Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wierzę, że Bóg sprowadza na człowieka tyle doświadczeń, ile ten jest w stanie znieść

Maria Mazurek
Maria Mazurek
Marcin Pawlak w hali widowiskowej Regionalnego Centrum Oświatowo-Sportowego w Dobczycach. To chyba jego flagowa inwestycja, choć twierdzi, że od budynków ważniejsi dla niego są ludzie
Marcin Pawlak w hali widowiskowej Regionalnego Centrum Oświatowo-Sportowego w Dobczycach. To chyba jego flagowa inwestycja, choć twierdzi, że od budynków ważniejsi dla niego są ludzie Anna Kaczmarz
Za kadencji burmistrza Marcina Pawlaka (64 l.) podkrakowskie Dobczyce i okoliczne wsie zmieniły się nie do poznania. Gmina jest jedną z najpiękniejszych i najlepiej rozwiniętych w Małopolsce. Dziś przeżywa trudne chwile i walczy z chorobą. Jednak nie traci optymizmu i jak biblijny Hiob cierpliwie znosi ciężkie doświadczenia. W rozmowie z Marią Mazurek cieszy się, że ma wymarzoną pracę i wspaniałą rodzinę.

Pytałam o Marcina Pawlaka w Dobczycach. Szanują tu Pana.
Bo widzą jak od '90 roku, kiedy pierwszy raz zostałem burmistrzem Dobczyc i gminy, zmieniło się tutaj. Wiedzą, że nigdy nie czułem się urzędnikiem, tylko gospodarzem. Wiedzą wreszcie, że zawsze ich, mieszkańców, wysłucham. Że mogą przyjść, pogadać, poprosić o radę.

Z czym przychodzą?
Na początku przychodzili głównie, by powiedzieć: "Panie, daj mi szansę pracować". Po transformacji największym problemem było bezrobocie. Ze Stanisławem Kracikiem, który wówczas był gospodarzem Niepołomic, jako pierwsi w tych okolicach zbudowaliśmy strefy gospodarcze. Wiedziałem, że muszę przyciągnąć inwestorów, by ludzie mogli godnie żyć. Nie dostaliśmy w spadku, jak niektóre gminy, upadłego przedsiębiorstwa. Wszystko od zera robiliśmy. Wykupywaliśmy grunty. A pieniędzy wtedy brakowało, były inne potrzeby - bo przecież w całej gminie brakowało wody, kanalizacji, gazu, telefonów. Tu, w urzędzie, był jeden, po emerytowanej działaczce PZPR. I mieliśmy dylematy tego typu: czy robić wodociągi, czy wykupywać grunt pod strefę gospodarczą.

Udało się jedno i drugie?
W końcu tak. W strefie działa 13 zakładów - w tym "Wawel" - które zatrudniają ponad półtora tysiąca ludzi. Udało się też zrobić kanalizację, wodociągi, gazyfikację. Szkoły i przedszkola pobudować, wyremontować. Jak tu przyszedłem, szkoły były w fatalnym stanie. Smutno się na nie patrzyło. Teraz dzieciaki mają świetne warunki. Ale to wszystko nie byłoby możliwe, gdyby nie aktywność mieszkańców. Zakładali komitety, później stowarzyszenia. Dobczyce to jedna z gmin w Polsce, która ma najwięcej organizacji pozarządowych na mieszkańca.

Skąd ten lokalny patriotyzm w mieszkańcach Dobczyc?
Udało się go aktywować na początku. Między innymi na zasadzie rywalizacji. Mówiliśmy: patrzcie, mieszkańcy tej wsi mogli mieć kanalizacją, Wy nie powinniście być gorsi. I te kanalizacje, te wodociągi i drogi powstawały w dużej mierze z pieniędzy własnych mieszkańców.

Nigdy nie czułem się urzędnikiem tylko gospodarzem. Ludzie to widzą

Gmina dostaje nagrody, jest jednym z liderów w pozyskiwaniu unijnych funduszy. Z czym więc teraz przychodzą do Pana?
Zdziwiłaby się pani. Żona czasem mówi, że mieszkańcy traktują mój gabinet jak konfesjonał - przychodzą się wyżalić, zapytać o radę. Począwszy od kobiet maltretowanych przez męża, skończywszy na tych, którym brakuje na chleb. Alkohol jest dużym problemem, więc działa tu pomocnik ds. uzależnień, klub AA, ośrodek pomocy społecznej. Zdarzają się historie z tragicznym zakończeniem, ale bywało i tak, że udało nam się kogoś podźwignąć, zainspirować, żeby odłożył wódkę, wziął się w garść. Nieraz wyciągaliśmy kogoś spod przysłowiowej ławki.

Na stronie gminy jest podany numer Pana telefonu komórkowego. To rzadkość.
Mieszkańcy tego raczej nie nadużywają. A jeśli dzieje się coś pilnego, jeśli trzeba z kimś porozmawiać, bo np. w pożarze czy wichurze stracił dom, to warto przyjechać i w środku nocy. Choćby po to, by wysłuchać, zapewnić, że ta rodzina nie zostanie sama. Miałem jedną kadencję przerwy w pracy burmistrza, w latach 1998-2002 zasiadałem z zarządzie województwa. Świetne doświadczenie, ale wie pani, czego mi brakowało? Właśnie człowieka. Angażowania się w problemy konkretnych mieszkańców. W gminie liczącej kilkanaście tysięcy ludzi to jeszcze możliwe. W województwie - już nie. A właśnie ta pomoc mieszkańcom, ten wieczny z nimi dialog, daje mi poczucie satysfakcji.

Nie boi się Pan odpowiedzialności? Tego, że źle Pan doradzi mieszkańcom, którzy zwracają się do Pana o radę?
Boję się. Dlatego nie chcę mówić ludziom, jak mają żyć. To nie sztuka. Trzeba tak rozmawiać z ludźmi, żeby zdali sobie sprawę, że to oni odpowiadają za swoje życie.

Powiedział Pan mieszkańcom, że jest chory?
To jest mała miejscowość. Nic się nie ukryje.

Jak to przyjęli?
Otrzymałem tyle wsparcia, ile nigdy wcześniej. Choć część ludzi mnie nie poznaje. Całe życie nosiłem brodę. Teraz jestem łysy.

Chce Pan kandydować w listopadzie?
Pytałem lekarzy. Mówili, że jeśli położę się w domu i zrezygnuję z aktywności, to wtedy umrę. A jeśli będę miał po co wstawać z łóżka, jest szansa na wyleczenie.

To rak czego?
Płuc. Z przerzutami na kości.

Palił Pan?
Nigdy. Nikt z rodziny nie palił. Lekarze sami byli zdziwieni.

Boi się Pan śmierci?
To dziwne, ale ani na początku, ani teraz, nie ma we mnie poczucia, że moje życie się kończy. Zresztą, jeśli traktujemy życie jako coś, co zaczyna się w chwili urodzin, a kończy się, kiedy nasze ciało umiera, to strach jest silniejszy. Ale ja wierzę i traktuję życie tu tylko jak fragment czegoś większego. Więc teraz modlę się codziennie i proszę Boga: Jeśli mam tu jeszcze coś dobrego zrobić, spraw, bym żył. Ale kto wie, może jestem potrzebniejszy gdzie indziej? Może nie trzeba tak kurczowo trzymać się życia tutaj? Więc nie buntuję się, nie mam złości na chorobę.

Skąd Pan wie, że jest coś po śmierci?
Kiedy chodziłem do technikum, użądliła mnie pszczoła. Miałem zapaść. Przeżyłem śmierć kliniczną. Jeszcze wtedy nie czytałem o doświadczeniach takich ludzi, ale rzeczywiście, tak jak oni to opisują - unosiłem się ponad ciałem, widziałem siebie, słyszałem lekarzy mnie reanimujących. I dopiero kiedy usłyszałem, jak lekarze mówią "mamy go", to przeszło. Dopiero później ocknąłem się.

Choroba czegoś Pana nauczyła? Zmieniła perspektywę?
Do niedawna wydawało mi się, że najgorszym doświadczeniem, jakie mogło mnie spotkać, było ciągnące się latami postępowanie o rzekomym przyjęciu przeze mnie łapówki. Teraz widzę, jak się myliłem. Z drugiej strony - wierzę, że to jest po coś. Te wszystkie doświadczenia w moim życiu. Życie wiele razy dawało mi w kość.

Kiedy jeszcze?
Po raz pierwszy, gdy miałem kilkanaście lat. Mój młodszy braciszek zmarł mi na rękach. Później, kiedy miałem 18 lat, zmarła siostra. Widzi pani to zdjęcie przy biurku? Agnieszka, nasza córka. Pilnuje mnie z góry. Zmarła dwa lata temu, po porodzie. Mieliśmy świetną córkę. W zeszłym roku zmarł mój szwagier, a dosłownie półtora miesiąca temu - brat. Też na raka. Pochodzę z wielodzietnej rodziny. Gdyby wszyscy żyli, byłoby nas 12. Jest sześcioro.

Nasuwa się skojarzenie z Hiobem.
Coś w tym jest, choć Bóg nie odebrał mi wszystkiego. Mam przecież wymarzoną pracę, cudowną żonę, z którą chodziłem jeszcze do technikum. Mam wnuki, trzech wspaniałych synów, którzy żyją. Jeden został zakonnikiem, sercaninem. To dla mnie też forma rekompensaty. Poza tym proszę pamiętać, że Bóg na końcu Hiobowi wynagrodził jego cierpienia.

Wcześniej odebrał mu wszystko. To według Pana sprawiedliwe?
Wierzę, że Bóg sprowadza na człowieka tyle doświadczeń, ile ten jest w stanie znieść. Widocznie wie, że i ja jestem dość silnym facetem. Poza tym w życiu jest tak, że te najtragiczniejsze chwile przeplatają się z tymi szczęśliwymi. W niedzielę jest ślub mojego najmłodszego syna.

Nie boi się Pan o gminę?
Jestem spokojny. Mam sprawdzonego zastępcę, który jest ze mną od '89 roku, kiedy wspólnie zakładaliśmy komitet Solidarności w Dobczycach. On jest ode mnie sprawniejszy intelektualnie, ja mam za to lepszy kontakt z ludźmi. Uzupełniamy się. Ale wiem, że i beze mnie sobie poradzi. W urzędzie są też inni fantastyczni ludzie.

Gmina jest w dobrej kondycji!
Tak. Gmina z założenia ma zaspokajać podstawowe potrzeby mieszkańców - między innymi, żeby mieli wodę, kanalizację, pracę. Ale teraz jest już czas, by iść krok dalej. Żeby to było miejsce, w którym dzieją się ciekawe rzeczy, w którym można ciekawie spędzić wolny czas. Dwa lata temu oddaliśmy do użytku za ponad 40 milionów złotych Regionalne Centrum Oświatowo-Sportowe. Jest tam i nowe gimnazjum, i szkoła muzyczna, nowoczesna biblioteka, i sala widowiskowa na 484 miejsca, i hala sportowa na 384 miejsca. Całość jest ogrzewana ciepłem z ziemi.

Centrum robi wrażenie.
Tu nie chodzi tylko o wrażenie. Łatwo wybudować drogą inwestycję, finansowaną prawie w połowie ze środków unijnych. Wystawić sobie taki pomnik i mieć poczucie, że już można umierać. Sztuka polega na tym, żeby ta inwestycja żyła. Żeby ludzie tam przyjeżdżali. I przyjeżdżają.

Nie ma Pan wrażenia, że możecie przyciągnąć tu znacznie więcej turystów?
Żeby przyciągać turystów, trzeba mieć najpierw gotowy produkt turystyczny.

Okolice zamku i zalewu są dla mnie jednym z piękniejszych miejsc w województwie.
Mają mnóstwo uroku, ale trzeba jeszcze dużo zrobić. Od zamachu na World Trade Center walczyliśmy, żeby ludzie mogli chodzić po koronie zapory. Udało się w tym roku. Teraz trzeba zadbać o to, co jest obok. Chcemy do końca odtworzyć mury obronne, które pochodzą z XIII, XIV wieku. Po to, by pokazać ludziom kawał historii. Bo przecież Dobczyce leżały na szlaku solnym, to była królewszczyzna, była tu nawet filia Akademii Krakowskiej. To było ważne, rzemieślnicze miasto, przy zamku stało 27 szynków. Chcemy część z nich odtworzyć. I wreszcie zadbać o otoczenie zbiornika. Wspólnie z gminami Myślenice i Siepraw chcemy wokół wody stworzyć 37 km tras - dla rowerzystów, jeźdźców konnych, pieszych.

Skąd ta troska o Dobczyce? Przecież pochodzi Pan z Wiśniowej.
Tak, ale jestem związany z Dobczycami. Tu kończyłem technikum elektryczne. Tato miał drobne gospodarstwo. Nie przelewało się, choć jestem mu wdzięczny, bo nauczył mnie szacunku do życia, do pracy. Wiem, co to praca na roli, od kosy zaczynając. Ale dla nas tato, który sam skończył tylko podstawówkę - chciał czegoś więcej, szukał dobrego fachu. Mnie wysłał do szkoły do Dobczyc. Potem poszedłem na studia na AGH w Krakowie, pracowałem trochę w hucie Lenina. Ale już tu był nasz dom, w Dobczycach, skąd pochodzi moja żona. Więc wróciłem.

Z miłości do Dobczyc czy do żony?
Trudno ocenić. Ale jestem pewny: nie mogłem sobie wymarzyć ani lepszej żony, ani lepszej pracy. Gdy przyjedzie pani tu za dwa lata, zobaczy pani, jak zmieniło się otoczenie zalewu. Dopiero będzie pięknie. A jeśli Stwórca uzna, że mogę jeszcze trochę pożyć, pójdę na ten spacer z panią.

Zobacz najświeższe newsy wideo z kraju i ze świata
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+
Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj

Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska