Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

W krakowskim areszcie przy ul. Montelupich powiesił się więzień

Artur Drożdżak
Areszt Montelupich w Krakowie. Na mniejszym zdjęciu - okno w celi nr 360, w której doszło do samobójstwa
Areszt Montelupich w Krakowie. Na mniejszym zdjęciu - okno w celi nr 360, w której doszło do samobójstwa Wojciech Matusik
21-letni Damian G., osadzony w Areszcie Śledczym przy ul. Montelupich w Krakowie, postanowił w karkołomny sposób zdobyć upragnioną wolność. Nie był świadomy, że ryzykuje życiem. Typowy introwertyk, małomówny, skryty. Pochodził z rozbitej rodziny, był po poprawczaku. Dorobił się kilku wyroków i wielu tatuaży.

Cela nr 302

Urodził się w Sosnowcu, dlatego niezmiernie się ucieszył, że do pięcioosobowej celi nr 302 dokwaterowano mieszkańca jego rodzinnego miasta. Recydywista Patryk S.także był zadowolony, że ma z kim pogadać. Miał do odsiadki siedem lat więzienia za pobicie ze skutkiem śmiertelnym ochroniarza magazynu na Śląsku i rabunek auta wartego 150 tys. zł. Za każdym razem, gdy trafiał do więzienia, to on rządził w celi. Groźbami i manipulacją potrafił podporządkować sobie innych. Tak też było w krakowskim areszcie, popularnym "Monte".

Patryk S. grał mocnego faceta i chętnie rozmawiał z ziomkiem z Sosnowca. Pocieszał go, gdy Damian G. powiedział mu, że sąd skazał go na 10 lat więzienia za rozbój i groźby karalne. Kara była wysoka, bo mężczyzna odpowiadał w warunkach recydywy. Jej koniec przypadał w 2024 r. i to bardzo podłamało Damiana G. Na co dzień nie miał oparcia w rodzinie, bo matka wyjechała za granicę, a mieszkający w Krakowie ojczym rzadko przychodził na widzenia do aresztu. Młodszy brat także siedział.

- Nie martw się. Coś wykombinuję, abyś szybko dostał dłuższą przepustkę i odetchnął na wolności - obiecywał Patryk S. I wymyślił, że Damian G. w nocy powiesi się w celi, a on go uratuje na czas. Taka próba samobójcza miała być, obaj tak myśleli, wystarczającym sygnałem, by sąd wydał zgodę na zwolnienie więźnia do domu.

Krytyczne 6 minut

- Będziesz wisiał dokładnie sześć minut i wtedy cię odetnę. Po tym czasie zawiadomię służbę więzienną. Pomoc przyjdzie na czas - mówił Patryk S. Damian G. był mu posłuszny i przystał na ryzykowny plan. Obaj chcieli go zrealizować już 9 marca 2014 roku. Patryk o tym głośno opowiedział w celi, ale pozostali trzej więźniowie byli sceptyczni co do tego, że taka próba może się udać. Odradzali pomysł z wieszaniem. Pod wieczór Damian G. dyskretnie zażył 80 tabletek leku nasennego, by zapaść w śpiączkę, by nieco się znieczulić, gdy już będzie wisiał. Niestety, przeholował z dawką. Stał się osłabiony, powolny i śpiący.

Tej nocy swojego planu z kolegą nie zrealizował. Tym bardziej że inny osadzony, Marcin W., czuwał do północy, by nie doszło do żadnego incydentu. Ostrzegał ich, że po 6 minutach od powieszenia można umrzeć, bo nikt tyle czasu nie wytrzyma bez tlenu. Można też zerwać sobie kręgi szyjne. Desperaci nie słuchali jego ostrzeżeń. Skazany Piotr G. z tej samej celi pracował na oddziale jako porządkowy, więc Patryk i Da-mian chcieli mu wsypać leki do herbaty, by mocniej spał i nie wygadał się oddziałowemu. Piotr G. nie wypił jednak swojej herbaty, bo wiedział, że coś mogli mu do niej dosypać, a rano ją wylał.

Cela nr 360

Rano też okazało się, że Patryk S. i Damian G. nic głupiego nie zrobili, a trzy dni później zostali przeniesieni do celi nr 360.
17 marca około 4.40 rano starszy oddziałowy Krzysztof M. usłyszał dziwne, ciche stukanie. Był doświadczonym funkcjonariuszem, w służbie od 14 lat. Tamtej nocy w areszcie przebywało ponad 600 osadzonych, więc należało być czujnym.
Klawisz zauważył, że nad celą nr 360 świeci się czerwona lampka, tzw przyzywówka. To oznaczało, że osadzeni czegoś potrzebowali. Zajrzał do środka i przez wizjer zauważył, że Damian G. nienaturalnie wyprostowany stoi przy okiennej kracie.

Widać było, że do jego szyi było przymocowane prześcieradło. Patryk S. stał obok mężczyzny i przez drzwi wyszeptał: "Panie oddziałowy, Damian G. wisi". Sposób wzywania pomocy zdziwił strażnika, bo zwyczajowo w takiej sytuacji więźniowie robili raban, bili taboretem w drzwi, krzyczeli, że trzeba ratować samobójcę. Patryk S. tak nie postąpił.

Zszokowany widokiem oddziałowy rzucił do Patryka S., by odciął lub odwiązał samobójcę. Strażnik niejedno widział w swojej pracy, ale tym razem puściły mu nerwy. Chciał wezwać pomoc, ale radio wypadło mu z ręki, upadło na podłogę, a bateria gdzieś się potoczyła. Zdenerwowany nie mógł jej znaleźć, więc biegiem skoczył do dyżurki i telefonicznie zawiadomił przełożonych. Przybiegł dowódca zmiany z innym strażnikiem, a po chwili lekarz i pielęgniarz. Wcześniej jednak Patryk S. odciął kolegę ostrzem wyjętym z jednorazowej maszynki do golenia.

Nieprzytomnego więźnia przeniesiono z celi na korytarz. Tu podłączono kroplówkę, reanimowano. Oddziałowy swoim nożem odciął z kraty fragment pętli wisielczej. Zgodnie z procedurą SMS-ami poinformowano o zdarzeniu dyrekcję służby więziennej. Samobójcę przewieziono karetką do pobliskiego szpitala wojskowego przy ul. Wrocławskiej.

Sąd zwalnia więźnia

Faktycznie, cztery dni później sąd penitencjarny, ze względu na stan zdrowia Damiana G. i niemożność leczenia go w szpitalu więziennym, udzielił mu przerwy w karze na trzy miesiące. Wszystko nadaremnie. Stan więźnia był ciężki i stale przebywał na oddziale intensywnej opieki. Nie był zdolny kiwnąć palcem, a co dopiero wyjść na upragnioną przepustkę. Życia mu nie uratowano, bo zbyt długo wisiał na prześcieradle i nastąpiły już nieodwracalne zmiany w mózgu. Zmarł po tygodniu od zdarzenia i nie nacieszył się z tego, że jego plan częściowo się udał.

Prokuratorskie śledztwo było trudne, bo służba więzienna nie zawiadomiła śledczych o incydencie, czyli w ich żargonie o "zdarzeniu nadzwyczajnym".

Informacja na temat zajścia dotarła do śledczych ze szpitala, ale dopiero po 10 dniach od próby samobójczej Damiana G. Zgodnie z wewnętrzną instrukcją, to śledczych informowano o próbie samobójczej lub zgonie, jeśli więzień był w dyspozycji prokuratora jako tymczasowo aresztowany. Tu tak nie było. W trakcie śledztwa Marcin W. przyznał się, że był świadkiem w wieloosobowej celi nr 302, jak Patryk S. namawiał Damiana do samobójstwa.

- Patryk przed przenosinami do innej celi obiecał mi, że nie będą kontynuować swojego planu. Dlatego wcześniej tego nie zgłaszałem, a teraz mam wyrzuty sumienia - zeznał.

Niczego niepokojącego nie zauważył osadzony Piotr C., przebywający tragicznej nocy w celi nr 360. Odsiadywał niezapłaconą grzywnę za jazdę po pijanemu na motorze. Dzień przed zdarzeniem we trzech z Damianem i Patrykiem normalnie rozmawiali. W nocy bardzo mocno spał i obudziło go dopiero nad ranem całe zamieszanie z akcją reanimacyjną samobójcy.

Gdzie ostrze i pętla?

Piotr C. dodał, że już w dniu, w którym go dokwaterowano do celi, w pudełku po papierosach na stole zauważył tzw. mojki, czyli jednorazowe ostrza wyjęte z maszynek do golenia. Jednego z nich Patryk S. użył do odcięcia samobójcy, ale tego ostrza nie potraktowano jako istotnego dowodu w sprawie próby samobójczej i nie zabezpieczono. Okazało się także, że pętla wisielcza z prześcieradła, na której powiesił się Damian G., została przez pomyłkę zdana do magazynu i poddana utylizacji jako "przedmiot uszkodzony". Nie rozdzielono też Patryka S. i śpiącego w tej samej celi Piotra C., by można było ich wypytać na temat szczegółów tragedii. Wszystkie przesłuchania rozpoczęto z tygodniowym opóźnieniem, a oględziny celi policja wykonała dopiero po dwóch tygodniach.

Krzysztof Trela, dyrektor okręgowy Służby Więziennej w Krakowie, w piśmie do prokuratury potwierdził, że wszczęto postępowanie wyjaśniające, które wykazało nieprawidłowości w postępowaniu z przedmiotem, jaki posłużył skazanemu do próby samobójczej, to jest z wykonaną z prześcieradła pętlą wisielczą.

"Przeprowadzono w związku z tym rozmowę ostrzegawczą mającą elementy instruktażu z kierownikiem działu ochrony"- zaznaczył dyr. Trela. Tłumaczył się też dlaczego przez 10 dni od zdarzenia służba więzienna nie poinformowała śledczych o próbie samobójczej.

Mimo opóźnienia z wszczęciem śledztwa, prokurator znalazł jednak dowody, że to Patryk S. namówił kolegę do targnięcia się na życie i pomógł mu w wykonaniu śmiertelnego planu. Zeznali to inni współwięźniowie. Mężczyźnie postawiono także drugi zarzut - nieudzielenia natychmiastowej pomocy samobójcy, gdy zorientował się, że więzień już się powiesił. Zdaniem śledczych, Patryk S. nie miał prawa czekać 6 minut, ale powinien od razu wezwać oddziałowego i szybko ratować kolegę. Tym bardziej że trzeci więzień w celi nr 360 cały czas spał i nie miał pojęcia, że tuż obok niego rozgrywa się taki dramat.

Wyrok skazujący

Krakowski sąd skazał Patryka S. za oba czyny na 16 miesięcy więzienia. Nie uwierzył w słowa oskarżonego, który nie przyznawał się do winy, a nawet prezentował się jako ta szlachetna osoba, która rzekomo ratowała życie kolegi.
W końcu to on pierwszy, a nie strażnik więzienny, przeciął prześcieradło ostrzem jednorazowej maszynki do golenia. Sąd zgodził się, że Patryk S. rzeczywiście odciął wisielca, ale to nie zmieniało faktu, że wcześniej pomógł koledze w samobójstwie i umierającemu nie udzielił żadnej pomocy. Wyrok jest już prawomocny.

Zobacz najświeższe newsy wideo z kraju i ze świata
"Gazeta Krakowska" na Youtube'ie, Twitterze i Google+
Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj

Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska