Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Okiem Jerzego Stuhra: Rozważania krążące wciąż dookoła Oscara

Jerzy Stuhr
Marcin Makówka
Nie przeszła jeszcze euforia oscarowa, a to dobrze, bo może "Ida" - zdobywająca nagrody i wzbudzająca zachwyt na świecie - rozpocznie nowe życie i teraz wszyscy będą chcieli ten piękny film zobaczyć. Czyli dobrze?

Pod tym względem bardzo dobrze i wspaniale, że taką nagrodę dostaliśmy. Ale póki jeszcze jesteśmy na fali narodowego zachwytu naszym Oscarem, to chciałbym porozmawiać o tych nagrodach inaczej.
Przeczytałem wywiad z panią Agatą Trzebuchowską, odtwórczynią roli Idy i uderzyła mnie pewna zbieżność naszych spostrzeżeń.

Pamiętam do dziś, jak promowałem w Stanach swoje "Historie miłosne" do nominacji oscarowej - a było to przecież bardzo dawno, bo w 1997 roku.

I też pamiętam, jak kilka lat później rozmawiałem z francuską reżyserką, Agnes Jaoui, autorką filmu "Gusta i guściki", której film miał już nominację oscarową w 2001 roku - i też się to potwierdziło: bo wszyscy troje, każdy w innym czasie, mieliśmy podobne wrażenia. Że kino europejskie jest w tej rozgrywce "Globy - Oscary" , mówiąc terminem Gombrowicza, traktowane "na przyprzączkę".

Sam byłem bliski upokorzenia, gdy widziałem, jak tam nikt się mną nie interesował. Oczywiście, pomijam tu względy ekonomiczne, a więc to, że moja promocja nie mogła sobie pozwolić na zapłacenie 5000 dolarów za jedną reklamę w "Variety" lub "Hollywood Reporter", bo to zżarłoby cały nasz budżet promocyjny.
A pan Pawlikowski miał tu na pewno łatwiej, bo nagrody, które się posypały na "Idę" w jej drodze do Oscara, otwierały różne drzwi i różne łamy.

Ale właśnie ta pani Agnes Jaoui, gdy gratulowałem jej nominacji, powiedziała: - Proszę pana ja się tam czułam tak upokorzona, czując, że mnie tam nikt nie chciał, że to ja się gdzieś "pcham". Amerykanie sobie kiedyś wymyślili taki gest, że jeden z Oscarów wręczą Europejczykom, ale my nikogo tam nie obchodzimy i nasze filmy także nikogo nie obchodzą!
I nasza młoda odtwórczyni Idy też mówiła, że jak były Złote Globy, to nasza producentka musiała na siłę jednego dziennikarza niemal przymusić, żeby porozmawiał z nimi, bo nikogo nie obchodzili. Przesuwali ich, żeby nie zasłaniali Nicole Kidman i innych. Bo Amerykanie sami się sobą napawają, sami dla siebie te Oscary ustanowili.

Tak się ucieszyłem, gdy zobaczyłem te nasze obie aktorki na czerwonym dywanie, bo do ostatniej chwili nie było wiadomo, czy w ogóle wejdą. Piotr Dzięcioł, producent filmu, nie dostał się przecież na salę.

Patrzyłem na to z pozycji człowieka, który tam bywał, i zawsze bardzo źle się czuł z takich właśnie powodów.
Nawet gdy Andrzej Wajda kandydował z "Katyniem", to cała duża ekipa miała wynajęty hotel i w tym hotelu, w telewizji oglądali Oscary. A tylko Andrzej Wajda był na sali.

Nawet pan Pawlikowski powiedział, że Oscar jest jednak tylko elementem kultury amerykańskiej i nie powinniśmy udawać, że tam należymy.

Mówię o tym, patrząc na naszą euforię i słuchając rozważań, gdzie ten Oscar powinien być wystawiony, żeby naród mógł go obejrzeć. Chciałbym, żebyśmy tak nie zachłystywali się wytworami nie naszej kultury.
Nie musimy być tacy prowincjonalni, mamy tyle nagród europejskich, choćby ostatnio Srebrny Niedźwiedź dla pani Szumowskiej za "Body/Ciało".

To jest właśnie nagroda "między nami, Europejczykami".

A swoją drogą, to dziwne, że Ameryka tak w gruncie rzeczy lekceważy kino europejskie, z którego tyle wyssała! I ssie od lat! W historii kina pisze się nawet, że niemal od początku istnienia kina ściągała z Europy najgłośniejsze gwiazdy, dając im popularność, a ich filmom "tysiące filmowych kopii", ale tylko wtedy, gdy wystąpią pod sztandarem amerykańskim.
A my? Mamy tendencje do przesady w samoocenie. Ale to się bierze z niskiej samooceny. Zawsze jesteśmy spięci, zawsze nie wiemy, czy już jesteśmy na pierwszej linii, czy jeszcze nie.

Ale może właśnie kompleksy tworzą nasz charakter narodowy? Jak pisze Olga Tokarczuk w swojej ostatniej książce, że u nas każdy udaje kogoś innego, niż jest - może to też objaw kompleksu?

Cudowne było to, co powiedziała Beata Tyszkiewicz przed laty, pytana dlaczego Warszawka tak bardzo lubi jeździć do raju turystycznego pana Niemczyckiego w Juracie: - Bo tam jest wszystko to, co "w najelegantszym świecie na Zachodzie", ale… nie trzeba mówić po angielsku!

To skrótowo określa nasz wieczny kompleks. I to, że wciąż się boimy, że "odstajemy".

Notowała: Maria Malatyńska

Zobacz najświeższe newsy wideo z kraju i ze świata
"Gazeta Krakowska" na Youtubie, Twitterze i Google+
Artykuły, za które warto zapłacić!
Sprawdź i przeczytaj

Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska