Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Maja Włoszczowska: powrót po wypadku to większy wyczyn niż zdobycie medalu olimpijskiego

Krzysztof Kawa
Maja Włoszczowska jest mistrzynią świata (2010), wicemistrzynią olimpijską (2008) i dwukrotną mistrzynią Europy w kolarstwie górskim. W przyszłym sezonie jej celem będzie zdobycie Pucharu Świata
Maja Włoszczowska jest mistrzynią świata (2010), wicemistrzynią olimpijską (2008) i dwukrotną mistrzynią Europy w kolarstwie górskim. W przyszłym sezonie jej celem będzie zdobycie Pucharu Świata Marcin Oliva Soto
Makabryczny wypadek na rowerze trzy tygodnie przed igrzyskami w Londynie pozbawił Maję Włoszczowską medalu olimpijskiego. To ją nie załamało, przeciwnie – stała się jeszcze silniejsza. Właśnie napisała o tym książkę "Szkoła życia".

Podczas Targów Książki w Krakowie ustawiła się do Pani długa kolejka czytelników. Zajmowanie się promocją wydawnictwa to trudne zajęcie?
Nie, absolutnie. Właśnie wróciłam z wakacji w Tajlandii, więc mam dużo energii. Przeszłam regenerację organizmu w dobrym kurorcie z jogą, medytacją i pysznym jedzeniem. Promocja książki to już wisienka na torcie po ciężkim sezonie.

Joga i medytacja to nowe pomysły, by stać się jeszcze lepszym sportowcem?
Przede wszystkim joga, bo do medytacji jeszcze nie dorosłam. Wielu zawodników wplata jogę w programy treningowe. To są bardzo dobre ćwiczenia rozciągające i oddechowe, które w sporcie są bardzo potrzebne, więc cieszę się, że teraz udało mi się znaleźć czas, by poćwiczyć jogę od podstaw.

Będzie Pani do niej zachęcać w następnej książce?
Może i tak, zobaczymy. Przyznaję, że chodzą mi po głowie pomysły na inne tytuły, ale na razie najważniejsze są igrzyska w Rio de Janeiro. Poczekajmy na kolejne treściwe historie.

Do Rio jeszcze wrócimy w tej rozmowie. Najpierw chciałem zapytać, dlaczego w ogóle wzięła się Pani za pisanie?
Nie zamierzałam pisać książki, mimo że propozycje miałam co roku począwszy od igrzysk w Pekinie. Cały czas wydawało mi się, że jestem na to za młoda. Tym bardziej na książkę autobiograficzną. W ostatnich latach wiele się jednak wydarzyło. Gdy na trzy tygodnie przed igrzyskami w Londynie złamałam nogę, moja kariera zawisła na włosku. Okres powrotu do sprawności dłużył mi się w nieskończoność, ale potem nadspodziewanie szybko wróciłam na kolarskie podia dużych imprez. W tym czasie zadzwonił do mnie Julian Obrocki i przekonał mnie, że warto opisać moją historię. Bo pokazuje ona, że jeżeli człowiek się nie poddaje, jest cierpliwy i wierzy w siebie, to wszystko może osiągnąć. Życie nigdy nie układa się łatwo i przyjemnie, każdy z nas ma pod nogami wiele kłód. Warto pokazywać, że osoby z pierwszych stron gazet w tym względzie nie różnią się od innych. Mam nadzieję, że moja historia będzie dla wielu osób motywująca. Dla mnie powrót po wypadku to większy wyczyn niż zdobycie medalu olimpijskiego czy ukończenie studiów na Politechnice Wrocławskiej.

Jaki jest Pani wkład „pisarski” w powstanie książki?
Pierwotny pomysł był taki, że Julian ją napisze w oparciu o wywiady ze mną. Ale jestem taką osobą, która jak coś robi, to chce mieć nad tym pełną kontrolę. Ponadto pomysł na książkę trochę ewoluował. Za namową wydawnictwa postanowiliśmy wpleść wątki poradnikowe, ponieważ bardzo dużo osób mnie pyta, jak trenować, jaki kupić rower, co jeść, jak się motywować do startu, jak sobie radzić z presją. Zawarłam więc w książce odpowiedzi na pytania, które przewijały się w mailach od kibiców. Są one przede wszystkim skierowane do osób, które dopiero zaczynają przygodę z rowerem, a dla bardziej zagorzałych fanów kolarstwa są oddzielnie „porady pro”.

I to już była Pani autorska działka?
Dokładnie, gdy przyszło do porad, to dużo zaczęłam pisać sama i koniec końców wyszło, że napisaliśmy z Julianem książkę pół na pół. Oczywiście przy każdym rozdziale ściśle współpracowaliśmy, bo nasze spojrzenia różniły się. Ja patrzyłam na to jak zawodowy sportowiec, a Julian z racji swojego doświadczenia zwracał uwagę na to, jak ująć pewne kwestie, by były one zrozumiałe dla czytelników.

Zapewne znaczenie miał fakt, że Julian Obrocki wcześniej napisał książkę „Piekło Dakaru” z Krzysztofem Hołowczycem, a wiele lat wcześniej sam startował w tym rajdzie.
Zgadza się, zresztą Julian namawia mnie do startu w Dakarze, twierdząc, że to ta sama fizyka...

Rowerem?
Rowerem byłoby ciężko. (śmiech) Trochę za długie dystanse, choć są takie bardzo popularne zawody w południowej Afryce, gdzie dystans wynosi tysiąc kilometrów i jedzie się nawet bez przerw na sen, a nagrodą są potężne pieniądze.

Jakie książki Pani czytuje?
Jeżeli dla rozrywki, to kryminały. Całą szwedzką serię z „Millenium” na czele, ale również inne. Kiedyś uwielbiałam Dana Browna, czytałam wszystko, co napisał. Ale lubię też książki dające do myślenia, jak „Alchemik” Paulo Coelho czy „Przebudzenie” Anthony’ego de Mello. Ostatnio byłam w obiekcie, gdzie była medytacja i joga, więc na mojej półce pojawiła się filozofia buddyjska. Sądzę, że z buddyzmu mogą czerpać kultury zarówno wschodnie, jak i zachodnie, bo to są uniwersalne prawdy.

Swoją książką wstrzeliła się Pani w trend, pisanie biografii i poradników przez sportowców stało się u nas bardzo modne. Ostatnio uczyniła to choćby Anna Lewandowska.
Zajęłam się pisaniem nie dlatego, że taki jest trend. Uważam, że każdy sportowiec powinien robić coś obok swojej profesji. Uznałam, że fajnie byłoby mieć swój wyścig w Jeleniej Górze, więc zaczęłam go współorganizować. Oczywiście znajdą się tacy, którzy uznają, że powinnam się skupić tylko na trenowaniu, ale ja uważam, że dzięki temu dużo łatwiej można sobie poradzić ze stresem związanym ze startami. Ponadto taka aktywność bardzo rozwija. Sport jest świetny, ale trwa do pewnego momentu, a co potem? Przecież nie każdy z zawodowych sportowców zostaje trenerem. Wcale nie jest prosto przekazywać swoją wiedzę, trzeba mieć też podstawy teoretyczne. Im więcej myśli się w trakcie kariery o przyszłości, tym lepiej. To nie musi być ukierunkowane, bo przecież pisząc książkę, nie zamierzam zostać pisarką. Kiedyś próbowałam też dziennikarstwa, jechałam z Tour de Pologne i wykonywałam wywiady na żywo dla Telewizji Polskiej.

Wspomniała Pani o Politechnice. To możliwe, że po zakończeniu kariery zajmie się Pani matematyką?
Matematyka finansowa i ubezpieczeniowa to jest tak wyspecjalizowana działka, że trzeba by się jej w pełni poświęcić. Jestem kilka lat po studiach, musiałabym kolejne dwa przeznaczyć na odświeżenie wiedzy. Nie da się tak z dnia na dzień przeskoczyć z roweru przed komputer i przeprowadzać analizy. Aczkolwiek to jest fenomenalny zawód, ludziom, którzy mają ścisłe umysły gorąco polecam ten kierunek na Politechnice. Utrzymuję kontakt z rówieśnikami ze studiów i wiem, że wszystkim kariery wspaniale się rozwijają. Pracują w centralach banków, firmach ubezpieczeniowych, albo u innych prywatnych dużych pracodawców i są zadowoleni. To jednak inne życie, ja jestem przyzwyczajona do tego, by cały czas być w ruchu.

Pod wieloma względami przypomina mi pani Justynę Kowalczyk – perfekcjonistka, która chce mieć wszystko pod kontrolą i wzorowa uczennica, której nie wystarczyła świetnie zdana matura.
To może ten rocznik 1983 taki jest? Jesteśmy ambitne bestie i tyle.

Jestem ciekaw, co by się działo, gdyby Pani na początku kariery też postawiła na narty...
Pewnie rywalizacja wyszłaby nam obu na dobre. Wiem, że Justyna z kolei lubi rower, więc może kiedyś spotkamy się na zawodach triathlonowych? Narty to moja druga ulubiona dyscyplina, lecz absolutnie nie chcę się porównywać z Justyną. Uwielbiam narty biegowe, zimą biegam bardzo dużo, ale jestem absolutnym amatorem, nie mam żadnej techniki. Przyznam, że kiedyś chętnie bym spróbowała biathlonu, który mi się bardzo podoba. Jestem przeciętnym strzelcem, przeciętnym narciarzem, ale mam nadzieję, że z połączenia tych dwóch umiejętności wyszłaby całkiem dobra biathlonistka.

Po letnich igrzyskach w Rio są zimowe w Pyeongchang...
To tylko półtora roku, trochę za mało, by dojść do odpowiedniego poziomu. Owszem, wydolność mam, ale pozostaje technika i poznanie dyscypliny. Na to potrzeba kilku lat. Tym bardziej, że mamy w Polsce świetne biathlonistki i nie tak łatwo się dostać do kadry. Ale zobaczymy, co przyszłość przyniesie, gdzieś w tyle głowy taki wariacki pomysł jest.

Póki co jednak najbardziej zaprząta Pani głowę projekt Rio de Janeiro. Jedyne ważne trofeum, którego Pani nie zdobyła w kolarstwie górskim to złoto olimpijskie.
Największą motywację mam nie dlatego, że brakuje mi złota olimpijskiego, choć oczywiście ono jest samo w sobie zawsze celem, ale dlatego, że przed Londynem miałam olbrzymiego pecha. Bardzo mi wtedy po upadku i złamaniu nogi pomógł śp. Marek Galiński. W tym roku zginął tragicznie w wypadku i bardzo, ale to bardzo chciałabym, by to co nie udało się nam w Londynie, udało się w Rio. Właśnie to i jego osoba jest dla mnie wielką motywacją.

Zbliża się 1 listopada, dzień, gdy szczególnie myślimy o bliskich, którzy odeszli.
Marek był fantastycznym i pozytywnym człowiekiem, tylko tak można go wspominać. I bardzo chcę pamięć o nim podtrzymywać, bo był dla mnie wzorem nie tylko jako zawodnik i trener, ale i człowiek. Mało jest takich ludzi na świecie i napisałam w książce, że nie rozumiem, dlaczego akurat tacy ludzie muszą mieć największego pecha. Ale nie jestem związana z datą 1 listopada, by wspominać najbliższych, którzy odeszli. Mam ich cały czas w sercu, o Marku pamiętam praktycznie codziennie.

Nosi Pani na ręce białą bransoletkę z jego nazwiskiem...
Ani ja się z nią nie rozstaję, ani większość osób, które z nim współpracowały. Przypomina mi o Marku i pomaga w ciężkich chwilach. Marek często mówił: „Głupia, przestań marudzić, weź się do roboty i rób swoje”. Ponieważ wielu zawodników zagranicznych też chciało nosić tę opaskę, zdecydowaliśmy się umieścić na niej angielską wersję jego powiedzenia: „Just do your job”. Często, gdy sama sobie stwarzam problemy, to hasło mi bardzo pomaga.

Startowała Pani kiedykolwiek w Brazylii?
Nie, ale przed igrzyskami będzie rekonesans na trasie olimpijskiej. Jeszcze go w kalendarzu Międzynarodowej Unii Kolarskiej nie ma, więc nie wiadomo, czy będzie rok przed zawodami, czy na początku sezonu olimpijskiego. Zdecydowanie lepiej, gdyby był w przyszłym roku, ale bez względu na wszystko i tak zamierzam polecieć do Brazylii, żeby poczuć klimat i przynajmniej zobaczyć miejsce, gdzie odbędą się zawody.

Igrzyska są w lecie, więc w Rio będzie panował potworny upał.
W różnych klimatach startowałam, najbliżej Brazylii na karaibskiej wyspie Curacao. Trochę inny klimat niż na kontynencie, ale pewnie zbliżony. Było strasznie. Czułam się tak, jakbym się paliła cały wyścig. To przeogromny ciężar dla organizmu. Nawodnienie i dobre chłodzenie to będzie podstawa. Natomiast jeśli chodzi o strefy czasowe, to mam je w jedną i drugą stronę świata przepracowane solidnie.

Konkurencja będzie równie trudna, jak mogła być dla Pani w Londynie?
Na igrzyskach zawsze jest największa konkurencja. Oczywiście czołówka się zmienia, ale jest kilka zawodniczek, które są w niej stale od dziesięciu lat. Oprócz mnie, są w niej Gunn-Rita Dahle, Catharine Pendrel, Sabine Spitz i Irina Kalentiewa. Ciągle jednak pojawiają się nowe, jak Julie Bresset, która wygrała igrzyska w Londynie. Ostatnio cierpiała na depresję, ale jestem przekonana, że się odbuduje do Rio. Nowy wielki talent to moja koleżanka z drużyny Jolanda Neff, która przebojem się wdarła do czołówki i wygrywa. Co prawda z młodymi zawodniczkami jest czasem tak, że jak mocno wystrzelą w górę, to potem potrafią zgasnąć, tak jak było z Julie, ale znam Jolandę bardzo dobrze i wiem, że jest młodą, ale bardzo dojrzałą i poukładaną zawodniczką, więc niewątpliwie będzie groźna. Podobnie jak druga z koleżanek z grupy Giant, Francuzka Pauline Ferrand Prevot, która jako jedyna na świecie łączy MTB i szosę. Z dużym sukcesem, bo wygrywała Puchary Świata MTB, a także mistrzostwo świata na szosie. Olbrzymi talent, zobaczymy czy wystarczy jej motywacji, bo przecież do igrzysk zostały jeszcze prawie dwa lata.

Czy przedłuży Pani kontrakt z Giantem?
Najprawdopodobniej będą zmiany, ale jeszcze o tym nie mogę powiedzieć.

Ale wchodzi w grę zmiana grupy?
Wchodzi w grę.

Już od najbliższego sezonu?
Tak, bo w tej chwili trzeba myśleć o dwuletnich umowach, by tuż przed sezonem olimpijskim niczego nie zmieniać i nie eksperymentować.

Dlaczego chce Pani coś zmieniać?
Chodzi o to, bym miała jak najbardziej komfortowe warunki przygotowań do Rio, by być jak najbardziej zmotywowaną. Głowa jest najważniejsza, wtedy wszystko wychodzi. Motywację dają też ludzie, z którymi się współpracuje i ważne, by to byli fachowcy. Istotne są też kalendarze startów oraz czy na przykład trzeba latać za ocean na promocyjne spotkania, czy nie. Do tego oczywiście rower, bo sprzęt jest niezwykle ważny. No i gdzieś tam na końcu pieniądze. To są dwa lata ciężkiej pracy i ważne, by je przepracować w komforcie.

Zmiana grupy wiązałaby się ze zmianą trenera i sztabu?
Niekoniecznie, dążę do tego, by pracować z tymi, z którymi chcę.

W książce ujawnia Pani, że dwukrotnie mama dokładnie przepowiedziała wyniki, jakie Pani uzyska w ważnych startach. Czy w wieczór przed zawodami w Rio przyśle sms-a: "Nie martw się córeczko, wszystko załatwione, będzie złoto"?
Jeśli ona tak poczuje i mi napisze, to chyba wtedy zacznę się stresować. Albo się uspokoję, sama nie wiem.

Zobacz najświeższe newsy wideo z kraju i ze świata
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+
Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj

Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska