Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ścigała: Po areszcie zostały mi nerwica i kłopoty ze snem

Maria Mazurek
Maria Mazurek
Ryszard Ścigała czeka na proces sądowy. Zdjęcie wykonane w miniony wtorek
Ryszard Ścigała czeka na proces sądowy. Zdjęcie wykonane w miniony wtorek fot. Andrzej Banaś
Gdybym miał sobie coś do zarzucenia, to zwróciłbym się w tej chwili do ludzi z apelem: nie idźcie tą drogą - mówi Ryszard Ścigała, prezydent Tarnowa, który w związku z zarzutami prokuratorskimi nie może obecnie sprawować swej funkcji. - Ale nie znajduję niczego, co zrobiłbym na niekorzyść miasta - dodaje znany małopolski samorządowiec, a wcześniej prezes Azotów. Rozmawia Maria Mazurek.

Pan długo unikał rozmów z nami.
Po prostu obowiązują mnie ograniczenia związane z postępowaniem przeciwko mnie. Muszę ważyć każde słowo, by nie odnosić się do aktu oskarżenia czy działań śledczych. Żeby pewne rzeczy powiedzieć po raz pierwszy dopiero w sądzie. Teraz nie mam nawet jak się bronić, gdy gazety wypisują co bądź na mój temat, często mijając się z prawdą. Postępowanie przeciw mnie utrudnia komunikację z mediami. I pewnie doprowadza do wrażenia, że jestem wycofany. A ja po prostu niewiele na razie mogę mówić.

Ale powiedzieć, czy wziął Pan te 70 tys. złotych łapówki w zamian za przychylność wobec jednej z firm budowlanych, Pan może?
Zarzuty są absurdalne. To jedno mogę powiedzieć z całą stanowczością i odpowiedzialnością: jestem niewinny. I wierzę w to, że przed sądem to udowodnię.

Jednak prokuratura twierdzi, że ma mocne dowody. Musieli mieć podstawy, by postawić Panu zarzuty.
Szerokie i sugestywne fragmenty oskarżenia zostały upublicznione. Niektóre media potraktowały wysuwane w tym dokumencie wnioski jako pewnik, nie zadziałało domniemanie niewinności, jako udowodnioną potraktowano wersję prokuratury. I to przed jakąkolwiek rozprawą przed sądem. Czy po każdej publikacji miałem dokonywać sprostowań czy wyjaśnień? Przecież to odbędzie się przed sądem. Mam wrażenie, że znalazłem się w "Procesie" Kafki. Kiedy mnie zatrzymano, 50 osób poręczyło za mnie. Wśród nich zacne osoby, prezydenci Krakowa, Rzeszowa, przewodniczący sejmiku, biskupi, przedstawiciele kombatantów, organizacji pozarządowych, osoby, które znają mnie od lat. Te osoby nie ręczyłyby za mnie, gdyby miały choć cień podejrzeń, że mogłem prowadzić jakieś nieczyste gierki.

Wiele osób nie mogło uwierzyć również dlatego, że 70 tys. złotych to nie jest kwota, dla której mógłby ryzykować ktoś na Pana stanowisku.
Nietrudno zauważyć, że poruszamy się w oparach absurdu.

Co więc łączyło Pana z prezesami spółki żużlowej Unii Tarnów, którzy poświadczyli, że Pan za ich pośrednictwem te pieniądze wziął?
W ciągu ostatnich 20 lat zajmowałem różne stanowiska. Jako m.in. prezes Azotów i później prezydent Tarnowa poznałem tysiące osób. A jestem człowiekiem otwartym i ufnym. Może zbyt ufnym, jak się okazało. Na pewno nie zamkniętym w sobie snobem, który nazywał siebie "królem Tarnowa", jak wypisywały gazety. Wręcz przeciwnie, wypełniałem służebną rolę prezydenta miasta. Dlatego takie wyssane z palca opinie tak mnie zabolały.

Mam rozumieć, że ci prezesi to były dwie z tych tysięcy osób, które po prostu przewinęły się przez Pana gabinet?

Nie ukrywam, że z Bogdanem G. znaliśmy się wiele lat.

Co Pan poczuł, gdy dowiedział się, że jego zeznania Pana obciążają?

O to będzie pytał sąd. Nie mogę odnosić się do tej sprawy.

Ale pomijając ją, czy często do Pana gabinetu przychodzili biznesmeni, prosząc o przychylność?
Oczywiście. Rolą prezydenta - tak ją postrzegam - jest stwarzanie dobrych warunków każdemu przedsiębiorcy, którzy chce zainwestować w mieście. Bo każda taka inwestycja to nowe miejsca pracy i wpływy z podatków. Miasto musi przyciągać przedsiębiorców sprawną i szybką obsługą, przyjaznym nastawieniem władzy. Nie dam sobie wmówić, że popełniłem błąd służąc tym przedsiębiorcom, rozmawiając z nimi o inwestycjach, które planuje miasto. Po to właśnie, by inwestycje pojawiły się w Tarnowie, a nie tuż za jego granicami administracyjnymi.

A zdarzały się podczas tych wizyt propozycje łapówkarskie?

Nie, bo ci przedsiębiorcy wiedzieli, że nie jestem osobą, do której przychodzi się z tego typu propozycjami.

Pamięta Pan, co Pan myślał, kiedy został zatrzymany?

Funkcjonariusze nie zjawili się u mnie bladym świtem, budząc rodzinę. Zostałem zatrzymany dyskretnie, w zasadzie w miejscu pracy.

Wiedział Pan, po co przyjechali?

Tak, bo przedstawili stosowne pismo. Ale myślałem, że pojadę z nimi i zaraz wszystko wyjaśnimy. Byłem spokojny. Trudniejsze były kolejne dni, kiedy uświadomiłem sobie, że tak szybko to się nie wyjaśni.

Co było najgorsze? Strach o rodzinę, o swoją reputację, więzienne warunki?
Oczywiście, że martwiłem się o reputację, o wizerunek, o swoją przyszłość, i o przyszłość miasta. Ale początkowo zdecydowanie najgorszy był niepokój o rodzinę. Przez wiele dni nie wiedziałem, co się z nimi dzieje, nie mogłem się skontaktować z żoną, mamą, dziećmi.

Pojawiła się w Panu myśl, że wierzą w Pana winę?
Nigdy.

Który moment był najgorszy?
Wigilia. Byłem przekonany, że tego dnia wyjdę. Miałem informację, że kaucja jest zebrana, że postanowienie o wypuszczeniu z aresztu nie musi się uprawomocnić. Czekałem od rana, ale dopiero po kilku godzinach okazało się, że spędzę święta w areszcie. Dodatkowo wtedy dowiedziałem się o chorobie żony. Ten dzień wspominam najgorzej. Ale przed wieczorem wziąłem się w garść, zorganizowałem ze współosadzonymi skromną wigilię, był opłatek, fragment Ewangelii, każdy dzielił się "dobrami" z tzw. wypiski. Szczerze mówiąc, sam byłem zdziwiony, ile jest we mnie siły. Poznałem tam różnych ludzi - niektórzy nie mogli znieść tej sytuacji tak bardzo, że leżeli na swoich łóżkach i wyli. Ja jednak dałem radę, nie pojawiło się we mnie szaleństwo, nie miałem myśli samobójczych.

Pojawiły się plotki, że Pan je miał. I że chciał targnąć się na życie.
Bzdura wyssana z palca. W więzieniu pomagała mi świadomość wsparcia ze strony rodziny i modlitwa. To dawało siłę. Teraz wiem, że zmówienie różańca zajmuje mi dokładnie 17 minut. Idealnie, by zmówić go, wychodząc na tzw. "spacer", czyli chodzenie w kółko w pomieszczeniu z kratą zamiast sufitu.

W areszcie zobaczyłem drugą twarz człowieka. Wiem, że każdy ma prawo do szacunku


Przyzwyczaił się Pan do więziennego życia?

Tak. Po kilku dniach zacząłem organizować sobie czas. Wystąpiłem do prokuratora o zgodę na posiadanie słownika angielskiego i zacząłem nadrabiać zaległości ze szkoły, czytać angielską literaturę w oryginale. Spisywałem też swoje wspomnienia i refleksje z aresztu - w sumie z 300 stron.

Zamierza Pan je wydać?

Nie, choć w przyszłości nie wykluczam tego. Na razie pokazałem je mojej żonie. Przeczytała kilka stron i odłożyła. Nie była w stanie tego czytać.

Bo to dla niej bolesne?
Bardzo. Musi minąć jeszcze trochę czasu.

Czy z Pana przyjaciół ktoś się od Pana odsunął?

Prawdziwi przyjaciele zostają.

O wszystkich, o których mówił Pan "przyjaciele", wciąż Pan tak myśli?
Nie. Taka sytuacja weryfikuje relacje. Są ludzie, którzy kiedyś dzwonili, nalegali na spotkania, byli w najbliższym moim otoczeniu w urzędzie, nawet tacy, których tam zatrudniłem w pełni im ufając. Teraz milczą. Dostrzegam w nich strach. Logikę: lepiej się od niego na wszelki wypadek odsunąć. W przeszłości niektórzy mnie ostrzegali, mówili, że nie każdy ma czyste intencje, że pewnie wiele osób kręci się wokół mnie ze względu na moje stanowisko, a nie troskę, przyjaźń.

Na ludziach ze środowisk biznesowych i politycznych też się Pan zawiódł?
Tak, ale to nie boli. W polityce i biznesie liczą się interesy, a nie przyjaźnie.

Zaprosił mnie Pan do siedziby firmy ABM Solid. Długo Pan tu pracuje?

Od 11 lipca. Jestem zawieszony w sprawowaniu funkcji prezydenta, nie pobieram pensji z urzędu, coś więc muszę i chcę robić. Wcześniej, po wyjściu z aresztu, przebywałem na zwolnieniu chorobowym. Trzy razy byłem wzywany na kontrole orzecznika ZUS, podczas których chorobę potwierdzono. Choć do tej pory nie wypłacono mi jeszcze przysługującego zasiłku chorobowego.

Co Panu było?
Trudno, żeby areszt nie odcisnął się na moim zdrowiu. Nerwica, z problemami ze snem, żołądkiem.

ABM jest w stanie upadłości układowej. Po co im nowy pracownik?

By pomóc firmie w czasie, kiedy ma problemy. Już to przerabiałem, kiedy w 2002 roku Azoty były na skraju upadłości i ratunkiem okazało się zawarcie układu. Azoty uratowaliśmy, przekonując wierzycieli, że "układ" jest lepszy niż likwidacja jej majątku. Prezes ABM Solid właśnie poprzez wzgląd na moje doświadczenie zwrócił się do mnie z propozycją pracy.

Pan przez telefon powiedział mi jednak, że "pracuje tu tymczasowo". Myśli Pan o starcie w wyborach prezydenckich?

Broni nie składam i startu nie wykluczam. Jeśli będzie to możliwe.

Na razie wydaje się bardzo mało prawdopodobne.
Nie da się ukryć, że mam teraz nadszarpniętą reputację. Ale z drugiej strony wydaje mi się, że tarnowianie nie zapomnieli o tym, co dobrego zrobiłem dla miasta. Z troski o Tarnów, bo ja Tarnów naprawdę kocham.

Co dobrego Pan dla niego zrobił?

Podam pani bezwzględne liczby. Kiedy obejmowałem stanowisko, budżet miasta wynosił 350 milionów złotych. Teraz wynosi 550 milionów. Nakłady inwestycyjne zwiększyły się czterokrotnie, aż do poziomu 100 milionów rocznie. Rokrocznie realizowana jest ponad setka inwestycji. Dobrze szło pozyskiwanie funduszy zewnętrznych na rozwój miasta. Nie wiem, jak teraz, ale jeszcze jakiś czas temu Tarnów miał ze wszystkich gmin w Małopolsce największą kwotę tych środków na mieszkańca. Wspólnie zmieniliśmy Tarnów. Zmodernizowaliśmy większość obiektów użyteczności publicznej - żłobki, przedszkola, szkoły, domy pomocy społecznej. Poprawiliśmy ich estetykę i energooszczędność. Za mojej kadencji majątek miasta zwiększył się dwukrotnie z 670 mln do 1,2 mld. Doprowadziliśmy do nowego otwarcia stref aktywności gospodarczej. Tarnów doczekał się wielu inwestycji tzw. wolnego czasu - orlików, boisk, parku wodnego, zmodernizowanego teatru, nowego przedszkola. Przez dobrą współpracę z władzami wojewódzkimi i centralnymi jako miasto pozyskiwaliśmy wiele funduszy z zewnątrz na Dworzec PKP, Centrum Sztuki Mościce. Sprawnie przeprowadziliśmy informatyzację miasta. Tarnowianie nawet nie muszą sobie zdawać sprawy, że otaczają ich kilometry miejskich światłowodów, dzięki którym mają internet. Powstało wiele punktów wi-fi. Dobrze funkcjonują spółki komunalne: komunikacja, ciepło, woda. I wreszcie inwestycje drogowe, jak przebicia, ronda, dojazd do autostrady. Inne są w toku, np. rondo Chemiczna - Witosa.

Jedna z inwestycji drogowych, ulica Krakowska, stała się raczej symbolem Pana porażki. Zaraz po remoncie, który kosztował ponad osiem milionów złotych, droga zaczęła się sypać.
To spartaczona inwestycja i rzeczywiście ponoszę za to polityczną odpowiedzialność - bo prezydent zawsze jest współodpowiedzialny za to, co dzieje się w mieście. Ale nie mogę sobie przypisać odpowiedzialności wykonawczej. Osobiście nie znoszę bylejakości, ona przez lata niszczyła Tarnów. Pilnowałem, żeby to, co się buduje, zostało na lata. Mentalności nie zmienia się z dnia na dzień, kryterium najniższej ceny w przetargach szkodzi miastom, a wszystkiego też nie da się upilnować.

Kto więc ponosi tę odpowiedzialność wykonawczą?

Inwestycją pierwotnie zajmował się Tarnowski Zarząd Dróg Miejskich. Archaiczna instytucja. Nie szczędziłem wysiłków, by ją unowocześnić. Trzy razy za mojej kadencji zmieniałem jej dyrektorów i każdy z nich się starał. Ale potem nie cofnąłem się, by TZDM rozwiązać. Niestety, chyba zbyt późno, bo w 2012 roku. A ta nieudana inwestycja była już wtedy w biegu.

Co jeszcze może sobie Pan zarzucić?

Być może byłem w relacjach z ludźmi nie dość twardy i bezwzględny w egzekwowaniu poleceń. Być może co do niektórych ludzi się pomyliłem. Ale prezydent ma "pod sobą" w sumie 7,5 tys. pracowników. Każdy, kto pracował, wie, że sukcesom towarzyszą też pomyłki czy wpadki.

Naprawdę wierzy Pan w to, że odbuduje swoje dobre imię?
Do tej pory postępowanie było prowadzone przez służby, których zadaniem było uprawdopodobnienie mojej winy. W areszcie nie miałem nawet dostępu do dokumentów. Teraz przed sądem będę mógł wreszcie się bronić.

Kiedy będzie wiadomo, czy wystartuje Pan w wyborach?

Broni nie złożyłem i cały czas rozważamy taką możliwość. Natomiast, gdybym nie mógł, to mam nadzieję, że stowarzyszenie Tarnowianie, które tworzyłem, będzie prowadzone przez innego lidera. Nie można zniweczyć obywatelskiego i społecznikowskiego potencjału ani marnować zapału bezpartyjnych samorządowców.

Ma Pan plan B na najbliższe lata?
Mały plan B właśnie realizuję. Dużego nie chcę zdradzać.

Myśli Pan, że mieszkańcy wciąż Panu ufają?

To była jedna z rzeczy, których się obawiałem wychodząc z aresztu. Jak przyjmie mnie "ulica". A spotykam się z większą sympatią niż wcześniej. Obcy ludzie zaczepiają mnie na ulicy, mówią, że trzymają kciuki, żebym nie tracił nadziei. Nie spotkałem się z wyrazami jawnej niechęci czy dezaprobaty, choć ona na pewno istnieje.

Bał się Pan reakcji ulicy wychodząc z aresztu. Co jeszcze było trudne w tym momencie konfrontacji ze światem zewnętrznym?

Jestem silnym facetem. Po pół roku, po wyjściu z aresztu, nie miałem oporów, by pójść na sesję rady miasta i spojrzeć w twarz radnym, urzędnikom, dziennikarzom. Pojawiać się publicznie. To nie jest łatwe, ale mam w sobie odwagę.

Czy te doświadczenia w areszcie czegoś Pana nauczyły?
Bardzo wiele. Ta sytuacja, choć przykra i tragiczna, była niesamowitym doświadczeniem poznawczym, społecznym. Byłem osadzony z ludźmi, którzy kradli, fałszowali, zabili kogoś lub przynajmniej usiłowali, z kibicami, którzy wcześniej biegali z maczetami. I zobaczyłem, że ci ludzie też potrzebują, by ktoś z nimi porozmawiał. Zobaczyłem drugą twarz człowieka. Bo każdy, cokolwiek zrobił, ma prawo do szacunku.

O sobie samym czegoś się Pan też dowiedział?

Że potrafię znieść więcej, niż myślałem. Że potrafię dostosować się do trudnych warunków, celi z zasłoniętym oknem, gdzie spełnienie nawet prostej, fizjologicznej potrzeby jest problemem, gdzie 4-minutowa kąpiel przypada raz w tygodniu. Nie chciałaby pani wiedzieć, jak tam jest.

Myśli Pan, że to, co Pana spotkało, może stać się nauczką dla innych?
Gdybym miał sobie coś do zarzucenia, zwróciłbym się w tej chwili do ludzi z apelem: nie idźcie tą drogą. Ale nie znajduję niczego, co zrobiłbym na niekorzyść miasta.

Ryszard Ścigała

Ur. w 1958 r. w Katowicach. Z wykształcenia fizyk. Pełnił funkcje prezesa Polskiej Izby Przemysłu Chemicznego i prezesa Azotów. Od 2006 r. prezydent Tarnowa. We wrześniu 2013 roku został nieoczekiwanie aresztowany w związku z zarzutem, że za pośrednictwem byłych prezesów spółki żużlowej Unia Tarnów przyjął 70 tys. złotych łapówki od jednej z firm budowlanych, w zamian za przychylność miasta. W areszcie spędził pół roku, wyszedł w marcu tego roku. Śledztwo prokuratorskie zostało zakończone w czerwcu tego roku aktem oskarżenia, który trafił do sądu. Proces sądowy jeszcze się nie rozpoczął. Ryszard Ścigała nie przyznaje się do winy. Poprosił również media, by pisząc o nim używały jego pełnego nazwiska. Ścigała jest zawieszony w sprawowaniu funkcji prezydenta, co jednak nie wyklucza jego startu w jesiennych wyborach.

CO TY WIESZ O WIŚLE? CO TY WIESZ O CRACOVII? WEŹ UDZIAŁ W QUIZIE!"

"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+
Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj

Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska