Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Okiem Jerzego Stuhra: Te dramaty przełomu nie zapowiadają, ale...

Jerzy Stuhr
Marcin Makówka
Jest Pan w kapitule Gdyńskiej Nagrody Dramaturgicznej. Taki konkurs na dramat teatralny na pewno poprawia teatrowi notowania. Nas interesuje czy w nowym rozdaniu szykuje się w tej dziedzinie rewolucja?

Rewolucja to nie, raczej można wyodrębnić pojedyncze tendencje tematyczne. Ja mam ciągle wrażenie, że to, co nagradzamy, to jest tak - toutes proportions gardees - jakby się miało przed sobą pokazy mody w Mediolanie. Patrzysz na te modelki i na ich prezentacje i nigdy w życiu byś czegoś takiego na siebie nie włożyła. Ale na widowni siedzą ci, którzy szyją i cały czas tylko rysują , "odgapiając" ten kołnierzyk, ten krój ramienia, to rozkloszowanie. A oni już wiedzą, jak to przełożyć na język i oczekiwanie nowości u zwykłego wielbiciela szmat. I nawet nie jest ważne, że tamci są o krok dalej, bo my już wiemy, co z tego może mieć posmak nowości.

I ja mam takie właśnie poczucie, że te dramaty, które my nagradzamy, to one wielkiego przełomu nie zapowiadają. Nie przelecą przez sceny polskie burzą, nie postawią na nogi ewentualnych rewolucjonistów sceny, ale poruszają czasem ważne tematy, zwracają nagle na coś uwagę, przypominają jakąś postać. I to jest powód, dla którego warto się nimi zainteresować.
Gdyńska Nagroda Dramaturgiczna, usytuowana przy festiwalu teatralnym "R@port", gdzie Jacek Sieradzki jest dyrektorem, pojawia się już po raz ósmy.

W jury obok mnie byli sami teoretycy teatru. Nawet miałem wrażenie, że wizja teatralna dramatu jest im niepotrzebna, analizują tekst, mają asocjacje. Ale dzięki temu jest ciekawie.

Oczywiście, stajemy już wobec propozycji wyselekcjonowanych. Na pierwszy etap przychodzi kilkaset propozycji. Na drugim etapie mamy już tylko 40 dramatów. I z tej ilości wybieramy do finału 5 sztuk.
A potem stosujemy znowu dalszą selekcję, gdyż jest przecież tylko jedna nagroda - finansowa, w wysokości 50 tysięcy złotych, fundowana przez prezydenta Gdyni, Wojciecha Szczurka.

Ale zanim przydzielimy nagrodę, i my, i widzowie mają możliwość zobaczenia z bliska zainteresowań autorów, a także popularność samego konkursu. W tym roku dobrze było, bo na tę wyselekcjonowaną piątkę było aż trzech debiutantów i jeden też właściwie debiutant, jeśli idzie o formę opowieści, gdyż dotychczas pisywał tylko scenariusze.

I to jest optymistyczne, że na piątkę finalistów - czwórka to są osoby całkowicie nieznane... To by sugerowało, że konkurs jest wciąż dla młodych autorów atrakcyjny.

On chyba jest także atrakcyjnie pomyślany jako widowisko, gdyż już na tym etapie każda ze sztuk wielkiego finału jest przez aktorów czytana ze sceny. I wtedy widać, czy jakiś temat potrafi widownię zainteresować, widać, jak autor potrafi rozłożyć akcenty dramaturgiczne, jaką ma wyobraźnię.

Z tej piątki, dwójka z młodych autorów zabrała się za dramat historyczny. I to niemal odkrywczy, bo praktycznie niezmiernie odległy, rzadki.

Najpierw więc rzecz o Hildegardzie. Chodzi o tę XII-wieczną mniszkę, mistyczkę, wizjonerkę, wysokiego, szlacheckiego pochodzenia, która jest w Europie doktorem Kościoła, o której przed kilku laty niemiecka reżyserka Margarethe von Trotta nakręciła film, z Barbarą Zukovą w roli głównej.

Drugi taki zaskakujący temat - o ilustratorach średniowiecznych psałterzy. Chłopak z Krakowa, z naszej szkoły, z reżyserii, jest tu autorem. Patrząc poprzez takie tematy można nawet powiedzieć, że był to taki nowy, optymistyczny nurt, będący poszukiwaniem wzorów, pracy, myśli, nieznanych na co dzień, a wyciąganych aż z tak odległej przeszłości.

Ale wygrała, i to jednogłośnie, sztuka inna, która idzie nurtem odkrywania całkowicie nieznanych epizodów z historii Polski.
To była sprawa ze Śląska, opowieść z czasów wojny i potem czasów stalinowskich, kiedy jak miałeś upośledzone dziecko i oddałeś je do zakładu zamkniętego, to w nagrodę za to dostawałeś radio.

I o tym jest sztuka. Jak niektórzy sąsiedzi takich rodzin szukali jakiegoś głupka we wsi, bo również chcieliby dostać radio. Czyli odkrywanie nieznanych, wstydliwych epizodów. Te dzieci przeżyły. Nazywa się to "Feinweinblein" - to jest takie powiedzonko, wyliczanka dla dzieci. Debiutantka, napisała wcześniej kilka opowiadań. O nagrodzie przeważył temat: potężny i metaforyczny zarazem. Mówiący o tym, co mogą systemy zrobić z etyką ludzi. Gdzieś u źródeł byłaby przecież i Sparta zrzucająca swoich kalekich obywateli, kalekie dzieci ze skały.

Notowała: Maria Malatyńska

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska