Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Moje listy do Małgosi Braunek

Karolina Gawlik
Była dobra i mądra. Dawała ludziom to, czego potrzebowali. O Małgorzacie Braunek z Arturem Cieślarem, podróżnikiem, pisarzem, znawcą duchowości Wschodu, rozmawia Karolina Gawlik.

**

Małgosi nikt i nic nie zastąpi. Tak naprawdę każdy człowiek jest w pewien sposób niezastąpiony.

**

Kim była dla Pana Małgorzata Braunek?
Na początku aktorką. Panią z ekranu, którą podziwiałem. Miała awangardową, jak na lata 70., urodę. Po latach zobaczyłem ją po raz pierwszy na żywo, w szatach zen. I to było niezwykłe doświadczenie. Później napisałem książkę, której była jedną z bohaterek, i zaprzyjaźniliśmy się.

Pisze Pan, że są różne rodzaje strat. Jaką była ta?
O takiej stracie mówi się, że jest niepowetowana, bo Małgosi nikt i nic nie zastąpi. Tak naprawdę każdy człowiek jest w pewien sposób niezastąpiony. Do tracenia bliskich dobrze jest przywyknąć. Inaczej czeka nas cierpienie. Małgosia nie była pierwszą bliską mi osobą, którą pokonał rak. Zdawałem sobie sprawę, jak ta choroba będzie przebiegać. Jej odejście odczuwałem jednak o tyle szczególnie, że była człowiekiem naprawdę wyjątkowym, uosobieniem mądrości i dobroci. Pracowała kiedyś w hospicjum i towarzyszyła osobom umierającym. Mogłem zobaczyć, jak ona sama, będąc dojrzałą osobą, radzi sobie z przechodzeniem na drugą stronę, świadomą tego, czym są lęk i ból.

Jak podchodziła do choroby?
Zakładała, że choroba jest znakiem, który pojawił się po coś, że jest materiałem, z którym należy pracować, by móc zrozumieć siebie, a przez to uwolnić się od choroby. Wielu pacjentów prezentuje podobne podejście. Jedni bardziej koncentrują się na poziomie fizycznym, przyjmując chemię i inne terapie, inni znowu bardziej skupiają się na warstwie psychologicznej i duchowej. W wypadku Małgosi było jedno i drugie.

Czy medytacja jej pomagała?
Małgosia praktycznie nie przyjmowała środków przeciwbólowych. Gdyby nie praca z bólem i cierpieniem na poziomie umysłu, nie byłoby to w ogóle możliwe. Medytacja to nic innego jak przytomność i bycie tu i teraz, ze sobą takim, jakim się jest. Rozpoznajesz to w sobie, a wtedy możesz spróbować to puścić, nie przywiązywać się do tego. Na przykład do bólu. I jeśli to się udaje, to jest już dużo. Ale to nie znaczy, że w ogóle nie cierpiała.

Czy odczuwała lęk?
Rzadko o tym rozmawialiśmy. Kiedy towarzyszysz osobie chorej, a zwłaszcza terminalnie, nie podejmujesz tematu, który i tak jest nieunikniony. Moim zadaniem było wnosić w jej chorowanie życie, energię, światło. Poza tym moment, w którym dopuszcza się myśl o porzuceniu ciała, jest jednym z najbardziej intymnych w życiu każdego człowieka. Bliscy nie mają obowiązku nakłaniania do zwierzeń i pytań: czy się boisz? czy jesteś gotowa? Często umierający nie chcą odchodzić w towarzystwie innych, wolą być sami. Małgosia powiedziała ładną rzecz: "Wszyscy doskonale potrafimy umierać, tak jak doskonale potrafiliśmy żyć".

Jak wyglądały jej ostatnie dni?
Rak jest chorobą, która dewastuje psychikę i ciało zazwyczaj w sposób totalny. Im dalej ta degradacja się posuwa, tym trudniej osobom towarzyszącym przebywać z cierpiącym człowiekiem. Z jednej strony nie można zaprzeczać i wypierać choroby, która jest faktem, z drugiej - nie wolno wchodzić butami do czyjejś intymności, do której należy umieranie. Towarzyszenie bliskim umierającym polega na obecności. To wystarcza. Nie musimy być ani mądrzy, ani zaradni, ani szczególnie dzielni. Ważne, żeby nie uciec, nie spanikować.

Czego Pana nauczyło jej odchodzenie?
Przede wszystkim tego, że choroba może przyjść nagle, bezpardonowo i możemy się przed nią uchronić tylko w pewnym stopniu. Współcześni onkolodzy mówią o pięciuset przyczynach powstawania raka. W większości nie mamy na nie wpływu. Każda ważna dla nas śmierć uczy pokory, wyostrza umiejętność godzenia się z niepewnością, ale też zachwycania się światem. Małgosia mówiła o tym, o czym pisała Szymborska: "tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono" - na ile sprawdziło nas życie, w tym choroba. I choć wszyscy mamy różnego rodzaju poglądy, doświadczenia, refleksje, to kiedy przychodzi ostateczne, wszystkie te rzeczy musimy zrewidować.

Listy, które Pan pisał po jej śmierci są bardzo prywatne.
Starałem się pokazać nagość tego, co się zagnieżdża w umyśle, kiedy ten próbuje wkroczyć w rozpacz. Jestem w tych listach ze swoimi słabościami i lękami, wątpliwościami. Te zapiski nie są kreacją. Nigdy nie chciałoby się napisać takiej książki, bo pragniemy, aby nasi bliscy żyli wiecznie, żeby to oni nas żegnali, a nie my ich. Skoro już jednak tak się zdarzyło, czułem się w obowiązku kultywowania pamięci o Małgosi.

O czym marzyła Małgorzata Braunek?
Jednym z jej marzeń było centrum informacji o holistycznym leczeniu raka. Realizuje je Fundacja Bądź, która powstała z niewykorzystanych pieniędzy na terapię Małgosi. Tak, żeby każdy, kto wychodzi z kolejnej wlewki chemii, wiedział, jak się wspomagać, odżywiać, jak dbać o ciało i umysł.

Pisze Pan, że uśmiechem dawała wiele nawet obcym ludziom.
Sama w sobie była wystarczająco dobra i mądra, żeby dawać ludziom to, czego potrzebowali. Małgosia miała ten dar. Każdy z nas ma taką szansę. Każdy na swój sposób może starać się być dobrym chociażby dla najbliższych - rodzeństwa, rodziców, partnera - i budować takie relacje, w których zajdzie wymiana, które spowodują, że kiedy pomoc będzie potrzebna, to się pojawi. W buddyzmie wierzy się w prawo karmy - co wysyłasz, to dostajesz. Uważa się, że w życiu, wszystko, co pomyślisz, powiesz i zrobisz, wróci do ciebie jak bumerang.

To, jacy jesteśmy, decyduje też o naszym losie po śmierci?
Każda sekunda, w której coś pomyślimy i zrobimy, ma wpływ na świat i ludzi. I ten świat i ci ludzie oddadzą nam pięknym za nadobne. Na co dzień nie wiemy, co się dzieje z tym bumerangiem, który wysłaliśmy w przestrzeń, ale gdy do nas wraca jako coś niedobrego, to zachodzimy w głowę: "za jakie grzechy nas to coś spotkało". Jednak, kiedy się uczciwie przyjrzeć własnemu życiu, łatwo można znaleźć ciekawe odpowiedzi. Niczego jednak nie chcę upraszczać. To nie jest regułka zerojedynkowa.

Idąc tym tropem, pani Małgosi jest dobrze gdzieś tam w zaświatach.
Myślę, że przywitało ją mnóstwo dobrych aniołów i zabrało ją na fajną łąkę, gdzie jest ciepło. To właśnie kochała - kwiaty i ciepło. A tuż za łąką na pewno jest bezkresne morze...

Artur Cieślar - filolog romanista, pisarz, reportażysta, podróżnik. Interesuje się kulturą i duchowością Wschodu, w teorii i w praktyce. Pisze, fotografuje, maluje obrazy, projektuje wnętrza, inspirując się estetyką Azji. Autor książek: "Kobieta metafizyczna", "Czarny kot nocą", "Tajemnicza Wyspa Wielkanocna", "Jabłoń w ogrodzie, morze jest blisko" - rozmowa z Małgorzatą Braunek i in.
Teraz Wydawnictwo Zwierciadło wydało jego książkę "Listy do Małgosi. Jabłoń nadal kwitnie".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska