Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

InoRos wolą spokój Podhala niż pęd w Warszawie

Redakcja
Chłopaki z InoRos lubią łączyć tradycję z nowoczesnością
Chłopaki z InoRos lubią łączyć tradycję z nowoczesnością Fot. archiwum zespołu
- Wolimy spokojne życie na Podhalu, z dala od stołecznego wyścigu szczurów. Całe szczęście mamy menedżerów, którzy pilnują naszych interesów - mówią w rozmowie z Pawłem Gzylem Mateusz Janiczak i Kamil Kowalcze z zespołu InoRos z Nowego Targu i Krynicy.

Wasza nowa płyta nosi tytuł "Warto było!". Co oznacza?
K.K.: Odzwierciedla to, co wydarzyło się w naszym życiu w ostatnim czasie. Przez pierwsze lata naszej działalności graliśmy bowiem małe imprezy na lokalnym terenie. W końcu zaryzykowaliśmy i nagraliśmy pierwszą płytę, sfinansowaną całkowicie z własnych środków. Postawiliśmy więc wszystko na jedną kartę - i porzuciliśmy wszystkie swe dotychczasowe zajęcia, aby w pełni poświęcić się tylko muzyce.

A warto było wystąpić w "Must Be The Music"?
M.J.: Wtedy, kiedy my wzięliśmy udział w tym talent-show, nie było aż tylu tego rodzaju programów w telewizji. Dlatego mieliśmy szczęście, że zostaliśmy zauważeni. To był jeden z czynników, który pozwolił nam wypłynąć na szersze wody. Zobaczyła nas bowiem widownia w całej Polsce. Dzisiaj to już nie jest takie proste. Drugim ważnym punktem waszej kariery była piosenka na Euro 2012, która ugruntowała naszą pozycję i sprawiła, że nawiązaliśmy wiele potrzebnych kontaktów w środowisku.

Trudno zaistnieć w Polsce zespołowi z Podhala?
K.K.: Na pewno łatwiej jest, kiedy się mieszka w Warszawie. My, żeby spotkać się z kimś z branży, musimy specjalnie jechać do stolicy. To czasochłonna i kosztowna podróż, pojawiamy się więc tam najczęściej przy okazji, gdy gramy jakiś koncert w pobliżu. Myśleliśmy więc, żeby chociaż jedna osoba z zespołu przeprowadziła się do Warszawy. Na razie nie mamy chętnych, bo wolimy spokojne życie na Podhalu, z dala od stołecznego wyścigu szczurów. Całe szczęście mamy menedżerów, którzy pilnują naszych interesów.

Niedawno pojawiliście się z nową piosenką w "Dzień dobry TVN". Jakie było przyjęcie?

M.J.: Chyba lubią górali w Warszawie. (śmiech) Żeby wcisnąć się do wszystkich tych programów, trzeba się sporo nakombinować. A sama wizyta w telewizji trwa przeważnie pięć minut. Krótka rozmowa z producentką, potem występ i do domu. Nie ma więc czasu na żadne towarzyskie rozkminki.

Od początku łączyliście w swej muzyce góralski folklor z rockowym brzmieniem?

K.K.: Dzieliliśmy się na dwa obozy: pierwszy był związany z rockiem, a drugi z folklorem, nie tylko podhalańskim, ale z całego pasma Karpat. Postanowiliśmy więc połączyć to razem. Kiedy pojawiliśmy się w "Must Be The Music", zagraliśmy więc skocznie i dynamicznie, prezentując się od bardziej przebojowej strony. Teraz nasza muzyka brzmi nieco inaczej: jest w niej bowiem miejsce również na jazz czy funk.

Skąd ten zwrot w stronę bogatszych aranżacji?
M.J.: Kiedy nagrywaliśmy pierwszą płytę w krakowskim Studiu Nieustraszonych Łowców Dźwięków, jego realizator, Darek Grela, powiedział, że można z nas wycisnąć więcej pomysłów. Kiedy więc przygotowaliśmy się do tworzenia materiału na drugi album, postanowiliśmy go czymś zaskoczyć. Stąd połączenie choćby disco-funku z ciężkim etno w dwuczęściowym utworze "Bagaż doświadczeń". Postawiliśmy też na bardziej przestrzenne brzmienie.

Sporo dzisiaj zespołów grających nowoczesny folk na Podhalu. Kumplujecie się czy rywalizujecie ze sobą?
K.K.: Całe szczęście takie granie na Podhalu ciągle jest popularne. Nikt nie narzeka, że jest go już za dużo. Dlatego każdy zespół znajduje swoje miejsce i nie musimy ze sobą rywalizować.

Ponoć plagą na Podhalu jest góralskie disco polo.
M.J.: To prawda. Ale mamy dużo wesel i imprez, na których taka muzyka sprawdza się najlepiej. Turyści też mogą posłuchać tradycyjnej muzyki góralskiej przez pół godziny. A potem wolą poskakać przy disco polo. Sami też wykonywaliśmy takie utwory, ale mamy to już za sobą. Moim zdaniem każda muzyka ma swoje miejsce.

Podhale to największa baza waszych fanów?

K.K.: Tam mamy najwięcej znajomych. Gramy przecież muzykę niemal od dziecka. Oni zawsze odbierają fajnie to, co robimy. Najwięcej fanów mamy jednak na Podkarpaciu, Śląsku i Mazowszu.

Ostatnio zawiało was aż do Chicago.
M.J.: Spotkaliśmy się tam ze wspaniałym przyjęciem. Byliśmy rozchwytywani przez lokalnych polonusów. Jeden nas woził po mieście, drugi gościł w swojej knajpie, trzeci zaprosił do domu. A my mieliśmy tylko tydzień. Z trudem odwiedziliśmy nasze rodziny, ledwo się wyrobiliśmy.

Napisz do autora:
[email protected]

CO TY WIESZ O WIŚLE? CO TY WIESZ O CRACOVII? WEŹ UDZIAŁ W QUIZIE!"

"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+
Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj

Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska