawiałem ogromną religijność, byłem ministrantem w kościele Mariackim. Potem zauważyłem, że nasza rodzina jest taka porządna, i bardzo mnie to denerwowało. Gdy więc miałem lat 12, na złość rodzicom zapisałem się do ZMP, i tylko wiek jest tu moim jedynym usprawiedliwieniem. Różne rzeczy robiłem na złość rodzicom.

Chodził Pan do Piwnicy pod Baranami…

To była przyjemność, ale oczywiście nocne wyjścia niepokoiły rodziców. Wywalczyłem sobie jednak swobodę. Z drugiej strony ojciec potrafił mnie ratować z opresji, później mi tego nie wypominając. Raz w Cricot "pod wpływem" i bez świadomości uczynku rozwaliłem jakiś bęben, a ojciec natychmiast pokrył rachunek. Ten bunt pokoleniowy nie miał wpływu na siłę więzi rodzinnych. Może dlatego że rodzice nie ingerowali w moje poważne wybory. Ja zresztą też pozostawiałem swobodę synom. Nasza rodzina ma filozofię, że największą wartością jest być szczęśliwym i cieszyć się życiem

W swych badaniach zawsze próbuje Pan Profesor znaleźć odpowiedzi na pytania użyteczne dla ludzi.
Nauka nie może być oderwana od ludzkich potrzeb. Na przykład neurobiologia moralności uczy, jak odróżniać dobro od zła. Doceniam też rolę popularyzowania nauki. Przez wiele lat redagowałem magazyn przyrodniczy "Wszechświat", w którym wciąż publikuję.

Patriotyczne dokonania przodków miały wpływ na Pana ideologiczne, dojrzałe wybory?

Na uniwersytecie w 1956 roku działałem w Rewolucyjnym Związku Młodzieży, przydając się do stenografowania zebrań. A mój wtedy niespełna 18-letni brat pojechał na Węgry z transportem leków. W 1968 roku miałem małe dzieci, a nic tak nie tłumi rewolucyjnych zapałów jak świadomość odpowiedzialności za rodzinę. Potem stały się dla mnie ważne idee Solidarności. Co ciekawe, niektóre moje przyjaźnie z tamtego okresu potrafiły przetrwać nawet późniejsze polityczne podziały.

Z czego jest Pan Profesor najbardziej zadowolony w życiu?

Gdy się urodziłem, mama życzyła mi, bym był dobry i szczęśliwy. Wydaje się, że te dobre życzenia do tej pory się sprawdzają. Wielu ludzi zainspirowałem do badań naukowych. Wiele też czerpię od innych, wychodząc z założenia, że głupi może się czegoś nauczyć od mądrzejszego, a mądry od każdego.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska