Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Hanka Wójciak, góralka z Zakopanego, śpiewa o zmysłowej miłości i o Bogu

Paweł Gzyl
Hankę Wójciak, który z Olczy wyjechała do Krakowa, ciągnie teraz w świat. Bo Kraków jest malutki, zwłaszcza ten artystyczny...
Hankę Wójciak, który z Olczy wyjechała do Krakowa, ciągnie teraz w świat. Bo Kraków jest malutki, zwłaszcza ten artystyczny... Anna Kaczmarz
Pochodzi z zakopiańskiej Olczy. I rzeczywiście, ma prawdziwie góralski temperament. W życiu i na scenie. Właśnie debiutuje ze swoją kapelą płytą "Znachorka". Ten tytuł wybrała świadomie - bo mimo pochodzenia interesuje ją pogańska ekstaza; potrafi też śmiało wadzić się z Kościołem. Oto niepokorna Hanka Wójciak. Rozmawia z nią - Paweł Gzyl.

Dawno nie widziałem Pani na krakowskim Rynku Głównym. A przecież często Pani tam śpiewała, zbierając datki do kapelusza.
Czasem za tym tęsknię, bo to było bardzo beztroskie. Ile ja wtedy fantastycznych świrów poznałam! Często się więcej rozmawiało z przechodniami niż grało. Czasem spotykałam ludzi z innych miast, nocowali u mnie, a później ja przyjeżdżałam do nich. Śpiewając na ulicy poznałam Indianina Aldo, którego tata pochodzi z Polski, z rodziny Przerwy-Tetmajerów, a mama urodziła się w Boliwii. Przyjaźnimy się do dziś. On pokazał mi inny świat duchowy i dzięki niemu zaczęłam studiować religioznawstwo. W końcu jednak, nie bez żalu, rzuciłam ten kierunek, żeby skupić się na pedagogice i szkole muzycznej.

Nie miała Pani problemów z podpitymi przechodniami?
Znałam większość krakowskich bezdomnych z Rynku. Oni po twarzach odgadywali, kto im da pieniądze, a kto nie. Lubili mnie - nie przeszkadzali w występach, zwierzali się ze swojego życia. Mówili, że czują się wolnymi ludźmi, jadą bez biletu gdzie chcą, śpią tam, gdzie położą głowę. Czasem jednak to były bardzo smutne historie. Zdarzało się też, że dostawałam kwiaty od widzów, a nawet bilety do kina czy teatru. Bo pisałam na kartce, że zbieram właśnie na takie rzeczy.

Występy na ulicy to lepsza szkoła życia dla młodej artystki niż talent-show w telewizji?
Wszystko co ma "show" w nazwie, jakoś mnie odstręcza. Widzę więcej minusów niż plusów pokazywania się w takich programach, bo one nastawione są przede wszystkim na zysk i sensację, a przez to mogą zrobić wiele krzywdy występującym. Granie na ulicy jest dobrym sprawdzianem: kiedy ludzie, mimo biegu za swoimi sprawami, zatrzymują się, by posłuchać, to znaczy, że w tej muzyce jest coś frapującego.

Dużo Pani zarabiała tymi występami?
Bywało, że dwieście złotych na godzinę. "Alleluja" Cohena czy "Wariatka" Osieckiej to były moje uliczne przeboje, przy nich ludzie zatrzymywali się najczęściej. Ale śpiewałam też moje własne kompozycje. To była wielka frajda, a przy tym łatwy i natychmiastowy zarobek (śmiech).

Wszystko to zaczęło się chyba jednak w Pani domu rodzinnym w Zakopanem.

Mama tylko cichutko śpiewała w kościele. Tata tańczył w zespole Giewont. A dziadek umarł ze skrzypcami w rękach. Ponieważ u nas wszystkie dzieciaki z Olczy idą do Giewontu - ja też zostałam zapisana. Ale początki mojego śpiewania to szkolny zespół Akord, z którym zdobywałam nagrody. Wtedy odkryłam, że mam dobry słuch - wystarczy, że ktoś zaśpiewa melodię, a ja od razu potrafię dośpiewać drugi głos. Koleżanki z zespołu były starsze. Stroiły się, żeby podobać się chłopakom, a ja wszystko psułam zakładając ponaciągany sweter. Nieraz więc mnie ganiły, a ja ryczałam. Muzycznie byłyśmy jednak idealnie zgrane. Śpiewałyśmy piosenki Wolnej Grupy Bukowiny, Starego Dobrego Małżeństwa na trzy, cztery głosy. Zespół prowadziła Daniela Wiśniewska - charakterna nauczycielka z pięknym, mocnym głosem. Wiele jej zawdzięczam.

Dzisiaj śpiewa Pani świetnie góralską gwarą. Jak się mówiło w Pani domu?
I gwarą, i staranną polszczyzną. Dlatego nie mam problemów z płynnym przechodzeniem z jednego w drugie. Ale wielu moich rówieśników już nie mówi po góralsku. Niedawno dostałam propozycję zagrania w filmie o Podhalu. Reżyser szukał też dzieci, które mówiłyby po góralsku. Odwiedziliśmy olczańskie przedszkole i zaglądnęliśmy na próbę Małego Giewontu. Ku mojemu
ogromnemu zaskoczeniu może tylko dwoje, troje dzieci potrafiło mówić gwarą.

Jak trafiła Pani do Krakowa?
Nie pamiętam dlaczego, ale umyśliłam sobie, że maturę będę zdawać z historii muzyki. Tak się złożyło, że narzeczony mojej nauczycielki od flamenco był teoretykiem muzyki. U niego przygotowywałam się do egzaminu dojrzałości i to on namówił mnie na egzaminy wstępne do szkoły muzycznej w Krakowie. Bardzo mnie bawiło udawanie operowej maniery - i zdałam bez problemu. Ale potem zaczęłam się straszliwie męczyć powtarzaniem ćwiczeń. Śpiew klasyczny bardzo mi się podobał, ale czułam, że nie jest dla mnie. Moja formalna edukacja muzyczna zakończyła się małym skandalem. Na egzaminie dyplomowym, w refrenie "Arii ze śmiechem" podniosłam elegancką sukienkę odsłaniając góralskie gacie- pantalony i zatańczyłam w nich jak ten bociek! Sala zatrzęsła się od śmiechu, niestety mój niewinny żarcik został odebrany przez komisję jako kpina z muzyki poważnej. Ależ się mój kochany profesor Jacek Ozimkowski wtedy nasłuchał ! Cóż, zawsze ciągnęło mnie w stronę wygłupów, zabawy, improwizacji...

No właśnie: podczas koncertów, wypuszcza się Pani na swobodne improwizacje. Co jest w tym tak interesującego?
Dzięki Aldo Vargas-Tetmajerowi dowiedziałam się o warsztatach z szamanem i pieśniarzem - Gendosem. W chacie pod Wrocławiem całymi dniami ćwiczyliśmy gardłowe śpiewanie, bębniliśmy przy ognisku, a wieczory spędzaliśmy na wspólnym, transowym, intuicyjnym muzykowaniu w specjalnie postawionej jurcie. Wtedy chyba zaczęła się we mnie budzić świadomość głosu, ciała, dzięki czemu odkryłam, jaką muzykę chcę tworzyć i jakimi ludźmi się otaczać. Teraz śpiew i taniec mają dla mnie wręcz metafizyczny wymiar - uzmysłowiłam sobie bowiem, że zanim człowiek nauczył się mówić, komunikował się krzykiem, piskiem, pohukiwaniem, mruczeniem. Śpiew jest starszy niż mowa i może być formą łączenia się z pokoleniami sprzed tysięcy lat. Właśnie w tej dzikiej, ślebodnej improwizacji można tego doświadczyć. To wymaga otwarcia ciała, zaprzestania kontroli, czucia, a nie myślenia.

Ale zaczęła Pani bardziej klasycznie: od zwycięstwa na Studenckim Festiwalu Piosenki.
Kiedy przyjechałam do Krakowa, zobaczyłam wspaniały koncert na Uniwersytecie Ekonomicznym w ramach tegoż festiwalu. "Chciałabym kiedyś zaśpiewać swoje piosenki na tej imprezie" - pomyślałam. Kilka lat później zgłosiłam się do konkursu. Tydzień przed nim wzięłam udział w festiwalu Grechuty. Niemal każdy dostał tam jakąś nagrodę - oprócz mnie. Nie załamałam się, bo czułam, że lepiej wypadnę śpiewając własne piosenki. Niestety - tuż przed występem na Studenckim dostałam zapalenie gardła. Przez to podczas śpiewania przytrafił mi się śmieszny "kogut". I wtedy po raz pierwszy, zupełnie bezwiednie poszłam mocno w górę - zaśpiewałam w rejestrze gwizdkowym. Myślę, że właśnie ta dzikość zaskoczyła jurorów, była czymś oryginalnym i niespodzianym. Wtedy pomyślałam sobie: "Skoro uznani twórcy dają mi przyzwolenie na śpiewanie po swojemu, warto to rozwijać".

Na Pani pierwszej płycie jest utwór "Artyści", w którym pojawia się wyjątkowo plastyczny opis pijackich imprez. To reminiscencje z krakowskiego undergroundu?
Rzeczywiście, miałam taki moment, że z całą swoją otwartością, naiwnością i góralską żywiołowością weszłam w artystyczny świat Krakowa. A tu twórców wszelakiej maści najczęściej poznaje się w knajpach. Więc i ja zaczęłam się szlajać (śmiech). Kraków stał się dla mnie synonimem wolności. Tutaj mogłam robić, co chciałam - grać na ulicy, bawić się, poznawać barwnych ludzi, szaleć do woli.

Nie skończyło się to źle dla Pani.
Bo szybko mi przeszło. Ciało zawsze podpowiada mi, co jest dla mnie dobre, a co złe. Nie mam mocnej głowy ani ciągot do innych nałogów. A przede wszystkim - dobrze się czułam na scenie. Zrozumiałam, że wolę pracować niż imprezować.

Wspomniała Pani o swoim ciele: na płycie jest dużo piosenek o miłości, ale nie tej duchowej, tylko tej zmysłowej, cielesnej.
Mało ludzi ma odwagę pytać mnie o teksty! (śmiech). Ja się nie wstydzę śpiewać o miłości fizycznej, bo uważam, że to coś naturalnego i pięknego.

Co więcej: śpiewa Pani do wybranka: "Nie wstydzę się tego, że Cię kocham więcej niż Boga samego".
Tak, w tym zdaniu chyba wybrzmiewa rozdarcie między tym, czego uczono mnie w domu, w kościele, a tym, co tak naprawdę czuję. Dlaczego kochanie się mam nazywać grzechem? Pamiętam, jak z moim pierwszym chłopcem odkrywaliśmy swoją fizyczność - pierwsze pocałunki i niewinne pieszczoty, a po chwili te straszne wyrzuty sumienia, że to obraża Boga. Jako nastolatka byłam bardzo radykalna, byłam bardzo blisko Kościoła, należałam do Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży. Budząca się we mnie kobiecość, zmysłowość była mi wtedy wielkim ciężarem.

A dzisiaj: chodzi Pani do kościoła?
Rzadko. Lubię wejść czasem i w ciszy skupić się na modlitwie. Nie tęsknię za regularnymi praktykami i mam odmienne od Kościoła katolickiego zdanie w wielu kwestiach. Natomiast Bóg pojawia się w moich piosenkach bardzo często. Ostatnio napisałam piosenkę "Broda Pana Boga", w której Matka Boska przemierza w pląsach niebieskie komnaty, a Pan Bóg wywija hołubce. Jeżeli mam być szczera, w kościele brakuje mi radości, śmiechu, spontaniczności. Poza tym, dzięki studiom religioznawczym i przeprowadzce do Krakowa poznałam wspaniałych ludzi innych wyznań, ludzi niewierzących, poszukujących swojej własnej drogi. W każdym z nich dostrzegałam dobro. Kim jestem, by oceniać, że ktoś wybrał właściwie? Wiem tylko tyle, że religia bardzo potrafi ludzi poróżnić. Może dlatego już jako dorosła Hanka wybrałam muzykę, która, jeżeli płynie z serca, to jest ponad wszelkimi podziałami.

Jak Pani trafiła do teatru?
Zdawałam do PWST bez powodzenia. Ale żeby grać nie trzeba być aktorem zawodowym. Najpierw pojechałam na rezydencję artystyczną do Budapesztu, której efektem był spektakl tworzony przez młodych artystów różnych narodowości. Później dostałam propozycję zagrania roli... Babiej Góry w pięknym spektaklu o rzeźbiarzu Heródku z Lipnicy Wielkiej. Siedziałam okrakiem na drabinie i śpiewałam improwizowane wokalizy.

Potem była rola Panny Młodej w "Weselu" Wyspiańskiego reżyserowanym przez Andrzeja Seweryna w Radiu Kraków.
Kiedy przeczytałam na przesłuchaniu tekst po góralsku, wykosiłam wszystkie inne kandydatki (śmiech). Wyspiański "Wesele" jakby naszą gwarą napisał. Poczułam, że to jest dla mnie i nie wystraszyłam się Andrzeja Seweryna. To wspaniały człowiek - pracowity, rzetelny, pochylał się nad tekstem i z jednego zdania potrafił wyciągnąć wiele znaczeń, kontekstów. Siedziałam godzinami na próbach i słuchałam jak rozmawia z aktorami. On miał trudną rolę - miałam wrażenie, że niektórzy zawodowi aktorzy mogliby bardziej przygotować się do roli, na przykład wiedzieć więcej o postaci, którą grają. Ostatecznie wszystko pięknie wyszło, natomiast niewątpliwie było to okupione ogromnym wysiłkiem i nakładem pracy reżysera. Dla mnie "Wesele" było wspaniałą przygodą. Potraktowałam ten spektakl jako kolejną pracę z głosem.

Ale i tak teraz najważniejsza jest Pani Kapela.

Od trzech lat gramy koncerty. Mam wspaniałych muzyków. Pojawiliśmy się tu i tam, więc organizatorzy sami dzwonią z propozycjami występów. Cieszę się, że ludzie chcą słuchać naszych piosenek!

Dobrze Panią przyjmują na Podhalu z tymi prowokacyjnymi tekstami i kolorową muzyką?
Mam wrażenie, że górale przyjmują moją "inność". Mówią: "Dobrze, że ta Hanka z takim talentem w świat poszła". Najtrudniejszą sprawą jest moje podejście do wiary - szczególnie dla moich bliskich. Z kolei inni ludzie może zastanawiają się ile jest prawdy o mnie w tych piosenkach: "Co ta Hanka robi w tym Krakowie?"(śmiech)

A nie ciągnie Pani dalej, w świat?

Ciągnie. Kraków jest malutki, a już zwłaszcza świat artystyczny. Tutaj każdego dnia spotykam kogoś znajomego. Czuję się więc trochę, jak na tej swojej rodzinnej Olczy (śmiech). Bardzo bym chciała podróżować. Pojechać do Indii czy Ameryki Południowej. Wierzę, że wszystko przede mną! Tym bardziej że w moich piosenkach słychać muzykę z innych zakątków świata.

CO TY WIESZ O WIŚLE? CO TY WIESZ O CRACOVII? WEŹ UDZIAŁ W QUIZIE!"

"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+
Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj

Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska