Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Oszukała 526 duchownych "na strażaka". Dwóch księży nie dało się zwieść

Artur Drożdżak
Ks. Józef Janus z Królówki kupił od oszustki gaśnice, ale już nie dał się nabrać na nabycie rzekomo niezbędnych koców gaśniczych
Ks. Józef Janus z Królówki kupił od oszustki gaśnice, ale już nie dał się nabrać na nabycie rzekomo niezbędnych koców gaśniczych Artur Drożdżak
Proszę nie robić ze mnie filmowego ojca Mateusza - mówi ksiądz Józef Janus z Królówki.

Święta Weronika otarła twarz Chrystusowi, gdy Zbawiciel szedł na śmierć. 24-letnia Weronika S. z Chrzanowa też była blisko ludzi Kościoła. Ale postanowiła zarabiać na niewiedzy proboszczów z całej Polski.

Oszukała aż 526 z nich, a wpadła dzięki dwóm rezolutnym duchownym z Bocheńszczyzny.

Halo, halo, Szczęść Boże
Św. Weronika jest patronką gospodyń parafialnych . Może dlatego jej imienniczka Weronika S. była taka skuteczna w rozmowach z księżmi z całej Polski.

Rozmowę zaczynała tak: "Szczęść Boże, dzwonię z Centrum Zabezpieczeń Pożarowych Państwowej Straży Pożarnej. Niedługo planowana jest nasza wizyta w tej parafii".

Albo zagadywała tak: "Niech będzie pochwalony. Ksiądz proboszcz pewnie już nie pamięta, że trzeba uzupełnić sprzęt przeciwpożarowy. Dzwonię, by przypomnieć o tym obowiązku."

Za każdym razem z ust kobiety padało tak nielubiane przez duchownych hasło: kontrola zabezpieczeń przeciwpożarowych. Wiadomo, na ten cel zawsze brakuje gotówki. Ważniejszy przecież jest przeciekający dach, rachunki za prąd, nowe szaty liturgiczne, lepsze auto. Gorsza od wizyty wścibskich strażaków może być tylko kontrola z kurii diecezjalnej.

Rozmowa z nieznajomą kobietą była bardzo krótka. Nie kryła, że przeprowadzona kontrola strażaków może skutkować surowymi karami finansowymi.

Weronika S. znała tajniki ludzkiej psychiki. Dzwoniła nie tylko z fatalną nowiną o rychłej kontroli, ale od razu oferowała szybkie i proste rozwiązanie zgłoszonego problemu.

"Ksiądz proboszcz dostanie ode mnie niezbędny w kościele sprzęt. I to znacznie taniej niż na wolnym rynku. To dlatego, że mamy dofinansowanie z Unii Europejskiej. Taka promocja to, pardon, piekielna okazja" - kusiła.

Mówiła, że oferowany sprzęt jest atestowany, dobrej jakości, tani. Będzie wysłany na adres księdza proboszcza. Dopiero gdy paczka zostanie dostarczona, trzeba za nią zapłacić. Dotrzymywała słowa.

Po kilku dniach zjawiał się kurier z przesyłką. W zależności od zamówienia przywoził koc gaśniczy, gaśnicę oraz zestaw znaków informacyjnych o drodze ewakuacji na wypadek pożaru w kościele.

Dziwna rozmowa
57-letni ks. Józef Janus, proboszcz z Królówki koło Bochni, pamięta dziwną rozmowę z kobietą.

- Zadzwoniła na telefon stacjonarny. Przedstawiła się imieniem i nazwiskiem. Wspomniała, że pracuje w bocheńskiej komendzie straży pożarnej. Mówiła o ostatnich kontrolach w kościołach. Pytała o gaśnicę, a ja powiedziałem, że jej nie mam. Rzuciła, że może ją sprzedać, bo to obowiązkowe i trzeba się zaopatrzyć, by uniknąć nieprzyjemności - wspomina duchowny.
Zamówił dwie gaśnice. Każda miała wystarczyć na 200 m kwadratowych. Pomyślał, że to muszą być spore butle, skoro mają służyć do gaszenia takiej powierzchni. Kurier był już następnego dnia. Paczuszka mała, w niej zwykłe, samochodowe gaśnice. Na rachunku ktoś poprawił kwotę 229 zł na 472 zł i tyle proboszcz zapłacił.

Znów dzwoni
Minęło kilka miesięcy, a w słuchawce znowu odezwał się znajomy, kobiecy głos...
- Szczęść Boże, dzwonię ze straży pożarnej z Bochni. Oferuję do sprzedania obowiązkowe koce gaśnicze - pani rozpoczęła rozmowę. Jakby nie pamiętała, że już raz wykonała tu telefon.

Ks. Janus miał akurat pod ręką fakturę za gaśnice. I powiedział, że wynika z pieczątki na dokumencie, że pani jest, ale z Chrzanowa. Natychmiast się rozłączyła.

Ksiądz proboszcz z Królówki zawiadomił policję, bo poczuł się oszukany. Tym bardziej że pieniądze na gaśnice pochodziły z funduszu parafialnego, od ludzi. Potem tę gaśnicę o pojemności 2 kg obejrzał i ocenił biegły z PSP. I stwierdził, że taka wystarczy na ugaszenie śmietnika, ale nie kościoła. Ponadto strażak zauważył, że koc gaśniczy jest wymagany na stacjach paliw, a nie w parafii.

Także ks. Jan Nowakowski z Bochni pamięta oszustkę. Proboszcz w parafii Pawła Apostoła kupił od kobiety koc azbestowy.

- Miałem zaufanie, bo mówiła, że jest ze straży pożarnej. Po kilku miesiącach chciała mi sprzedać jeszcze tablice informacyjne do kościoła. Powoływała się na wymogi Unii Europejskiej - przypomina sobie. Odpowiedział, że nie ma na to funduszy, to się zirytowała.

- Podniosła głos i rzuciła coś w rodzaju: wy na nic nie macie pieniędzy - pamięta ks. Nowakowski. Innych księży ostrzegł przed nią i pouczał, że nie jest obowiązkowe posiadanie koca azbestowego. Powiadomił komendę policji, bo nie chciał, by kobieta wyrządziła więcej szkody. Dzięki dwóm księżom z Bocheńszczyzny policji szybko udało się ją namierzyć.

- Tylko proszę tu ze mnie nie robić filmowego ojca Mateusza - śmieje się ks. Janus z Królówki. Także ks. Nowakowski bagatelizuje swoją rolę w zdemaskowaniu oszustki.

Kryminalni z Bochni zaraz zajęli się sprawą. Z faktury, którą otrzymali od ks. Janusa, wynikało, że dzwoniąca to Weronika S. z Chrzanowa. Pojechali pod wskazany adres. Mężatka, matka małego dziecka, karana za oszustwo przez sąd w Suwałkach, wykształcenie podstawowe, właścicielka firmy wer-call. Okazało się, że kobieta wcześniej pracowała w firmie telemarketingowej w Chrzanowie, która zajmowała się sprzedażą sprzętu przeciwpożarowego. Stąd wiedziała, jak rozmawiać z ludźmi przez telefon.

Straszyła kontrolami
W pewnym momencie postanowiła działać na własną rękę. Założyła działalność gospodarczą i od stycznia 2012 r. zaczęła obdzwaniać księży w całym kraju.

Z internetowej wyszukiwarki wybierała parafie jedna po drugiej i składała księżom propozycje nie do odrzucenia.
Straszyła kontrolami straży i kurii oraz karami finansowymi. Powoływała się na nieistniejące regulacje UE.

W sprzęt zaopatrywała się w Katowicach. Tam kupowała koce, gaśnice, tablice informacyjne. Przedmioty wysyłała pocztą kurierską do proboszczów. Wprowadzała ich przy tym w błąd o obowiązku posiadania sprzętu przeciwpożarowego i o jego atrakcyjności cenowej. To było fikcją, bo policja sprawdziła, że gaśnice zdobywała za 62 zł, a sprzedawała po 236 zł. Koce brała za 50 zł, a pozbywała się ich za 229 zł. Pieniądze od księży wpływały na jej konto, w sumie uzbierała około 145 tys. zł.

Co prawda do straży pożarnej w całym kraju docierały sygnały o oszustce, która powołuje się na pracę w PSP, ale nikt nie miał pojęcia kim ona może być. Także komenda w Bochni miała takie niepokojące informacje. Tu zadzwonił choćby ks. Zbigniew Kras, proboszcz w Lipnicy Murowanej i ks. Zdzisław Sadko z Bochni. Obaj podali nazwisko oszustki. Sprawdzono w kadrach, że taka osoba nie pracuje. Komendant PSP w Bochni Krzysztof Kokoszka zaprzeczał w rozmowie z duchownymi, że planuje kontrole w ich parafiach, a tylko on o nich decyduje. Zainteresowanych zawiadamia wtedy wcześniej pismem, że będą przeprowadzane. Straż, przypomniał, daje zawsze 30 dni na usunięcie uchybień, jeśli takie są. I nie wskazuje od kogo trzeba kupić sprzęt.

- Mieliśmy numer komórki do tej pani, dzwoniłem do niej osobiście, ale nigdy nie odbierała telefonu - zeznał w śledztwie komendant.

526 oszukanych księży
Skala działalności Weroniki S. była imponująca. Przez półtora roku oszukała 526 proboszczów ze wszystkich 16 województw w Polsce.

Zaczęła od trzech parafii z Dolnego Śląska, a potem już dzwoniła gdzie popadło. Jej ofiarą padli: proboszcz z Lubiszewa na Pomorzu, Woli Korybutowej pod Lublinem, z Zakopanego, Kleszczowa w Łódzkiem, siostra zakonna z Blachowni na Śląsku, duchowni z Wrocławia, Warszawy, Białegostoku.

Usiłowała naciągnąć kolejnych 844 duchownych. Niektórzy w porę się orientowali, że mogę być nabrani i odsyłali paczkę bez płacenia, ale takich nie było wielu. W miesiącu, jak wyjaśniała, udawało się jej dokonać około 60 sprzedaży, co daje dziennie dwie transakcje. Zdarzało się czasem, że przez pomyłkę dwa razy dzwoniła do jednej parafii.

- Miesięcznie mogłam zarobić 5 tys. złotych na życie, na bieżące wydatki na córkę - nie kryła. Deklarowała po wpadce, że dobrowolnie podda się karze.

- Wiem, że źle robiłam, wstydzę się tego, przyznaję się do winy - opowiadała. Potem zaczęła kręcić. Policja siłą musiała doprowadzić Weronikę S. na posiedzenie do sądu w Bochni, bo przysyłała nieważne zwolnienia lekarskie. Jej sprawa formalnie rozpocznie się w styczniu 2015 roku. Wtedy oskarżona ma się wypowiedzieć, czy poddaje się karze, czy jednak chce procesu.

Zobacz najświeższe newsy wideo z kraju i ze świata
"Gazeta Krakowska" na Youtubie, Twitterze i Google+
Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj

Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska