Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jan Borysewicz: Dzięki Ci, Boże, za dar grania i gitarę

Paweł Gzyl
Pierwszy utwór "Mała Lady Punk" Jan Borysewicz nagrał w grudniu 1981 w krakowskim Teatrze STU
Pierwszy utwór "Mała Lady Punk" Jan Borysewicz nagrał w grudniu 1981 w krakowskim Teatrze STU Maciej Stanik
Lady Pank, jedna z najpopularniejszych polskich grup w historii rocka, wydała płytę "Akustycznie". Rozmawiamy z jej liderem Janem Borysewiczem - o gitarach, kobietach i skandalach.

Pamięta Pan pierwszą gitarę?
Zrobili mi ją lutnicy z Wrocławia. Była stylizowana na słynnego Fendera Stratocastera. Odebrałem ją, kiedy farba jeszcze nie wyschła. Jechałem pięć przystanków do domu w Sępolnie i w całym tramwaju nią pachniało. Spałem potem z tą gitarą przez ponad tydzień. (śmiech)

Ale podobno zaczynał Pan grać na perkusji.
Mój ojciec grał na studiach na perkusji. I jako bardzo młody człowiek przejąłem od niego tę pasję. Pewnie dlatego, że zawsze miałem w sobie dużo rytmu. Zresztą tak jest do dzisiaj. W pewnym momencie mój brat zaczął jednak grać na gitarze. Może nie jak jakiś wirtuoz, ale całkiem sprawnie. Spodobało mi się - i nauczył mnie grać "Dom wschodzącego słońca". Wtedy tak mnie gitara pochłonęła, że ćwiczyłem po dziesięć godzin dziennie.

Praktyka czyni mistrza?
Kiedy zaczyna się grać, bez wielu godzin ćwiczeń nie ma się co zabierać w ogóle za instrument. Wielu ludzi prosiło mnie, aby uczyć ich grać na gitarze. Rzadko się tego podejmowałem, bo po prostu nie miałem na to czasu. Tym bardziej że większość szybko się zniechęcała i poddawała się w pewnym momencie. Najczęściej wygląda to bowiem tak, że jest ochota na granie, zaczyna się ćwiczyć - a tu nagle palce bolą. Trzeba więc być bardzo upartym, mieć mnóstwo cierpliwości i wierzyć, że się uda. Najgorsze jest to, że początkowo wszystko się robi dziesięć razy wolniej niż potem, kiedy już umie się grać. Jeśli się do tego dostosuje i przetrwa pierwsze trzy miesiące - potem jest już łatwiej.

Woli Pan gitary elektryczne od akustycznych?

Tak. Na gitarze elektrycznej da się fajnie przedłużać dźwięki. Na akustycznej dźwięki szybko zanikają. Gitara elektryczna daje też większe możliwości kreowania różnych brzmień. Najważniejsze jest jednak wypracowanie własnego stylu. Przecież jest mnóstwo gitarzystów na całym świecie, a tak niewielu udaje się przebić. Mnie się udało taki styl stworzyć - i brzmienie mojej gitary jest charakterystyczne. Ma to oczywiście swoje dobre i złe strony: sprawia, że jestem rozpoznawalny, ale w pewien sposób mnie ogranicza.

Mówi się, że słynni gitarzyści mają do swych gitar tak emocjonalny stosunek jak do kobiet.

Pewnie, że tak. Czasem mam takie sytuacje, że wstaję rano, wchodzę do domowego studia - i łapię się na tym, że gdy kończę grać, jest już ciemno. Granie pochłania mnie bez reszty, robię sobie przerwy tylko na to, żeby coś zjeść. Czyli spędzam z gitarą tyle czasu, co z ukochaną osobą. Mam też taki zwyczaj, że na każdym koncercie całuję gitarę. W jednym z numerów gram trudną solówkę i kiedy zabrzmi tak, jak trzeba - dziękuję instrumentowi w ten sposób.

A jaką ma Pan ulubioną gitarę?
Czerwonego Fendera. Mimo że mam mnóstwo gitar, tak się przyzwyczaiłem do tej konkretnej, że gram na niej już prawie piętnaście lat. Można powiedzieć, że to moja druga dziewczyna. (śmiech)

Działa to też w drugą stronę: bo dziewczyny zawsze najbardziej lubią w zespole gitarzystów. Przekonał się Pan o tym na własnej skórze?
Nie założyłem zespołu po, aby fanki za mną szalały. Tylko po to, aby grać i dawać ludziom radość.

Są takie przeboje Lady Pank, których ma Pan już dosyć?
Przez jakiś czas nie znosiłem "Mniej niż zero". W pewnym momencie powiedziałem sobie jednak: "Skoro ludzie czekają na ten utwór, to oznacza, że lepszego przeboju nie zrobiłeś". I przeprosiłem się z tym numerem.

Teraz dostajemy płytę Lady Pank z nagraniami z akustycznej trasy koncertowej zespołu. Trudno było wybrać piosenki do tego zestawu?

Pierwszą płytę akustyczną nagraliśmy dwadzieścia lat temu. Z czasem doszło sporo nowych numerów, pomyślałem więc, że warto byłoby stworzyć ciąg dalszy. Początkowo myślałem, żeby sięgnąć wyłącznie po utwory, których nie wykonujemy na żywo. Okazało się jednak, że wielu fanów ciągle chce słuchać największych przebojów. Dlatego trochę byliśmy rozdarci. Musieliśmy więc znaleźć złoty środek. Zarejestrowaliśmy 24 nagrania, z których 14 znalazło się na krążku.

Zagraliście dziesiątki koncertów. Czy są takie, które jednak były wyjątkowe?
Pamiętam szczególnie koncert w Krakowie na Izdebniku - tam, gdzie niegdyś wystąpił Scorpions. Oglądało nas ponad 300 tysięcy ludzi. Kiedy wszedłem na scenę w ogóle nie widać było pojedynczych osób - ale jedno, wielkie, morze głów. Nie wiedziałem, na czym się skupić, dla kogo grać. Bo tak naprawdę najlepiej występuje się nam w klubach, kiedy jest bliższy kontakt z publicznością.

Uważa się, że muzycy rockowi są najbardziej kreatywni w młodości. Nie czuje się Pan wypalony?
Wiem, że tak bywa. Wielu moich kolegów przecież już od dawna nie gra. Tymczasem ja, od kiedy zacząłem komponować nowe piosenki w lutym, mam już materiału na... cztery płyty! Ponad dwadzieścia utworów przygotowałem na nowy album Lady Pank, nad którym będziemy pracowali, aby płyta ukazała się w przyszłym roku. Mam też kompozycje na solową płytę pod pseudonimem Jan Bo - i też mi się wydaje, że będzie ciekawa, bo znalazłem fajnego autora tekstów. Do tej pory sam pisałem, ale chciałbym żeby ktoś mnie w tym odciążył.

A co z wstrzymaną płytą z Pawłem Kukizem?
Nie wiem, co z nią będzie. Materiał jest już zrealizowany z Rafałem Paczkowskim. Wiadomo jednak, jaką drogą poszedł Paweł. Dlatego trudno przewidzieć, czy ta płyta się ukaże. Uważam, że materiał jest naprawdę świetny i szkoda by było trzymać te utwory w zamknięciu. Dużo zależy od Pawła - zobaczymy jaką decyzję podejmie.

Podobno kiedyś miał Pan ofertę zagrania na czyimś weselu za milion złotych - i jej Pan nie przyjął. Pieniądze nie są aż tak ważne?

Może dzisiaj bym tę propozycję zaakceptował? (śmiech) Była taka sytuacja. Ale oferta została przedstawiona w obraźliwy dla mnie sposób. Dlatego ją odrzuciłem, żeby nie narażać siebie i zespołu na jakieś głupie insynuacje.

W historii grupy ciągle przewijają się różne skandale. W rock'n'rollu są nawet dobrze widziane. Korzystacie na tych aferach?
One są nam niepotrzebnie. Ale z drugiej strony nieuniknione - bo wpisane w życie rock'n'rollowca. Każdemu się noga powinie. Myślę jednak, że mamy ten okres już za sobą. Przełom nastąpił w zeszłym roku po aferze na koncercie z Panasem w Tarnobrzegu. Przeprowadziliśmy dogłębną analizę naszego zachowania i doszliśmy do wniosku, że takie rzeczy nie powinny się już zdarzać. Staramy się trzymać w pionie, żeby to się nie powtarzało. Podkreślę jednak jeszcze raz: nikt tego celowo nie robi, to są wypadki przy pracy, których to my ponosimy konsekwencje. Zespół jest jednak teraz w świetnej formie i nie musimy już prowadzić tak rozrywkowego trybu życia jak kiedyś. Gramy świetne koncerty - i nie są one wsparte żadnymi używkami. To już się skończyło.

Współpracuje Pan z Januszem Panasewiczem ponad 30 lat. Łączą Was przyjacielskie relacje?

Jesteśmy kumplami, pomagamy sobie w różnych sprawach, zawsze się wspieramy. Ale głównie chodzi nam o kapelę. Dlatego jak na tyle lat naszego wspólnego grania, mieliśmy bardzo mało spięć. Wszelkie animozje zawsze sobie szybko wyjaśniamy, aby nie pozostawiać żadnych wątpliwości.

Żeby utrzymać zespół przez tyle lat, trzeba być twardym liderem?
Tak. W kapeli musi być jedna osoba, która dokładnie wie, jak funkcjonuje się w show-biznesie. I to działa. Wystarczy spojrzeć na nas: nagrywamy płyty i z każdej z nich udaje się nam wylansować nowe hity. To znaczy, że się rozwijamy, nie stanęliśmy w miejscu. To nie tylko moja zasługa. Mam teraz w zespole świetnych muzyków, dobrze nam się razem gra. To jest naprawdę kapitalne.

Życie muzyków nie jest łatwe - i często prowadzi do osobistych komplikacji. Staszek Soyka, z którym niedawno rozmawiałem, powiedział: "Najważniejsze, żeby nie zadać ran, które się nigdy nie zagoją". Panu też się to udało?

Myślę, że tak. Są różne sytuacje. Trzeba jednak zdać sobie sprawę, z tego co jest najważniejsze. Chłopaki z zespołu wiedzą, że kiedy podnoszę na kogoś głos albo mam pretensje o jakiś błąd, to nie znaczy, że chcę komuś zrobić krzywdę, tylko zależy mi na wspólnym dobru zespołu. W Lady Pank nikt nie pracuje na siebie. Jeśli ktoś chce zrobić coś solowego - to proszę bardzo, ale na boku, na własne konto. Sam namawiałem Kielicha czy Panasa - idźcie i nagrywajcie swoje płyty. Lady Pank to moja kapela - i nie chcę zmieniać jego charakteru. Dlatego to nie jest tak, że złośliwie nie pozwalam kolegom pisać piosenek dla zespołu. Oni sami wiedzą, że to nie miałoby sensu. Mają do mnie zaufanie - i lubią grać to, co ja tworzę.

Nigdy Pan nie żałował takiej drogi życia?
Nigdy. Ostatnio złapałem się też na tym, że wychodząc ze studia, całuję instrument. To całkowicie szczery gest. I wręcz mówię: "Dzięki Ci, Boże, że dałeś mi taki dar i tę gitarę!". Bo dzięki temu mogę robić to, co robię najlepiej.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska