Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Semir Stilić: Moje Sarajewo, miasto wielu wyznań

Bartosz Karcz
Semir Stilić razem ze swoją rodziną - mamą Sabirą, tatą Ismetem oraz siostrą Azrą
Semir Stilić razem ze swoją rodziną - mamą Sabirą, tatą Ismetem oraz siostrą Azrą archiwum rodzinne Semira Stilicia
Byłem na meczu Żeljeznicara z Wisłą w 2000 roku. Podawałem piłki - mówi Semir Stilić

Może na początek wyjaśnijmy, gdzie się Pan właściwie urodził, bo niektóre źródła internetowe podają, że w Sarajewie, a inne, że w Banovici?
Urodziłem się w tym drugim mieście, które od Sarajewa oddalone jest o dwie godziny jazdy samochodem. Szczerze mówiąc jestem trochę zaskoczony, że ktoś podaje, że urodziłem się w Sarajewie. Nieporozumienie być może wzięło się stąd, że nasza rodzina rzeczywiście w tamtym okresie mieszkała w Sarajewie. Tylko że gdy mama była w dziewiątym miesiącu ciąży, tata poleciał do Kuwejtu na zgrupowanie z Żeljeznicarem Sarajewo, w którym wtedy grał. Mama, żeby nie zostać sama, pojechała do swojej rodziny w Banovici, gdzie mieszkali jej rodzice i bracia. I właśnie tam przyszedłem na świat. Przez pierwsze dwa lata życia mieszkałem jednak w Sarajewie. A później tata dostał propozycję transferu do Portugalii i tam przenieśliśmy się całą rodziną. Najpierw dwa lata mieszkaliśmy na Maderze, a następnie w Porto. Tata skończył grać w piłkę w 1995 roku, ale rodzice nie chcieli wracać do Bośni.

Bo toczyła się wojna i było niebezpiecznie?

Tak. Przenieśliśmy się do Niemiec. Rodzice bardzo jednak tęsknili za Bośnią, za rodziną. W czasie wojny nie mogli tam pojechać przez długie pięć lat. Dlatego gdy tylko wojna się skończyła, ostatecznie podjęli decyzję, że wracamy już na stałe do Sarajewa.

Czasu wojny w Bośni pewnie Pan nie pamięta. Po pierwsze mieszkał Pan wtedy z rodzicami za granicą, a po drugie był Pan dość mały, gdy w 1992 rozpoczęło się oblężenie Sarajewa.
Samej wojny nie mogę pamiętać. Z tego czasu mocno utkwił mi jednak w pamięci obraz mamy, która praktycznie codziennie rozmawiała przez telefon z rodziną i płakała. Próbowała się kontaktować z najbliższymi w Bośni i doniesienia o tym, co tam się dzieje, tak na nią wpływały. Byłem zbyt mały, żeby do końca zrozumieć, co się dzieje, ale dziecko czuje, że jak rodzice często płaczą, to musi dziać się coś złego. To był bardzo ciężki okres dla mojego kraju i mojej rodziny, ale na szczęście jest już historią.

Wyjechał Pan z Bośni z rodzicami, ale pozostała tam reszta Pańskiej rodziny. Ktoś z niej brał udział w walkach?
Tak. Wszyscy bracia mojej mamy byli w armii i uczestniczyli w walkach w czasie wojny. Dwóch z nich było nawet rannych, jeden ciężko. Na szczęście przeżył.

W 1997 roku, gdy wróciliście do Bośni, było tuż po wojnie. Jak układały się wtedy stosunki między ludźmi w kraju? W Sarajewie zostali przecież zarówno Bośniacy, jak i Serbowie oraz Chorwaci.

To jest trudny temat, bo rany wywołane wojną były bardzo bolesne. Kto po wojnie został w Sarajewie, bez względu na to czy jest Bośniakiem, Serbem czy Chorwatem, jest przede wszystkim obywatelem tego miasta i całej Bośni i Hercegowiny. Ludzie żyli obok siebie przez szereg lat w pokoju. Ja uważam, że normalni ludzie zawsze będą normalnymi ludźmi i nie ma znaczenia, jakiej narodowości jesteś. Sam miałem w szkole kolegów Serbów, Chorwatów i nikt nie patrzył na siebie krzywo. Wojna to nie była przecież wina zwykłych ludzi, to politycy doprowadzili do tej tragedii, która spadła na mój kraj. Rodzice opowiadali mi, że jeszcze przed wybuchem wojny były w Sarajewie wielkie demonstracje, w których brali udział Bośniacy, Serbowie, Chorwaci. I oni wszyscy protestowali, mówili, że nie chcą wojny. W demonstracjach brali udział zarówno zwykli obywatele, jak i znani ludzie. Był np. taki piłkarz, Edin Spreco. Nawet kilka dni temu oglądałem film dokumentalny, w którym on na jednej z takich demonstracji występował i nawoływał do pokoju. Niestety, nie udało się go wtedy utrzymać.

Różnice wyznaniowe, narodowościowe okazały się w tamtych latach zapalnikiem, który doprowadził do wybuchu wojny, ale chyba zgodzi się Pan, że ta różnorodność jest dzisiaj też zaletą Sarajewa?
Zdecydowanie. Pamiętam, że jak już wróciliśmy do Sarajewa, od razu poznałem wielu kolegów, którzy byli katolikami, prawosławnymi i muzułmanami. Nigdy nie było między nami problemów wynikających z tego, że wyznajemy różne religie. Co najwyżej pojawiały się żarty, jak to między młodymi chłopakami. Teraz gdy zbliżają się święta katolików, wiem, że w Sarajewie jest świąteczna atmosfera. Rozmawiałem kilka dni temu z mamą i mówiła mi, że nasi znajomi katolicy zapraszają nas do siebie na swoje święta. W styczniu znów pojawią się takie zaproszenia, gdy święta będą obchodzić prawosławni. I tak samo będzie, gdy my będziemy mieli swoje święta. Można powiedzieć, że dzięki temu święta w Sarajewie trwają znacznie dłużej niż w innych miejscach. To jest właśnie ten pozytywny urok tego miasta. Jest mi to nawet trudno opisać słowami. Myślę, że aby dobrze to zrozumieć, trzeba żyć w tym mieście.

Jest Pan muzułmaninem. Dla Pana religia jest ważną częścią życia?

Jest, choć muszę się przyznać, że nie modlę się pięć razy dziennie.

Ramadanu Pan przestrzega?

Nie, bo to odbija się jednak na zdrowiu i byłoby ciężko pogodzić to z ciężkimi treningami zawodowego piłkarza. Dla wielu osób w moim kraju to są jednak bardzo ważne sprawy. Podam taki przykład - w czasie ostatniego mundialu w Brazylii było w Bośni głośno o tym, że trener reprezentacji zwracał się z prośbą do FIFA, żeby przenieść mecze naszej kadry na późniejszą porę. Chodziło o to, żeby ludzie po zmroku mogli spokojnie zjeść i dopiero później oglądać mecze i emocjonować się nimi.

Od zakończenia wojny minęło wiele lat. Sarajewo już na dobre podniosło się po niej?
W mieście nie widać już śladów wojny, choć przy wjeździe do Sarajewa zostawiono jeden zniszczony budynek. Robi to ogromne wrażenie na osobach, które pierwszy raz przyjeżdżają do miasta. Ma to być symbolem tego, co się wydarzyło w Bośni, pamiątką cierpień, jakich doznali mieszkańcy Sarajewa i jednocześnie przestroga na przyszłość, żeby już nie dochodziło do czegoś takiego. Ciągle jest też w Bośni problem z minami. Jest już lepiej niż kilka lat temu, bo miny są cały czas stopniowo usuwane, ale jednak są jeszcze miejsca, gdzie pod tym względem nie jest w pełni bezpiecznie i gdzie dla własnego bezpieczeństwa lepiej się nie zapuszczać. Pamiętam nawet, że dosłownie pół roku temu była taka sytuacja, że w Bośni bardzo długo padał deszcz. Ostrzegano, żeby uważać, bo woda może podmywać ziemię i nieść ze sobą miny.

Jak wygląda codzienne życie ludzi w Bośni i Hercegowinie?
Muszę przyznać, że bardzo ciężko. Nie ma co kryć, jest duża bieda. Bezrobocie jest ogromne. Nie sprawdzałem tego dokładnie, ale chyba największe w Europie. A nawet jeśli ktoś ma pracę, to zarobki są na bardzo niskim poziomie, o wiele niższym niż w innych krajach. Dlatego wielu ludzi nie stać na normalne życie. Jeszcze w czasach Jugosławii Sarajewo było bogatym miastem, miało tutaj swoje siedziby wiele firm. Miasto bardzo dobrze się rozwijało. Niestety, wojna zniszczyła wszystko i pewnie jeszcze sporo czasu upłynie, zanim cała Bośnia i Hercegowina stanie się bogatym krajem.

Pan już wiele lat temu wyjechał z Sarajewa grać w Polsce, a także w Turcji i na Ukrainie. Czuje się Pan ciągle bardzo związany z rodzinnym miastem?
Tak, to ciągle jest moje miasto, z którym wiąże się wiele pięknych wspomnień. Chodziłem w Sarajewie do szkoły, mam tam rodzinę, mnóstwo przyjaciół i to nie tylko związanych ze sportem. Tam też jest mój pierwszy klub, w którym grałem, czyli Żeljeznicar.

A nie FC Porto, jak znów podają niektóre źródła internetowe?
W tych informacjach jest akurat trochę prawdy, bo w Porto trenowałem jako bardzo mały chłopak. Tylko że to trwało ledwie przez kilka miesięcy, więc trudno, żebym czuł się wychowankiem tego klubu. W Żeljeznicarze natomiast nauczyłem się wszystkiego jako piłkarz. Grałem tam przez siedem czy osiem lat. Najpierw w drużynach młodzieżowych, a później, gdy byłem już nieco starszy, również w pierwszym zespole.

Był Pan na meczu Żeljeznicara z Wisłą Kraków w 2000 roku, gdy te drużyny spotkały się w Pucharze UEFA i "Biała Gwiazda" zremisowała w Sarajewie 0:0?
Byłem, byłem i nawet jako młody chłopak podawałem na tym meczu piłki! Nie tak dawno żartowaliśmy na ten temat w naszej szatni z Arkiem Głowackim, bo on w tym meczu grał, a ja mu te piłki podawałem. Jak widać, życie płata różne figle, bo przecież nie mogłem wtedy przypuszczać, że kiedyś zagram w Wiśle.

Pamięta Pan coś więcej z tego meczu?

Jakieś obrazki utkwiły mi w pamięci, ale ze szczegółami to byłby już duży problem. Pamiętam jednak, że jak Żeljeznicar wylosował wtedy Wisłę, to w Sarajewie panowała opinia, że szanse na awans są niewielkie. Jak się później okazało, takie przewidywania znalazły potwierdzenie, bo Wisła wygrała u siebie rewanż i grała dalej.

Czy to prawda, że to mama bardziej chciała, żeby grał Pan w piłkę nożną, a tata, były zawodnik, podchodził do tego dość sceptycznie?

Prawda, ale teraz już dobrze wiem, dlaczego tata tak do tego podchodził. On po prostu wiedział z własnego doświadczenia, że bycie piłkarzem to nie tylko przyjemność, że wiąże się to też np. z kontuzjami, bólem. Tata sam miał trzy poważne kontuzje, w tym zerwane więzadła krzyżowe w kolanie. Teraz taki uraz leczy się w miarę szybko, a wtedy jego powrót na boisko trwał bardzo długo. Dlatego tata nie tyle, że zabraniał mi grać w piłkę, co był właśnie trochę sceptyczny. Powtarzał mi jednak często, że jak zobaczy, że bardzo kocham futbol, to nie tylko nie będzie mi przeszkadzał, ale jeszcze pomoże. I tak rzeczywiście było i jest.

Teraz pewnie jest dumny, że jest Pan gwiazdą swojej drużyny i całej polskiej ligi?
Jest, jest. Mama mi nawet po cichu mówi, że im tata jest starszy, tym coraz bardziej przeżywa moje mecze, bardzo się denerwuje. Rodzice mają polską telewizję i jak są mecze Wisły, to jest pełny dom. Ogląda te spotkania nie tylko moja rodzina, ale przychodzą też moi koledzy z dzieciństwa i razem z tatą trzymają za mnie kciuki. A później dzwonią do mnie, rozmawiamy przez Skype'a. Czasami też nagrywają mi, jak razem oglądali mecz, jakie towarzyszyły temu emocje i przysyłają takie zabawne filmiki. Dla mnie to bardzo miłe.

W Sarajewie, tak jak w Krakowie, też są dwa kluby z licznym gronem kibiców. Emocje, towarzyszące derbom tego miasta, są tak samo mocne jak pod Wawelem?
Ludzie w Sarajewie bardzo mocno żyją piłką nożną. Nawet jak siedzą w restauracjach czy pubach to bardzo częstym tematem jest kto jest lepszy, Żeljeznicar czy FK. Różnica pomiędzy Sarajewem i Krakowem polega na tym, że w moim rodzinnym mieście oba kluby są na podobnym poziomie. Rywalizacja jest bardziej wyrównana. W Krakowie natomiast, choć przegraliśmy ostatni mecz, to na dłuższą metę wiadomo, że Wisła jest dużo lepszym i większym klubem od Cracovii.

Gdy po zakończeniu sezonu wraca Pan na urlop do Sarajewa, to co Pan robi?
Przez ostatnie pół roku byłem w Sarajewie jeden raz przez dwa dni, ale cały czas wiem dokładnie, co się tam dzieje. Rozmawiam często z rodziną, kolegami. Jesteśmy w stałym kontakcie. Zresztą rodzina przyjeżdżała też do mnie do Krakowa. To jednak oczywiście nie jest to samo, co być tam na miejscu, w domu. Jak jestem w Sarajewie, to lubię zebrać paczkę kolegów z dzieciństwa i pojechać w góry na dwa, trzy dni. W okolicach Sarajewa nie brakuje urokliwych miejsc, gdzie można odpocząć, powspominać stare czasy, złapać taki głęboki oddech. Gdy natomiast jest lato, to często jeździmy do Dubrownika. Samochodem mam tam trzy godziny jazdy. Parę razy zdarzyło się tak, że siedzieliśmy z kolegami i raz, dwa podejmowaliśmy decyzję, żeby zrobić taki kilkudniowy wypad nad Adriatyk. Zresztą w Dubrowniku, w Chorwacji też mam sporo dobrych znajomych. Pierwszą rzeczą jaką jednak zrobię, gdy teraz przyjadę do Sarajewa, to będzie wizyta u rodziców, a tam mama już przyrządzi moją ulubioną potrawę.

Może Pan zdradzić, co to takiego?
Mogę, choć szczerze mówiąc może być problem, bo jak jestem już tyle lat w Polsce, to chyba jeszcze nikomu nie udało mi się dokładnie wyjaśnić, jak to wygląda. To jest taka potrawa z mięsem, ziemniakami, pitą. Trzeba tego po prostu spróbować, żeby zrozumieć, jakie to smaczne. A najlepiej oczywiście smakuje mi ta potrwa przyrządzona przez mamę. Ona już teraz dzwoni do mnie i mówi mi, że jakbym chciał zatrzymać się u nich, to mój pokój na mnie czeka. Bardzo się cieszy, że wreszcie mnie zobaczy po tak długiej rozłące.

Czym zajmują się pańscy rodzice i siostra?
Tata ciągle jest przy piłce. Jest obecnie trenerem młodzieży z Żeljeznicarze. Siostra Azra skończyła Akademię Sztuk Pięknych. Zajmuje się między innymi projektowaniem wnętrz. Przez ostatni rok była w Berlinie, gdzie kończyła dodatkowe studia. Ma do tego talent. Jak kiedyś urządziła mi mieszkanie, to każdy kto przyjeżdżał do mnie, otwierał szeroko oczy i pytał, kto to wymyślił. Jasminowi Buriciowi z Lecha tak się spodobało, że nawet pytał, czy Azra nie mogłaby zaprojektować jego mieszkania. Zastanawiamy się teraz czy siostra powinna wracać na stałe do Bośni czy kontynuować karierę za granicą. Mama też pracuje i oczywiście zajmuje się domem.

W tym domu czekają na Pana tylko rodzice i siostra czy może ktoś jeszcze...?
Dziewczyny na razie nie mam. Miałem, gdy przenosiłem się z Bośni do Lecha Poznań. Przed wyjazdem byliśmy ze sobą dwa lata, ale po moim wyjeździe nie udało nam się utrzymać tego związku. Może gdybyśmy byli starsi, bardziej dojrzali, to ten nasz związek przetrwałby taką próbę. Ja miałem jednak 20 lat, ona 18 i niestety, skończyło się rozstaniem...

Zobacz najświeższe newsy wideo z kraju i ze świata
"Gazeta Krakowska" na Youtubie, Twitterze i Google+
Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj

Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska