Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

O tym, jak zdradziłam Sądecczyznę dla Chile [ZDJĘCIA]

Maria Mazurek
Maria Mazurek
fot. archiwum prywatne
Trzy tygodnie to bardzo mało, by poznać Amerykę Południową. Ledwo zdążyłam liznąć przez ten czas Chile i Boliwię. I tym bardziej wiem: bardzo bym chciała tam wrócić.

Weź, przyda się - Magda, koleżanka, na dzień przed wylotem wręczyła mi rozmówki hiszpańskie. Nie doceniłam wtedy tego gestu. Przecież wszędzie, gdzie do tej pory byłam, dało się dogadać po angielsku. Lepiej lub gorzej, jeśli nie z pierwszą, to z drugą lub trzecią napotkaną osobą. Nie byłam gotowa na zetknięcie z Latynosami, którzy nie reagują nawet na "yes" czy "no". Nie mówią po angielsku nic. W ogóle. Zero. Nul. Te rozmówki, z których ambitnie wkuwałam podstawowe hiszpańskie zwroty, uratowały moje wakacje.

Santiago, metropolia w górach

Był środek brzydkiej, nieudanej w tym roku zimy, kiedy usiedliśmy z Kasią, Danielem i Krzyśkiem. Spisaliśmy 10 miejsc na świecie, do których najbardziej chielibyśmy dotrzeć. Ustaliliśmy, że codziennie przeglądamy portale "wyławiające" tanie loty. Mieliśmy polecieć do pierwszej z tych 10 destynacji, do której uda się znaleźć promocyjne bilety.

Padło na Chile - ku mojej radości, bo odkąd usłyszałam, że Andy są najpiękniejszymi górami na świecie, o nich marzyłam. I rzeczywiście, kiedy padnięta, po prawie 50 godzinach podróży, z przesiadkami w Warszawie, Barcelonie, Zurychu i Sao Paolo (w końcu: tanie bilety) zobaczyłam przy lądowaniu Andy okalające stolicę Chile, miałam ochotę popłakać się ze wzruszenia.
Bo kiedy spojrzymy na globus, zobaczymy, że Santiago de Chile leży w jednych z bardziej czerwonych punktów. Jest otoczone ze wszystkich stron imponującymi sześciotysięcznikami (zresztą i nad Pacyfik dojedziemy stąd w godzinę). Góry wyrastają już na przedmieściach sześciomilionowego miasta pełnego wieżowców.

To tyle, jeśli chodzi o zachwyty nad Santiago. Zabytki, z których Chilijczycy są tak dumni, na mieszkańcach starego kontynentu raczej nie zrobią wrażenia. Ale trudno spodziewać się czegoś innego po państwie z 200-letnią historią. Można za to spodziewać się polskiego akcentu, bo choć mało który Chilijczyk wie, gdzie leży nasz kraj, to ich stolicy, z góry, ze wzgórza św. Krzysztofa, strzeże... polski papież.

Co do samych Chilijczyków - ich życzliwość zaskakuje. Krzyś i Kasia zachorowali. Lizet, dziewczyna, do której mieliśmy kontakt, bo była - uwaga! - koleżanką z pracy byłej żony kolegi Kasi, zaraz sprowadziła do nas znajomą lekarkę i zawiozła do apteki. Kiedy chcieliśmy zapłacić, usłyszeliśmy, że przecież od znajomych (!) się nie bierze, że im się pomaga.

Lizet zapytała za to, czy Polska leży w Europie. I w jakim języku się u nas mówi. Do takich pytań zresztą później się przyzwyczaiłam. Tłumaczyłam cierpliwie, że Polska leży w samym środku Europy, że mówi się u nas po polsku, że w ogóle w Europie w prawie każdym kraju mówi się w innym języku. Chilijczyków często to dziwiło. Jak i fakt, że mamy na odwrót pory roku.

- O, nigdy nie spotkałem nikogo z Polski! A jaka tam jest pogoda? - dopytywał Andre, mój przewodnik po trekkingu w Cajon del Maipo pod Santiago. Wyjaśniłam mu więc, że mamy cztery pory roku, że lato jest upalne, że jesienią liście są kolorowe i spadają, że zimą jest śnieg. I że teraz właśnie u nas kończy się zima, a zaczyna wiosna. - Czyli że na Boże Narodzenie u was jest śnieg?! - podekscytował się Andre, a wraz z nim Australijczyk, który szedł z nami. - Ale super, jak na filmach, jak w dziecięcych marzeniach! - świergotali.

Atakama, najlepsze niebo

Z przygód w Santiago zapamiętam jeszcze wizytę na targu rybnym, na który wyciągnął mnie Daniel. Skonsumowaliśmy dzikie ilości małż, ośmiornic, ostryg i innych stworzeń, surowych i półsurowych, których nawet nie jestem w stanie nazwać. Dopiero później przeczytałam w przewodniku (nauczka na przyszłość: dobrze przygotować się do podróży) o czterech rzeczach, których nie należy robić w Chile. Jedzenie na tym targu było jedną z nich. Wątpię, że jeszcze kiedyś tknę choćby jedną krewetkę.

Z rozregulowanym żołądkiem wsiadłam do samolotu na pustynię Atakama, gdzie udało nam się znaleźć dość tanie bilety. Zakwaterowaliśmy się w kempingu w San Pedro de Atacama, turystycznym miasteczku pośrodku pustynnego bezmiaru, położonym na 2,5 tys. m. Na Atakamie jest najwięcej obserwatoriów astronomicznych na świecie, a niebo - najczystsze, rozgwieżdżone, oszałamiające. Można godzinami gapić się w spadające gwiazdy.

Pustynia Atakama to też najbardziej suche miejsce na świecie. W niektórych jej częściach nie padało od kilkudziesięciu lat. Koń, na którym wybrałam się na wycieczkę do Doliny Śmierci (nazwanej tak, bo nie ma tu żadnych form życia), tak podekscytował się po drodze widząc kawałek jakiegoś ścieku, że postanowił z radości wytaplać się w nim ze mną na grzbiecie. A to raczej niebezpieczne, szczególnie że Latynosi wykazują dość daleko posunięto nonszalancję, jeśli chodzi o kwestie bezpieczeństwa, w tym zakładanie kasków.

Boliwia, szok za szokiem

W San Pedro de Atacama wykupiliśmy czterodniową wycieczkę do Boliwii, na płaskowyż Altiplano (pod względem wielkości i wysokości ustępujący tylko Tybetowi). Kierowca pierwszego jeepa zawiózł nas na granicę, gdzie czekaliśmy na kierowcę kolejnego jeepa. Cztery dni Mario, młodziutki Boliwijczyk był naszym kierowcą, przewodnikiem, kucharzem i fotografem w jednym.

Boliwia jest najdziwniejszym miejscem, w którym kiedykolwiek byłam. O ile Chile jest najbogatsze na całym kontynencie (odniosłam wrażenie, że i tak nie dorównuje Polsce), o tyle Boliwia - najbiedniejsza. Jest też najmniej "skażona" turystyką i zachodnią cywilizacją. Bieżąca woda i prąd to tutaj rzadkość.

Pierwsze dwie noce spędziliśmy w najbardziej luksusowym hotelu w okolicy. "Luksusowym", bo z dostępem do bieżącej wody - choć była zimna, brązowa i z piaskiem. Jeszcze w Chile ostrzegali nas, by broń Boże nie myć w niej zębów ani twarzy.

Boliwijczycy - sami Indianie - jednak zdają się tym nie przejmować. Pranie robią w rzekach. Chodzą w swoich tradycyjnych, kolorowych strojach, kobiety w rozkloszowanych spódnicach i włosach upiętych w dwa długie warkocze przywiązane z sobą w okolicach pasa. Ustawiają się w kilkadziesiąt osób pod jednym działającym w mieście telewizorem.

Nie pozwalają robić sobie zdjęć, wierząc, że aparat kradnie im kawałek duszy. Ponoć wiejskie sądy starszyzny wciąż mogą za to skazać na kamienowanie. Miasta są ruiną, chodzą po nich lamy i owce. Drogi, poza dużymi miastami, nie są asfaltowe, można się po nich przemieszczać tylko jeepami. A jednak ci ludzie - może dlatego, że nie mają się z kim porównywać - naprawdę wydają się szczęśliwi.

Przeżyliśmy też szok wysokościowy. Odkąd przekroczyliśmy granicę, cały czas przebywaliśmy na wysokości powyżej 3,5 tys. m, a czasem - na prawie 5 tys. m. Cały czas miałam wrażenie, jakbym właśnie przebiegła ze 3 kilometry - przyśpieszony oddech, mocno bijące serce. W nocy się dusiłam. Najmniejszy wysiłek fizyczny był dla mnie jak przebiegnięcie półmaratonu.
Wszyscy tłumaczyli nam, że aby złagodzić te dolegliwości, musimy żuć liście koki - legalne, dostępne w każdym sklepie.

Dawniej Indianie wierzyli, że Bóg dał im kokę, by lepiej znosili trudy niewolnictwa. Ale według legendy, ta sama koka miała okazać się przekleństwem dla białych. Można uznać, że produkcja kokainy i spustoszenia, które uczyniła, stały się spełnieniem przepowiedni.

Ale to, co widzieliśmy w Boliwii, absolutnie wynagradzało wszelkie trudy. Solnisko Salar de Uyuni, wielka na 10 tys. km kw. tafla soli powstała ze słonego jeziora, była widokiem, jakiego nie doświadczy się nigdzie indziej. Podobnie wysokogórskie stawy, w których masowo taplają się flamingi. Gdy spaliśmy w ruderze przy jednym z nich, Laguna Colorada, na 4,3 tys. m, obudziłam się w nocy. Pierwszy raz w życiu zobaczyłam prawdziwą ciemność. Czekałam kwadrans, żeby wzrok się przyzwyczaił. Ale wciąż nie widziałam nic. Potem okazało się, że Daniel też się obudził. Wystraszył się, że oślepł.

We wszystkich tych zapierających dech w piersiach miejscach zaskakiwał brak turystów. Jasne, w hotelach poznaliśmy ludzi z Australii, Izraela, Szwajcarii. Ale na tych ogromnych przestrzeniach nie było ich w ogóle widać. Tylko my i nasz jeep.

Południe trochę jak Sądecczyzna

Wróciliśmy samolotem do Santiago, położonego mniej więcej pośrodku długiego na cztery tys. km Chile, przechodzącego (jako jedyny kraj na świecie), przez wszystkie strefy klimatyczne. Bardzo chciałam dostać się na samo południe, do Ziemi Ognistej, zobaczyć Patagonię - dostojną, mroźną, wietrzną. Ale bilety lotnicze na samo południe kosztowały po tysiąc dolarów.

Z Kasią pojechałyśmy autokarem do Puerto Montt, już i tak znacznie chłodniejszego, bardzo zielonego. Te strony nazywane są "wrotami do Patagonii" lub "pierwszą Patagonią" (chyba na osłodę takim jak my). Gdyby nie Pacyfik i wyrastający czasem skądś wulkan, można by uznać, że te strony przypominają Pieniny. Oczywiście, to nie ujma - uważam, że Sądecczyzna jest najpiękniejsza na świecie.

A przynajmniej tak uważałam, dopóki nie dostałam się do pobliskiej wyspy Chiloe. Wybrałam się tam na całodzienną wycieczkę konną. Przez wydmy, góry, na malowniczą plażę Pacyfiku, przeprawiając się przez liczne rzeki, za to - nikogo przy tym nie spotykając. Przez chwilę przyszła mi myśl, że jednak to jest to najpiękniejsze miejsce na świecie. To najcudowniejsze. Ale wróciłam. Znów kocham Sądecczyznę najbardziej na świecie.

***

Chile
Bardzo długie (ponad 4 tys. km), wąskie państwo leżące na zachodnim wybrzeży Ameryki Południowej. Graniczy z Peru, Boliwią, Argentyną. Należy do niego w sumie trzy tysiące wysp, w tym Wyspy Wielkanocne.

Boliwia
Państwo w Ameryce Południowej, graniczy z Chile, Peru, Paragwajem, Argentyną i Brazylią. Biedne, nie ma dostępu do morza, większość terytorium to lasy amazońskie lub wysokie góry.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska