Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Józef Lassota: Majchrowski może sobie spokojnie pykać fajeczkę

Redakcja
Józef Lassota, ur. w 1943 roku – polityk, samorządowiec, inżynier mechanik. W latach 1992–1998 prezydent Krakowa, poseł na Sejm III i VII kadencji
Józef Lassota, ur. w 1943 roku – polityk, samorządowiec, inżynier mechanik. W latach 1992–1998 prezydent Krakowa, poseł na Sejm III i VII kadencji FOT. ANDRZEJ BANAŚ
Rozmowa. Mam 71 lat i nie mam siły sam wojować. Życie jest jedno, a ja mam wnuczki, córkę – mówi Józef Lassota w szczerej rozmowie z Marią Mazurek. Poseł wyjaśnia, dlaczego w ostatnią sobotę zdecydował się kandydować na prezydenta Krakowa, a już w niedzielę wycofał się.

– Jak się Pan czuje?

– Od poniedziałku – jakby ubyło mi 20 lat.

– A nie ma Pan...

– Kaca? Że w sobotę ogłosiłem, że zgadzam się na udział w wewnętrznych prawyborach w PO, a w niedzielę się wycofałem? Mam. Narobiłem trochę niepotrzebnego zamieszania.

– Bardziej chodziło mi o poczucie winy.

– Poczucie winy wobec kogo?

– Wobec partii, mieszkańców?

– Jeśli chodzi o mieszkańców, to wcześniej dwukrotnie oferowałem swoją osobę, ale mieszkańcy wybierali innego kandydata. To jest demokracja i trzeba uszanować wolę wyborców.

Ale jestem głęboko przekonany, że mieszkańcy Krakowa i sam Kraków już nie powinni być narażeni na to, by Maj­chrowski rządził przez kolejne cztery lata. To kiepski prezydent, bez wizji na przyszłość, bierny, idący tylko z nurtem.

Odpowiedzialnością poważnych partii powinno być doprowadzenie do skutecznej zmiany na stanowisku prezydenta. Natomiast, jeśli chodzi o PO, to kandydat powinien być wskazany co najmniej rok przed wyborami. Władze partii same trochę zaniedbały tę sytuację, zachowały się niezbyt profesjonalnie. Poza tym odnoszę wrażenie, że niektórym członkom PO wygodnie jest z obecnym prezydentem. A życie jest jedno. Nie można przecież dać się zajechać.

– Mówiąc, że już oferował Pan siebie mieszkańcom, zabrzmiał Pan, jakby się na nich obraził.

– Ależ skąd. Tu nie ma się o co obrażać. Większość mieszkańców Krakowa niekoniecznie interesuje się lokalną polityką – zresztą, trudno im się dziwić, każdy ma swoje życie i ciekawsze sprawy.

Nawet jeszcze wczoraj sąsiadka, zresztą dalsza rodzina, zadała mi pytanie: Józek, coś mi się obiło o uszy, że chcą, abyś został prezydentem? Więc sama pani widzi – ludzie żyją swoimi sprawami i nie zawsze mają świadomość tego, co dzieje się w polityce. I dlatego właśnie urzędujący prezydent zawsze jest na uprzywilejowanej pozycji.

– Pomyślał Pan, że nie ma z nim szans?

– Akurat z moich kalkulacji, i z przeprowadzonych badań sondażowych wynikało, że szanse mam całkiem spore.

– Wystraszył się Pan porażki?

– Nie, ewentualna porażka nic by nie zmieniała w moim życiu Jeśli już, to bardziej mógłbym się obawiać wygranej – z powodu tego, co mogę zastać. Zdaję sobie sprawę, że po 12 latach byle jakich, drzemiących rządów jest dużo do posprzątania.

– Dlaczego w ogóle Pan się wahał?

– Początkowo, gdy ludzie przekonywali mnie do tego pomysłu, konsekwentnie odmawiałem. Ale potem zacząłem się zastanawiać: może trzeba spróbować wrócić? Zacząłem rozmyślać, ile Kraków traci na tym, że władza jest leniwa, że brakuje jej polotu. A przecież przed nami ostatnia szansa, ostatnia kadencja, kiedy można będzie korzystać ze środków unijnych dla dobra mieszkańców Krakowa.

– Co ma Pan do zarzucenia Maj­chrowskiemu?

– Z ostatnich przykładów choćby to, że Arena została wybudowana tylko ze środków miejskiego budżetu. Własnego. Bez złotówki unijnego wsparcia.

– Powstała niepotrzebnie?

– Bardzo potrzebnie, podobnie jak centrum kongresowe. Te inwestycje, plus modernizacja lotniska, nadają Krakowowi inną rangę – rangę miasta metropolitalnego. Byłoby obłudą powiedzieć, że powstałe za Maj­chrowskiego inwestycje są niepotrzebne albo że ich było bardzo mało. Nie trzeba geniusza, by dysponując corocznie bud­żetem 3–4 miliardów złotych nie zrealizować poważnych inwestycji. Ale jestem zdania, że zbyt wielu szans nie wykorzystał. Choćby sprawa EURO 2012 czy zimowych igrzysk olimpijskich.

Na własne życzenie zraził do tej idei mieszkańców. Zwalanie winy na Jagnę Marczułajtis jest nieprofesjonalne. Bo to Majchrow­ski, jako prezydent miasta aplikującego o igrzyska, powinien zadbać o to, by zajęli się tym odpowiedni ludzie. Poza tym on nie jest wizjonerem. Nic nie kreuje, tylko poddaje się bieżącemu nurtowi. Mówi np.: z tymi stadionami to nie chciałem, ale tak wy­szło. W ten sposób sam przyznaje, że wiele rzeczy dzieje się poza nim. Prezydent nie ma dla miasta perspektywicznego pomysłu na przyszłość.

– Rzadko który polityk czy samorządowiec taki pomysł ma. Raczej każdy dba o własny stołek.

– Nie zgodzę się. Proszę spojrzeć na prezydenta Dutkiewicza z Wrocławia. Proszę spojrzeć na burmistrzów i wójtów mniejszych miast i wiosek. Nawet w Małopolsce.

Kilka dni temu byłem w Laskowej czy Łącku. Aż przyjemnie wysiąść z auta i zobaczyć, jak to miejsce się zmienia. Muszyna – była dosyć zaniedbana, a teraz zmienia się nie do poznania. Proszę spojrzeć na Wieliczkę. Małe miasto, które wydało ostatnio 100 milionów na coś, czego praktycznie nie widać – na kanalizację. To jest myślenie przyszłościowe. Są samorządowcy, którzy tworzą wizję, a potem tę wizję realizują.

Przez 12 lat rządów Majchrowskiego trudno byłoby wskazać mi cokolwiek, co można nazwać wizją, nową jakością w funkcjonowaniu miasta.

– Teraz zostawił Pan Platformę bez kandydata, który mógłby taką wizję mieć?

– W takiej sytuacji szef małopolskich struktur, Grzegorz Lipiec, powinien kandydować. To świadczyłoby o jego odpowiedzialności, o tym, że bierze się z tą sytuacją za bary.

– Poza Platformą jest kandydat, który mógłby zagrozić Majchrow­skiemu?

– Jeśli PO i PiS-owi rzeczywiście zależałoby na zmianie prezydenta, a nie tylko ugrywaniu partyjnych korzyści, to decydenci powinni się porozumieć w tej sprawie i znaleźć, a potem poprzeć godnego kandydata spoza struktur partyjnych, na którego mieszkańcy mogliby liczyć.

Bo w innym przypadku, jak pokazuje historia, jeśli kandydat jednej z partii przeszedłby do drugiej tury, to druga strona nie jest skłonna go poprzeć. Tym sposobem Maj­chrowski może sobie spokojnie pykać fajeczkę.

Nawet nic nie robiąc, wygrywał dotychczas wybory. A zaczęło się od Rokity i Ziobry 12 lat temu. Gdy obaj przegrali ze mną w pierwszej turze, to właśnie na przekór, przed drugą turą wsparli Majchrowskiego. Majchrowski powinien Rokicie wystawić pomnik wdzięczności.

– Istnieje hipotetyczna choćby możliwość, że Platforma poprze Jarosława Gowina?

– Wątpię.

– Inny kandydat?

– Przede wszystkim – raczej jest już na to bardzo późno. Uważam, że partyjność, która weszła do samorządów, jest jedną z najgorszych rzeczy, jakie wydarzyły nam się w wolnej Polsce. To jest zabójcze. A Majchrowski fajkę pyka...

– Co chciał Pan zrobić dla Krakowa? I co powinien zrobić w takim razie ktoś inny?

– Ta kadencja to nie będzie czas na zostawianie po sobie wielkich pomników, takich jak centrum konferencyjne czy Arena. To już zostało załatwione. Obecnie jest bardzo dużo do zrobienia, by faktycznie poprawić jakość życia mieszkańców. Miasto jest zaniedbane. Teraz trzeba skupić się na sprawach drobniejszych, ale mających realny wpływ na to, jak żyje się mieszkańcom, spraw im bliższych.

Przede wszystkim powinno się dać perspektywę młodym, absolwentom szkół i uczelni. Dać wsparcie dla firm start-upów. To byłoby wykorzystanie potencjału młodych mieszkańców. Mam też na myśli chodniki, drogi dojazdowe do osiedli, rewitalizację parków, nowe place zabaw, przedszkola. A także potrzebną infrastrukturę rowerową, niezbędną dla przemieszczania się po mieście, także poza miastem – rekreacyjnie.

Popracowałbym nad szkołami. Mam jedną wnuczkę 11-letnią, która chodzi do szkoły, drugą 19-letnią, która właśnie szkołę skończyła, teraz będzie studiować na uniwersytecie w Princetown. I widzę, że sztampowo traktuje się u nas nauczanie. Nie uczy się dzieci samodzielnie myśleć, a jedynie każe im się wkuwać masę informacji. A przecież w dzieciach i młodych ludziach tkwi nasza przyszłość.

– Kwestia programu w szkołach to zadanie władzy centralnej.

– Tak, ale nie jest powiedziane, że nie można u nas wprowadzać pilotażowych programów nauczania, które potem mogłyby przenosić się dalej.

– Pan już raczej Krakowa zmieniać nie będzie. Te wybory to była Pana ostatnia szansa.

– Jako prezydent nie. Nie da się ukryć, że w kosmos też już nie polecę. I wielu innych rzeczy nie zrobię. Ale jako poseł będę dalej aktywny.

– Co więc Pan po sobie pozostawi na tej ziemi? Oprócz córki i wnuczek?

– Mam spore poczucie satysfakcji, jeśli chodzi o współtworzenie krakowskiego samorządu w latach 90., jego podstaw. Byłem wicewojewodą, radnym miejskim. O to, by w 1992 roku zostać prezydentem miasta, też nie zabiegałem, ale zostałem do tego przekonany.

– Władza Pana nie kręciła?

– Nie miałem czasu się nad tym zastanawiać. To była harówka, czasem do drugiej w nocy. Nigdy nie pracowałem tak ciężko, jak wtedy. Ale mam to poczucie satysfakcji, że zrobiłem coś dla miasta, w trudnych przecież czasach – gdy budżet był czterokrotnie mniejszy niż teraz, nie mówiąc o braku środków unijnych.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski