Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Doktor Anna Chrapusta: Nie poddaję się. Mam wsparcie

Redakcja
Z wybitną panią mikrochirurg z Krakowa - doktor Anną Chrapustą, o pacjentach, lekarzach i czekającym ją za kilka tygodni procesie rozmawia Marek Bartosik.

Pamięta Pani zapach policyjnego aresztu przy Mogilskiej w Krakowie?
Jak przystało na chirurga dziecięcego, zostałam zatrzymana w celi policyjnej izby dziecka. Były tam koce, takie same jak te, pod którymi przez lata spałam na dyżurach w Prokocimiu: popielate, wełniane. Różniły się od tych z kliniki jednym: ten w dyżurce śmierdział, a ten na Mogilskiej nie. Taki paradoks, ale mówiąc poważnie - utrata wolności choćby na jedną noc to traumatyczne przeżycie. Od ponad 2 lat wiem, że nie zrozumie go nikt, kto tego nie doświadczył. Dlatego nie chcę do tych przeżyć wracać. Wolę mówić o tym, że i tam spotkałam się z życzliwością ludzi, łącznie ze strażnikami.

Zobacz także: Pacjenci dr Chrapusty są na łasce śledczych

Ale ci życzliwi strażnicy zamknęli drzwi, zgasło światło. Powszechnie lubiana i podziwiana, a teraz podejrzana dr Chrapusta została sama w areszcie.
Wcale nie sama. W tym samym dniu została też zatrzymana pani pracująca na jakiejś poczcie. Właśnie ją zastałam w celi. Zawodziła, szlochała - makabryczny widok. Kiedy spytałam, które łóżko jest jej, odpowiedziała, że wszystko jedno, bo i tak nie da rady zasnąć. Chciała wiedzieć, czym się zajmuję. Kiedy odpowiedziałam, odwróciła się, spojrzała na mnie i powiedziała: "Pani doktor?! Ja panią znam! Z gazet, z telewizji".

I zaczęło się: że czytała o małej Andżelice, której z profesorem Puchałą wszczepiliśmy integrę, o przyszytych przeze mnie dzieciom rączkach itd. W końcu zasnęła, a mnie zaczęły dopadać myśli o walących się właśnie planach zawodowych, a przede wszystkim dramatyczny strach o córkę, która została chora w domu nie wiedząc, co się ze mną dzieje. Świadomość, że nie wiem, co się stało i kiedy zobaczę najbliższych, była najbardziej potworna. Człowiek silny ze sobą sobie poradzi, ale ze strachem o najbliższych już nie.

A jakiś rachunek sumienia czy choćby poszukiwanie powodów, dla których w grudniu 2008 r. znalazła się Pani pod kluczem, próbowała Pani robić?
Pierwsza myśl, która zresztą nigdy mnie nie opuściła, wiodła do wieloletniego konfliktu w moim szpitalu. Zostałam wplątana w ten spór chyba jako najmłodszy lekarz i dlatego, że pracuję akurat na tym oddziale w Prokocimiu. Od odejścia na emeryturę prof. Grochowskiego, dyrektora Instytutu Pediatrii i kierownika - później rozwiązanej przez rektora - Katedry Chirurgii Pediatrycznej (tej, której po profesorze kierownikiem został kardiochirurg, profesor Edward Malec), o tym, co się działo w moim szpitalu, myślałam w kategoriach "wojny". A jak to na wojnie, różne rzeczy mogą się przydarzyć. Można na przykład, jak ja, zostać niedopuszczonym do II stopnia specjalizacji z chirurgii dziecięcej, po tylu latach pracy w Prokocimiu, co naprawdę nie jest jakimś wyzwaniem czy wybitnym osiągnięciem, ale wręcz podstawową koniecznością w pracy lekarza. Jednak wówczas ukończenie tej specjalizacji było konieczne dla otwarcia przeze mnie, zgodnie z życzeniem mojego szefa prof. Puchały, specjalizacji z chirurgii plastycznej, zgodnej z profilem działalności naszego oddziału. W spór związany z moją specjalizacją zostało zaangażowane ministerstwo, wojewoda. Było to więc czymś więcej niż zwykłym konfliktem między pracownikami szpitala.

Mówi Pani o wojnie, ale jednak stała Pani wtedy pod banalnymi zarzutami korupcyjnymi.
Tej nocy na Mogilskiej jeszcze o tym nie wiedziałam. Dopiero na pierwszym przesłuchaniu usłyszałam, że mam zarzuty o czyny korupcyjne, które miałam popełnić jako funkcjonariusz publiczny. Ale to już nie jest aktualne. Problem jest dużo bardziej skomplikowany niż łatwo zrozumiały przez czytelników temat łapówek, ponieważ sięga zawiłych zagadnień dotyczących systemu opieki zdrowotnej.
Czego się Pani bała w pierwszych dniach od zatrzymania?
Jego scenariusz był bardzo podobny do tego, co działo się wokół dr. Garlickiego w Warszawie, zwłaszcza pod względem zaangażowania w to wydarzenie mediów. Bałam się, że nie będę mogła swobodnie pracować. Bałam się, że w oczach ludzi zmienię się z bohatera pozytywnego, lekarza zaangażowanego w leczenie oparzonych i okaleczonych dzieci, Człowieka Roku 2006, w postać skrajnie negatywną. Człowiek tak poświęcony szpitalowi przez lata pracy, posiadający takie wzorce jak profesor Grochowski czy profesor Puchała, nie jest przygotowany na podobny wstrząs, na groźbę takiej przemiany wizerunku. Ten okres zachwiania wiary w pozycję u pacjentów nie trwał na szczęście długo.

Dokładnie miesiąc po moim zatrzymaniu wydarzył się jeden z najpiękniejszych momentów w moim życiu - pacjenci w konkursie organizowanym przez Gazetę Krakowską wybrali mnie lekarzem roku 2008. To najpiękniejszy prezent od pacjentów, który dał mi siłę do pracy i dalszej walki. Drugim największym wsparciem dla mnie była rodzina i najbliżsi przyjaciele, bez których choćby telefonicznego wsparcia każdy dzień byłby trudny. W takich momentach ich rola jest nieoceniona. Szczególnie rodziców, którzy pomimo ogromnego stresu stworzyli dla mnie oazę spokoju i niesamowitego wsparcia.

Kryzys wiary w siebie był głęboki?
Nie miałam kryzysu wiary w siebie. Ale straciłam wiarę w przyszłość zawodową, gdy niektórzy ludzie z mojego bliskiego otoczenia w dobrej wierze poradzili mi, żebym ze względu na swoje dobro do zakończenia śledztwa zrezygnowała z pracy. Duża grupa moich pacjentów to dzieci, które muszą być operowane kilkakrotnie i przychodzą na planowe kontrole ambulatoryjne przez wiele lat, aż do zakończenia wzrostu. Kontakt z pacjentem, który ma być przesłuchiwany, mógł mi grozić podejrzeniami o próbę tzw. mataczenia. Za to można było trafić do aresztu na dłużej.

Brak kontaktu z pacjentami burzył cały mój stworzony świat, w którym byłam tym ludziom potrzebna. W takim momencie dochodzi do głosu odpowiedzialność za pacjenta. Emocje te narastały wraz z opisywanymi np. przez pańską gazetę problemami pacjentów, które wynikły właśnie z braku kontaktu ze mną po zatrzymaniu. Pewien policjant, któremu w prywatnym czasie, dowieziona przez policyjny radiowóz, przyszyłam ucięty palec, potem z powodu braku kontaktu ze mną stracił jego część. Mała dziewczynka z Warszawy po korekcji blizn pooparzeniowych, pozbawiona mojej opieki, musiała zostać przyjęta do szpitala.

Dlaczego Pani miałaby być największą ofiarą konfliktu w Prokocimiu?
Nie wiem, czy największą. W szczególnie trudnej sytuacji znalazłam się, kiedy w 2006 r. ciężko zachorował profesor Puchała, kierownik dziecięcej oparzeniówki. Zostałam na oddziale sama ze świadomością, że mam obowiązek kontynuowania jego pracy. Ale byłam młoda, bez ukończonej specjalizacji i w otoczeniu, które podchodziło do mnie z różną przychylnością, gdyż nigdy nie ukrywałam, jak wiele potrafię zoperować.

Kontynuowałam pod nadzorem prof. Puchały prace kliniczne i naukowe oddziału. Nawet z bloku operacyjnego, gdy miałam wątpliwości w trakcie zabiegu, dzwoniłam do niego po sugestie. Przez kilka zaledwie dni bezpośrednio po jego operacji w 2006 roku nie mógł być ze mną w kontakcie. Poza tym sterował całą moją pracą. Pracowałam wtedy dużo więcej niż kiedykolwiek wcześniej. Wtedy nie myślałam o tym, że stojąc na świeczniku narażę się tak wielu osobom, choćby dlatego, że media interesowały się pracą oddziału. Celem tej mojej pracy było zachowanie oddziału w takiej kondycji, żeby profesor znalazł w sobie jak najwięcej siły do walki z chorobą, żeby miał do czego wrócić. I udało mi się. Oprócz zabiegów dorobkiem naszej wspólnej pracy naukowej była w tym czasie duża liczba publikacji i wystąpień na konferencjach naukowych w kraju i za granicą.

Lekarze nie chcą mówić o konfliktach między sobą, a może trzeba było krzyczeć o tym, co dzieje się w Prokocimiu zanim zupa się wylała?

Nie milczałam. O problemach związanych z moją specjalizacją wiedział minister, wiedział wojewoda. Miałam odwagę publicznie zbuntować się przeciwko faktowi, że ktoś mi utrudnia zwykły przebieg szkolenia, jakim jest specjalizacja z chirurgii dziecięcej. Pracowałam przecież w Prokocimiu na etacie studencko-asystenckim od trzeciego roku studiów. Zdobyłam szybko I stopień specjalizacji i doktorat. Ale to było za czasów prof. Grochowskiego, który stawiał na naukę, umożliwiał lekarzom stypendia zagraniczne, uczynił krakowską szkołę chirurgii dziecięcej wiodącą w Polsce.

Mimo problemów, miałam dużo szczęścia, gdyż zmiana systemu szkolenia umożliwiła mi w 2007 r. otrzymanie zgody na otwarcie specjalizacji z chirurgii plastycznej bez ukończenia II stopnia z chirurgii dziecięcej. Myślałam, że to koniec moich naukowych problemów. Tak się nie stało. Moje zatrzymanie w grudniu 2008 poskutkowało kolejnym ciosem. Straciłam najważniejsze wyniki badań nad leczeniem blizn i integrą, które zostały zabrane przez policję z mojego domu. Te materiały miały być podstawą do habilitacji, do publikacji naukowych z prof. Puchałą i do starań o grant z Unii Europejskiej. Wszystko zniknęło, choć są dowody, że przynajmniej część materiałów miały w swej dyspozycji organy śledcze. Pracę nad habilitacją musiałam odłożyć. I to jest największa strata, jakiej przy tej okazji doznałam.

Za tym konfliktem kryją się ambicje czy interesy materialne?
Proszę popatrzeć na skład zespołów operujących w mojej dziedzinie w krakowskich niepublicznych ZOZ-ach. Wszędzie ci sami ludzie. Jeździliśmy swoim zespołem od kliniki do kliniki i ciężko pracowaliśmy po godzinach. Jeżeli wykonuje się kilka czy kilkanaście zabiegów w znieczuleniu ogólnym po pracy, i na drugi dzień trzeba od rana operować dalej, to jest mordercza, fizyczna praca. Jeżeli potrafi się zoperować około 5 tysięcy pacjentów w niecałe 5 lat po południu, nie licząc normalnej pracy i dyżurów, to widać, jak ciężko pracowaliśmy, żeby zarobić pieniądze, jakie chirurdzy w krajach zachodnich otrzymują za normalną pracę. W latach 2004-2008 wykonałam z zespołem w prywatnych klinikach - bezpłatnie, na NFZ - przynajmniej 2000 zabiegów z zakresu chirurgii rekonstrukcyjnej, głównie u dzieci po oparzeniach, z wadami rąk lub po urazach kończyn. W szpitalu jest kilkusetosobowa kolejka na zabiegi do profesora Puchały, a ani profesora, ani mnie w szpitalu nie ma. Teraz na skutek nieprzyjemności związanych z NFZ nie operuję i nie chcę operować poza szpitalem pacjentów na fundusz. Kto na tej sytuacji skorzysta, a kto ucierpi?

Przed zatrzymaniem o materialnej stronie swojej pracy mówiła Pani oszczędnie, narzekając tylko, że w klinice dostaje Pani 2000 złotych brutto. Jednak jeździła Pani mercedesem i nie ukrywała, że niezależność dają Pani operacje po godzinach. Miała Pani etat w państwowym szpitalu, a zarabiała w prywatnych klinikach.

W Prokocimiu pracowałam, by robić tam piękną chirurgię, taką z rozmachem, której nie da się uprawiać w małej klinice, niezależnie od wysiłku włożonego w wielogodzinny zabieg. Taka praca to moja pasja, ona nie męczy nawet po dziesięciogodzinnym zabiegu, albo raczej męczy inaczej. Szpital gwarantował możliwość spełnienia zawodowego. Jednak trudno pogodzić się z warunkami finansowymi proponowanymi przez szpitale.


Zobacz także: Pacjenci dr Chrapusty są na łasce śledczych

Ale wpadła Pani w tę samą pułapkę co wielu lekarzy. Stoi Pani teraz przed zarzutami o niezgodne z prawem wykorzystywanie tej pozycji na styku państwowej i prywatnej służby zdrowia
To rzeczywiście są zarzuty, których meritum dotyczy systemu opieki zdrowotnej, skomplikowanego i zawiłego, często stawiającego lekarza w trudnej do wytłumaczenia pacjentom sytuacji. Chętnie podzieliłabym się z Czytelnikami treścią tych zarzutów i wykrzyczałabym absurdalność sytuacji, w której każdy z nas się znajduje. Ale przez szacunek dla instytucji jaką jest sąd, nie chcę rozmawiać o przedmiocie, którego miejscem rozpatrzenia jest ta właśnie instytucja.

Jednak zarzuty dotyczą tego, że informowała Pani pacjentów, iż niektórych zabiegów nie refunduje NFZ, robiła je Pani jako płatne w prywatnej klinice, a ta potem występowała o ich refundację przez Fundusz.
Nie tak brzmią zarzuty. To, co państwo macie podawane dla waszej informacji, najczęściej nie odpowiada temu, co ja mam na piśmie. "Coś tam dzwoniło, ale nie wiadomo, w którym kościele". Już się na to uodporniłam.

Czy pamięta Pani moment powrotu do pacjentów i kolegów po zatrzymaniu?
Bałam się, że niektórzy odwrócą się ode mnie, ale tak się nie stało. Obawiałam się bardzo opinii w internecie. Jednak wpisy w znakomitej większości były pozytywne, czasem zachwycające. Niekorzystnych opinii znalazłam niewiele i pochodziły zwykle od osób, których nie leczyłam. Ale przyznam, że zabolało mnie zachowanie jednej z pacjentek, która sama zgłosiła się do prokuratury, by zeznawać przeciwko mnie. Poświęciłam wiele czasu, by pomóc jej po ciężkim wypadku. Kontakt z takimi pacjentami jest w stanie zniszczyć zapał do czynienia dobra. Człowiek zaczyna zastanawiać się, czy nie trzeba było bardziej myśleć o sobie niż o pacjentach. Na szczęście dzięki innym pacjentom takie zwątpienie nie trwało długo.
Zarzuty rozpatrzy sąd. Kiedy jednak słyszę, jak je Pani traktuje, to zastanawiam się, czy nie jest Pani dotknięta tym samym syndromem, co wielu innych wybitnych lekarzy: mamy w rękach i głowach boski dar, ratujemy ludzkie życie, więc powinno się nam wybaczać więcej niż innym.
Tego typu wyrozumiałości oczekuję od swojego dziecka, bo musiało się wychować u dziadków, lub od męża za to, że znowu nie ma mnie w domu, bo jadę operować kolejną rękę lub oparzenie. Przyłapałam się tylko na poczuciu wyjątkowego szczęścia, że mogę wykonywać ten zawód i to jest forma uprzywilejowania.


Zobacz także: Pacjenci dr Chrapusty są na łasce śledczych

Sprawa już trwa ponad dwa lata. Pewnie potrwa dwa kolejne. Jest Pani na to gotowa?
Teraz tak. W pierwszych miesiącach musiałam włożyć dużo energii w to, by operować tak samo jak przed zatrzymaniem. Zwykłe awizo w skrzynce czy wezwanie na przesłuchanie było kolosalnym stresem. Tymczasem jeśli pacjent przychodzi do mnie, to musi mieć pewność, że trafił do najlepszego fachowca. Bałam się, że mogę zawieść. To nie egoizm, to zobowiązanie wobec pacjentów. Kiedy zajęłam się mikrochirurgią, chciałam osiągnąć taki poziom doskonałości, żeby pacjent miał poczucie, że jest w najlepszych rękach.

Nasz zawód zobowiązuje do tego, by być najlepszym, żeby operować najsprawniej, czyli osiągnąć cel przy wykonaniu minimalnej liczby ruchów w polu operacyjnym, operować jak najdelikatniej, ale szybko. W pierwszym okresie po zatrzymaniu musiałam dać z siebie dużo więcej, przełamać fizyczne i psychiczne ograniczenia, by osiągnąć taki sam poziom koncentracji. Najbardziej pomógł mi mój obrońca, który zadziałał jak psychoterapeuta i zagonił mnie do pracy. Kategorycznie polecił, że mam się zabrać do roboty, a nie zastanawiać czy ktoś będzie przesłuchiwać mojego kolejnego pacjenta, bo jestem od leczenia i to jest moja powinność.

Przed Panią niepewność...

Nie wiem, jak ta sprawa wpłynie na mnie. Teraz nie widzę w niej czegoś, co mogłoby mnie negatywnie zaskoczyć. Zmartwienie z powodu nawrotu choroby szefa, prof. Puchały, nie pozwala mi myśleć, że proces sądowy miałby wpłynąć na moją pracę. Mam swoje zobowiązania i zadania w życiu. Moi mistrzowie nauczyli mnie, że my lekarze możemy się kłócić i nienawidzić, ale liczy się pacjent. A gdy pozwolimy, by krakowski ośrodek mikrochirurgii dziecięcej i Dziecięce Centrum Oparzeniowe, jedyne w kraju, upadły, to bez pomocy zostaną te dzieci, które rodzą się z wadami wrodzonymi rąk i te po ciężkich urazach. Nie chcę teraz myśleć o tym, czy ktoś chce mnie wyeliminować, gdyż to jest problem drugoplanowy. Byłby pierwszoplanowym, gdyby był łatwy do zrealizowania, ale na pewno nie będzie.

Przed zatrzymaniem podobno dwa razy myślała Pani o emigracji. Teraz był trzeci?
Te poprzednie pomysły były krótkotrwałe. Łatwo o nie, gdy się pomyśli, jak wiele niższym kosztem osiągnęli koledzy, którzy zdecydowali się na pracę za granicą. Z drugiej strony mam tu rodzinę, przyjaciół...

... i wrogów.
Ich można mieć wszędzie, a tych krakowskich przynajmniej znam.

Dopuszcza Pani myśl, że zostanie skazana?
A uważa pan, że osobom na moim miejscu powinno się zadawać się takie pytania? A czy mnie wypada powiedzieć z uśmiechem: oczywiście, nie, "przecież jestem niewinna", tak jak na filmie? Dajmy spokój z takimi pytaniami.

Wróci Pani do Prokocimia?

To będzie zależało od tych ludzi, w których rękach będą losy Dziecięcego Centrum Oparzeniowego i dziecięcej chirurgii plastycznej w Krakowie. Dla mnie jako lekarza to miejsce jest najważniejsze.

Rozmawiał Marek Bartosik

Stop podwyżkom w MPK! Dołącz do naszego protestu
Polecamy w serwisie kryminalnamalopolska.pl: Kraków: pijany woźnica zabrał życie
Sportowetempo.pl. Najlepszy serwis sportowy
Skok do celu Adama Małysza: czytaj wszystko o ostatnim występie najlepszego polskiego skoczka

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska