W drugi dzień świąt Bożego Narodzenia przed domem przy ulicy Limanowskiego w Poznaniu zapłonęły znicze. To ślad tragedii, która wydarzyła się tam w nocy z 25 na 26 grudnia. Około godziny trzeciej w nocy w jednym z mieszkań na parterze budynku pod numerem 20, wybuchł pożar. Jego ofiarą padł ośmioletni chłopiec. Rodzice i czternastoletnia siostra w ciężkim stanie trafili do szpitala.
ZOBACZ TEŻ: Tragiczny bilans świąt: 654 pożary, 15 ofiar, także w Wielkopolsce
- Zgłoszenie o pożarze otrzymaliśmy o godz. 3.30. Zadzwonił jeden z sąsiadów - informuje Michał Kucierski z Komendy Miejskiej Państwowej Straży Pożarnej w Poznaniu.
Choć pożar nie był duży, to wystarczyło, by doprowadzić do tragedii. Wstrząśnięci są sąsiedzi. Wszyscy dobrze znali dotkniętą nieszczęśniem rodzinę. - Cały czas widzę przed oczami tego chłopca - mówi kobieta, którą spotkaliśmy w piątek w okolicznym sklepie. - Jeszcze dzień przed świętami spierał się z tatą o to, kto ma zapłacić za zakupy. Od miesiąca uczył się płacić swoimi pieniążkami. Przychodził tu codziennie - przed szkołą i po szkole.
- Mam syna w wieku tego chłopca. Za półtora roku mieli razem pójść do komunii - dodaje inna klientka.
Pani Lucynie, która mieszka w budynku naprzeciwko, na wspomnienie tragedii do oczu cisną się łzy. - To jest taka miła, sympatyczna rodzina. Chłopiec był bardzo grzeczny. Zawsze mówił dzień dobry i podawał mi rękę na przywitanie - wspomina pani Lucyna.
Na razie nie wiadomo, co było przyczyną pojawienia się ognia. Sprawę badają policja i prokuratura.
Śmierć dziecka to niejedyna tragedia, do której doszło w Wielkopolsce w czasie świąt.
Rano, 25 grudnia, przy ul. Śmigielskiej w Kościanie strażacy znaleźli martwego mężczyznę. O tym, że dzieje się coś złego, zawiadomił ich sąsiad zmarłego, który widział dym wydobywający się z mieszkania. W pomieszczeniu znajdowało się nadpalone łóżko, stolik oraz grzejnik, który mógł wywołać zadymienie.
Z kolei dzień przed Wigilią rodzina z podpoznańskich Daszewic straciła cały swój dobytek. To nie pierwszy raz, gdy spotyka ją nieszczęście. - Nie wierzę w klątwy, ale chyba nie można tego inaczej nazwać - mówi Przemysław Zoran, pokazując swój dom. Jest spalony i zalany. Nie ma dachu. Zamiast dachówek strażacy wspólnie z sąsiadami i znajomymi zamontowali folię, która ma prowizorycznie chronić mury. Pod nią są pozostałości tego, co pozostało ze strychu.
I to już trzecia z rzędu nieszczęśliwa Wigilia w jego domu.
Pan Przemysław rok wcześniej pochował swoją matkę. Dwa dni przed Wigilią zmarła. W 2012 roku w domu popsuł się piec. Rodzina święta spędziła bez ogrzewania. Wtedy w budynku panował kilkunastostopniowy mróz, a pan Przemysław musiał się zadłużyć, żeby kupić nowy kocioł. Jak przyznaje, myślał, że limit nieszczęść i pecha już wykorzystał i w tym roku święta spędzi spokojnie: - Myliłem się.
Ogień prawdopodobnie zaprószył się przez piec. Iskra dostała się na strych. Tam szybko zajęła całe wnętrze.
- Strych jest już nie do uratowania. Staramy się wysuszyć mury tak, żeby jak najszybciej dało się tam mieszkać - mówi pan Przemysław. To, czy można będzie nadal tam przebywać, zależy jednak od inspektora budowlanego. Jak mówi głowa rodziny, ma on pojawić się w poniedziałek. Na pytanie, co chciałby dostać od św. Mikołaja, gdyby ten miał przyjść jeszcze raz w tym roku, pan Przemysław odpowiada: - Pomoc stolarza, żebym mógł naprawić konstrukcję dachu i chciałbym, żeby ktoś pożyczył mi sprzęt do osuszania ścian.
Osoby, które chcą pomóc, mogą przyjść w sobotę do świetlicy wiejskiej w Daszewicach. Odbędzie się tam zbiórka darów i pieniędzy dla poszkodowanej rodziny.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?