Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wojciech Gąssowski: Po co mi telefon komórkowy?

Ryszarda Wojciechowska
fot. A. Dembiński
Gwiazda to ktoś, kto ma wielkie pieniądze i wielką świtę wokół siebie. A ja stoję w kolejkach, nikt mnie nie doprowadza na scenę - mówi Wojciech Gąssowski w rozmowie z Ryszardą Wojciechowską

Można odnieść wrażenie, że dla Pana czas się zatrzymał.

Zdarza się, że ktoś mnie o to zapyta. Ale ja nie potrafię na to racjonalnie odpowiedzieć. Nic specjalnego nie robię, żeby dobrze wyglądać. Po prostu jestem, żyję. Jeśli na wygląd wpływ mają geny, to ja ten niezły wygląd - jak pani powiedziała - zawdzięczam genom mamy. Mama nawet po osiemdziesiątce dobrze wyglądała. Miała piękne, mocne włosy.

Swoje życie może Pan uznać za spełnione?

Nie zrobiłem jeszcze rachunku sumienia. Nie zastanawiałem się nad tym. Czy spełnione? Jak to w życiu, czasami były chwile lepsze, czasami gorsze. Człowiek powinien się uodpornić na te niedobre chwile, chociaż na te dobre też powinien być odporny. Znam ludzi, którzy w pewnym momencie swego życia przeżywali wzlot, a potem spadali na ziemię i nie potrafili się pozbierać. Ja do wzlotów podchodziłem z dystansem. I myślałem - jak jest dobrze, to jest dobrze. Byle tylko nie było gorzej.

A może to muzyka tak konserwuje?

Może i muzyka. Chociaż ten rodzaj muzyki, który ja uprawiam, czyli pop, raczej nie kojarzy się ze zdrowym trybem życia. Nie jestem gwiazdą, ale te wszystkie wielkie gwiazdy pop są zamotane w jakieś afery alkoholowo-narkotykowe. To chyba specjalnie nie pomaga. Nie twierdzę, że jestem abstynentem. Ale w życiu warto się trzymać rozsądku.

Panu się udaje tak zawsze rozsądnie?

Dzisiaj, patrząc wstecz, myślę, że powinien był żyć rozsądniej. Wtedy może jeszcze lepiej wyglądałbym? Kto wie? (śmiech)

Momenty szaleństwa były? Czy może Pan o nich nie opowiada?

Nie to, że nie opowiadam, może po prostu nie pamiętam o nich. Na pewno jakieś szaleństwa bywały w moim życiu. Ale czy z przesadą? Nie sądzę.

To życie w czasach Pana młodości było inne. Inne były prywatki, które gdzieś się podziały. Te przyjaźnie, romanse. Pan się przyjaźnił m.in. z Kaliną Jędrusik. Jak się Panu podoba nazwanie jej Dodą swoich czasów? Bo tak ktoś ją nazwał.

Kalina była wykształconą, wspaniałą aktorką. Nie ujmując niczego Dodzie, to jednak
porównanie jest chybione. Kalina była fantastyczna. I myślę o niej tak samo ciepło teraz, jak wtedy, kiedy żyła. I to tyle.

A czy związek z nią nie był szaleństwem?

Takich szaleństw miałem kilka w swoim życiu. Ale nie nazwałbym tego szaleństwem. To normalna rzecz w życiu mężczyzny i kobiety.

Bardzo oszczędnie Pan mówi o swoim życiu prywatnym.

Być może jestem niedzisiejszy. I chronię swoje życie prywatne. Ja nigdy nie próbuję wyciągać informacji od kogoś na tematy prywatne. I chcę, żeby inne osoby zachowywały się tak w stosunku do mnie. Nie chcę żyć życiem innych i nie chcę być sam dla innych pożywką. Być może kobiety, z którymi byłem, nie życzą sobie, żebym opowiadał o nich. To, co było między mną a kobietą, niech zostanie tylko między nami.

Dość skromnie mówi Pan o sobie - jaka tam ze mnie gwiazda. Ale w latach 60. był wielki przebój "Zielone wzgórza nad Soliną", w latach 70. "Przygoda bez miłości", a lata 80. to hit "Gdzie się podziały tamte prywatki". Już kilka pokoleń śpiewa Pana piosenki.

Jestem osobą rozpoznawalną ale nigdy, naprawdę nigdy, nie czułem się gwiazdą. Przyjemnie, kiedy mnie ktoś rozpoznaje, pyta "A co u pana słychać?" albo chce autograf czy wspólne zdjęcie. Ale to wszystko. Gwiazdy to ludzie, którzy mają wielkie pieniądze i równie wielką świtę wokół siebie. A ja jestem osobą, która sama wszystko robi, stoję w kolejkach, nikt mnie nie wozi, nie doprowadza na scenę. Wszyscy się dziwią, że sam jeżdżę samochodem na koncerty, czasami nawet po 800 kilometrów. To pana nikt nie przywiózł? Nie. Bo to mi nie jest potrzebne. Sam sobie daję radę.

Ale w Nashville zaśpiewał Pan z chórkiem Elvisa Presleya.

To była fantastyczna przygoda. Nie spodziewałem się takiego akompaniamentu. Zaśpiewałem zresztą z tym chórkiem piosenkę Elvisa Presleya "Are You Lonesome Tonight". Cieszyłem się, że mnie zaproszono na ten największy, światowy festiwal muzyki country, gdzie występowali najbardziej znani i uznani wykonawcy tej muzyki. Żałuję tylko, że mój występ przemknął w Polsce tak niepostrzeżenie. Że mało kto o nim wtedy usłyszał, bo festiwal odbywał się dokładnie w tym samym czasie, kiedy u nas były pierwsze, demokratyczne wybory. Wszystkie kamery zostały w Polsce. Jedna, co prawda, z nami pojechała, coś nakręciła. Ale nie zachował się żaden filmowy ślad. Są tylko fotografie.

Kiedyś powiedział Pan, że nie lubi narzekać. Bo nie ma na co?

Nie lubię narzekać na swój los. Ale na rzeczy, które mnie otaczają, już niestety narzekam. Na przykład narzekam na kierowców. To dramat, jak jeżdżą. Dzisiaj usłyszałem, że Warszawa zajmuje ósme miejsce na świecie najbardziej zakorkowanych miast. Ale zwracam uwagę na to, jak u nas zachowują się kierowcy na światłach. Siedzą w tych swoich samochodach, które kosztują po pół miliona złotych. I jak tylko pojawi się zielone światło, to nikt od razu nie rusza, bo albo ktoś rozmawia przez telefon, albo przegląda się w lusterku lub wysyła SMS. I mogłoby na zielonym świetle przejechać 15 aut, ale zdążą tylko 3. To mnie drażni. Podobnie jak płatne parkingi, gdzie kierowcy parkują tak, że zajmują dwa miejsca, chociaż płacą za jedno. Mógłbym jeszcze biadolić. Ale dość.


Telefonu komórkowego nadal Pan nie ma.

Nie mam, bo nie jest mi potrzebny.

Jak żyć w takim razie, jak się komunikować?

A gdyby mnie pani zapytała, jak się komunikowałem 20 lat temu? Dzisiaj też mam tylko stacjonarny telefon i to mi wystarcza. Bo do czego ma mi być potrzebny inny telefon?

A w trasie?

Jestem osobą słowną i jeśli się z kimś umówię na konkretną godzinę, to nikt nie musi mnie sprawdzać, czy dojadę na czas. Bo ja tam dojadę. Telefon jest wszędzie, na każdej stacji benzynowej. To jakieś szaleństwo. Czy pani zauważyła, że dzisiaj w tramwaju, metrze, pociągu nikt ze sobą już nie rozmawia, tylko wszyscy siedzą wpatrzeni w swoje telefony albo przez nie rozmawiają? To zmora, która doprowadzi do jakiegoś ogólnego zidiocenia. Czytałem, że dzieci już teraz nie potrafią dobrze pisać, bo jedynie klikają. Zamiast kontaktować się przez internet, wolę pójść na pocztę, do banku, porozmawiać, spotkać się z człowiekiem twarzą w twarz. To jest życie, a nie jakaś stagnacja przy komputerze, gdzie człowiek zgarbiony, oślepiony siedzi i nie odrywa wzroku od ekranu.

Pytają też Pana często o Achille Lauro - statek, na którym Pan był wtedy, kiedy opanowali go terroryści palestyńscy. To był 1985 rok, nam w Polsce jeszcze terroryzm się nie śnił.

Ale już wtedy porywano samoloty. W przypadku statku był to pierwszy raz. Byłem jednym z zakładników. Pamiętam tamto wydarzenie bardzo dobrze. Chociaż wolałbym nie pamiętać, zwłaszcza że dla jednego z pasażerów, będącego na wózku inwalidzkim, zakończyło się to tragicznie. Zastrzelono go i ciało wrzucono do morza. Reszta w tym całym nieszczęściu miała dużo szczęścia. Bo ostatecznie oni zeszli ze statku i nie zrobili nam krzywdy. Przez cały czas jednak wiedzieliśmy, że nie żartują, bo zabijając tego człowieka, udowodnili, że żarty nie są im w głowie. Ja wiem, że kiedy opowiadam o tym, to i tak tej słuchającej osobie trudno zrozumieć. Bo trzeba samemu przeżyć ten strach. To już nie jest tylko obrazek w telewizji. Tu masz naprawdę naprzeciw siebie szaleńców z karabinami, granatami, kanistrami z benzyną, którzy ci cały czas mówią, że jak tylko na horyzoncie pojawi się jakiś statek, to wylecimy w powietrze.

Właśnie w tych dniach wyszła płyta "Albo inaczej", na której Pan, Ewa Bem, Krystyna Prońko, Zbigniew Wodecki, Andrzej Dąbrowski i Felicjan Andrzejczak śpiewacie przerobione piosenki hiphopowe.

To był pomysł ludzi, którzy "siedzą" w hip-hopie. Długo mnie namawiali. Mocno naciskali. Pomysł polegał na tym, że do tekstów hiphopowych dopisano nową muzykę, z nowym aranżem. Podchodziłem do tego z dystansem, ale kiedy mi przynieśli moją piosenkę, posłuchałem i stwierdziłem, że to fajne. Pochyliłem się nad nią i jest ona na płycie. Ta płyta podobno już się dobrze sprzedaje. Zobaczymy, może będzie złota.

Ostatnia złota była pięć lat temu za "I Wish You Love".

Jeszcze jej nie odebrałem. Być może dostanę ją na tegorocznym Festiwalu TOPtrendy w Sopocie. Zaproszono mnie do koncertu z kabaretami, który ma się nazywać "Prywatka". Mam więc nadzieję, że się pojawię w Sopocie.

Treści, za które warto zapłacić!
REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI


Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki