Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Hipokryzja, czyli związkowy mit niezależności

Daniel Szafruga, publicysta
Czyje interesy reprezentują funkcyjni przedstawiciele związków zawodowych? Pytanie wydaje się trywialne, dopóki nie zaglądniemy im w portfele.

Jeżeli związkowcom pensje i premie wypłaca pracodawca, funduje sprzęt biurowy, opłaca telefony, udostępnia biura i często nominuje na prezesów w spółkach należących do firmy, to wtedy odpowiedź przestaje być oczywista.

Dzieje się tak, gdy szefowie firm chcąc mieć spokój. Po prostu kupują kilku związkowców, by ci siedzieli cicho. Za ile? Za tyle, na ile daną firmę stać. Zdarza się bowiem, że w jednej działa kilka związków. Wtedy trzeba kupić przychylność kilkudziesięciu osób, które dotychczas pracowały i coś tworzyły.

Ta zasada utrzymania spokoju w przedsiębiorstwie sprawdza się, dopóki wypracowuje ono zyski. Gdy przynosi straty i konieczne są oszczędności, niewdzięczni związkowcy zaczynają kąsać rękę, która ich karmiła. Nie zgadzają się na ograniczenia przywilejów i domagają się dymisji zarządu, który chce ratować firmę przed bankructwem. Wiedzą, że nowy, widząc, jak skończyli poprzednicy, pójdzie na ustępstwa. Nazywa się to walką o utrzymanie stanowisk pracy.

Nie jest tajemnicą, że takie zjawisko ma miejsce wyłącznie w przedsiębiorstwach kontrolowanych przez skarb państwa lub samorząd. Tylko w ich przypadku jest możliwe, że urząd skarbowy i ZUS nie dostrzegą, iż stosowne należności nie zostały uiszczone. Bilans firmy się poprawi i na jakiś czas jest spokój.

Czy należy w takim razie zlikwidować związki zawodowe? Daleki jestem od takich wniosków. Gdyby nie związki, pensja minimalna zapewne wynosiłaby dziś 200 złotych, przy tygodniowej normie pracy nie 40, ale 50 godzin. A pracownicy musieliby odpracowywać każde wyjście do toalety.

Związki zawodowe są potrzebne szczególnie teraz, gdy mamy wolny rynek, a pracodawcy słysząc o podwyżce mówią pracownikowi: "Na twoje miejsce mam dziesięciu, którzy są gotowi pracować za mniejszą pensję".

Potrzebne jest ograniczenie związkowych przywilejów w państwowych firmach i powstanie silnych związków w prywatnych przedsiębiorstwach, i to wszystkich branż, od mediów, budownictwa, nowych technologii począwszy, a skończywszy na handlu. Niezbędna jest taka zmiana prawa, żeby pracodawcom nie opłacało się szykanować pracowników chcących założyć związki zawodowe czy zwolnić ich szefów.

O to powinno zadbać państwo, tak jak dba o nietykalność funkcjonariuszy państwowych. A związkowym liderom powinno zależeć na tym, by tak zmienić prawo, aby mogli występować w obronie pracowników na umowach śmieciowych. Na razie związkowi liderzy wracają do swych korzeni z czasów PRL, gdy centrale związkowe chroniły przywileje aparatu, a nie potrafiły przekonać swoich członków, że są im potrzebni. Popełniają ten sam błąd co 30 lat temu, stając się narzędziem w rękach polityków do realizacji ich ambicji.

Zobacz najświeższe newsy wideo z kraju i ze świata
"Gazeta Krakowska" na Youtubie, Twitterze i Google+

Artykuły, za które warto zapłacić!
Sprawdź i przeczytaj

Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail.
Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska