Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Krzysztof Globisz: O, jak lubię sobie przekląć

Maria Mazurek
Gobisz: Znam wielu starców, którzy są wybitni właśnie przez to, że są otwarci.
Gobisz: Znam wielu starców, którzy są wybitni właśnie przez to, że są otwarci. fot. Anna Kaczmarz
Najbardziej ogranicza człowieka przyzwyczajenie. Zniewala. Zamyka horyzonty. Gdyby nie przyzwyczajenia, ma łżeństwa byłyby lepsze, ciekawsze. Bo ciągle byśmy się czymś zaskakiwali. Podobnie jest w teatrze. Jeśli nie dostosuje się on do zmieniającego się świata, to przestanie istnieć - mówi zna ny aktor Krzysztof Globisz. Rozmowa Marii Mazurek

Dobrze Panu w Krakowie?
Najlepiej. To jedno z najpiękniejszych miast Europy. I bliskie mojemu sercu.

Nie chciał Pan stąd uciec stojąc na scenie podczas spektaklu "Do Damaszku", kiedy widzowie Was wygwizdywali?
Przeciwnie. To podnieciło mnie, by iść w kierunku nowoczesności. Teraźniejszość jest dla mnie najważniejsza, oczywiście obudowana przeszłością i tworzącą się w każdej chwili przyszłością. Ale nie można tkwić w zakamarkach i rupieciach.

Aktorstwo również powinno się zmieniać?
Skoro zmienia się spojrzenie na historię, ekonomię, to czemu nie miałoby się zmieniać na sztukę? Weźmy takich antropologów. Już nie badają dzikusów z Papui, a badają nasze zachowania - w kawiarniach, tramwajach i na podstawie tych badań formułują wnioski. To samo dotyczy teatru - jeśli się nie dostosuje do zmieniającego się świata, to przestanie istnieć.

Pan chce powiedzieć, że reżyserowie tacy jak Jan Klata i sztuka, którą nazywamy "eksperymentalną", ocalą teatr?
Właśnie tak.

Przecież ludzie przyzwyczaili się do teatru klasycznego, eleganckiego. Chcą chodzić na sztuki, które rozumieją - takie, w których nie ma miejsca na ekrany LED i nieczytelną fabułę.
Dotknęła pani sedna sprawy. "Przyzwyczaili się". A przyzwyczajenie to coś, co najbardziej ogranicza człowieka. Zniewala. Zamyka horyzonty. Myślimy, że będziemy robić to, co nasza babcia. Ale za czasów naszych babć nie było światłowodów, komputerów; to nie była era informacji, wokół której teraz toczy się wojna. Więc musimy iść dalej niż nasze babcie. Odrzucić przyzwyczajenia. Ja bym wręcz powiedział, że skłonność do przyzwyczajania się świadczy o chorobie psychicznej. Bo to znaczy, że nie potrafimy się wyrwać z jakichś ram, przystosować do zmieniającego świata.

Gdyby nie skłonność ludzi do przyzwyczajeń, co by się stało z wszystkimi małżeństwami?
Dobrze by się stało! Jeśli ludzie byliby mniej przyzwyczajeni do siebie, małżeństwa byłyby lepsze, ciekawsze. Chodzi o to, żeby cały czas siebie zaskakiwać. I nie chodzi o to, by coś zatajać, ukrywać. Ale żebyśmy, pozbawieni przyzwyczajeń, wciąż odkrywali w sobie coś nowego. I żebyśmy do końca się sobą nie nasycili.

Pan więc uważa, że współcześni nie doceniają Klaty?
Klata, zanim został dyrektorem Starego Teatru, zrobił tu kilka sztuk i nie było wobec niego żadnych pretensji, protestów. Zasiał tu jedynie pewien rodzaj pozytywnego fermentu, nowego spojrzenia. Ambaras zaczął się półtora roku temu, gdy został dyrektorem. Można więc podejrzewać, że nie chodzi w tym ambarasie o kształt artystyczny, ale o interes pewnej grupy osób skupionych wokół Starego. Co ciekawe, to ta sama grupa, która w latach 60. i 70. tworzyła awangardę tego teatru.

Minęło jednak 40 lat.
I właśnie dlatego trzeba znów przedefiniować teatr. Gdy Konrad Swinarski rozwalał staromieszczańskie tradycje Krakowa, wprowadzając nowy teatr, nową tradycję, ci ludzie stali po jego stronie. Ale teraz, kiedy Jan Klata robi dokładnie to samo - bo przecież woda w rzece płynie i nigdy już nie wróci do tego samego punktu - ci sami ludzie podnoszą krzyk.

Bo się przyzwyczaili do starego porządku.
I znów powracamy do kwestii pułapek przyzwyczajeń.

Z wiekiem chyba coraz trudniej podążać za nowym.
Niekoniecznie. Znam wielu starców, którzy są wybitni właśnie przez to, że są otwarci.

Jerzy Trela i Anna Polony zerwali współpracę ze Starym.
Już dawno byli w wieku emerytalnym. Mieli prawo zrezygnować z grania.

Ale Polony jakoś w Teatrze Słowackiego gra. Wygląda na zadowoloną, jest oklaskiwana.
Nie dziwię się, to przepiękny teatr z kurtyną Siemiradzkiego. My w Starym takiej nie mamy.

A serio?
Serio to uważam, że te gesty wielkich mistrzów, zresztą moich nauczycieli, były nierozważne. Jeśli chcieli straty dla Krakowa, dla Starego, dla kultury, to cel osiągnęli.

Pan jako człowiek pragnący zmian chyba nie zagłosuje na Majchrowskiego w wyborach.
Nie zagłosuję. Ten rodzaj władzy jest zużyty. Powiem na swoim przykładzie: Kiedy zrozumiałem, że nic nowego swoją osobą w tym momencie nie dam Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej, zrezygnowałem z ubiegania się o kierownicze stanowiska. Lepiej oddać miejsce komuś, kto zarazi to je nową siłą i nowym spojrzeniem. Dla własnej higieny psychicznej.

To proszę zdradzić na kogo Pan zagłosuje?
Nie wiem, czy zagłosuję. Nie widzę kandydata.

A co odpowiedni kandydat miałby zrobić dla Krakowa?
Nie jestem ekonomistą, więc nie powiem, co miałby zrobić. Ale powiem co chciałbym, żeby osiągnął. Chciałbym, żeby Kraków był miastem dynamicznym. I to nie tylko w tym sensie, że przyjeżdżają tu turyści. Chciałbym, żeby krakowianie mogli tu zostać, a nie wyprowadzać się do Warszawy. Żeby rozruszać biznes, kulturę. Żeby władza nie wtrącała się w to, co dzieje się w teatrze. Żeby był tu porządny ośrodek telewizyjny - a nie regionalna telewizja z jednym programem informacyjnym. Żeby były tu kręcone filmy. Bollywood polubił Kraków, a nasi filmowcy nie mogą?

Bo mamy stolicę w Warszawie, wszystko jest tam.
No właśnie. Decentralizacja jest u nas tylko pozorna. Prawie wszystko co dobre, choćby w dziedzinie, w której ja pracuję, dzieje się w Warszawie. Samorządy tylko pozornie mają władzę. Ich łapa i tak jest skierowana na Warszawę.

Może więc Krakowowi trzeba prezydenta z Warszawy?
Bałbym się, że to byłby "spad". Ktoś, kogo nie chcą już w Warszawie. I w konsekwencji zmagałby się z tymi samymi problemami. Inna sprawa, że krakowianie też powinni być bardziej dynamiczni. Dlaczego np. zdecydowali, że nie chcą olimpiady? Ja rozumiem, że to byłyby utrudnienia, rozumiem, że są ważniejsze potrzeby - ale to przecież nieopłacane z tych samych pieniędzy. Według mnie i tak warto było powiedzieć tej szansie "tak".

Myślę, że krakowianie nie tyle powiedzieli "nie" olimpiadzie, ile arogancji władzy, która przy okazji wyszła.
A panią ta arogancja dziwi? Mnie absolutnie. Politycy mają arogancję wpisaną w krwiobieg. Ale czy musimy odmrażać sobie uszy tylko po to, by zrobić babci na złość?

Jeśli jesteśmy przy polityce. Słynne: "Panie premierze, za idiotę robię tu ja" Panu się wymknęło, czy Pan to zaplanował?
To była spontaniczna reakcja na to, że premier, jak mnie się zdawało, zaczął zabawiać publiczność. Nie zrobiłem tego ze złośliwości, wręcz przeciwnie - wtedy premiera bardzo ceniłem. Po prostu zabawianie było moją rolą, więc chciałem ustalić, kto za co odpowiada.

Czyli to było takie profesorskie pouczenie premiera?
Tak. Kwestia zakresu obowiązków. Ja dostaję pieniądze za błaznowanie, on - za rządzenie. Ale z perspektywy czasu uważam to za gafę. Źle oceniłem miejsce i ludzi, do których się zwracałem. Można to było powiedzieć na mniej formalnym spotkaniu z premierem - w, dajmy na to, Piwnicy pod Baranami. Na poważnej konferencji niekoniecznie.

To Panu zaszkodziło?
Nie wiem. Ale temat uważam za zamknięty, wysłałem premierowi listowne przeprosiny.

A teraz już Pan premiera nie ocenia dobrze?
Nie wiem. Poznacie ich po owocach. Trzeba perspektywy czasu.

Afera podsłuchowa Pana nie zdenerwowała?
Akurat premier zachowuje się przy niej fachowo, jest wyważony.

A na Sienkiewicza się Pan nie zezłościł?
Zdaję sobie sprawę, że oni w tak wulgarny sposób z sobą rozmawiają. Tyle że jakbyśmy my tak rozmawiali, pani i ja, to byłoby bardziej na miejscu.

Pan lubi sobie przekląć?
O tak. Uwielbiam. Staram się powstrzymywać tylko przed studentami, w szkole. A i tak nie zawsze mi wychodzi. Lubię wyrażać wewnętrzną złość, pasję brzydkimi słowami. Zresztą, brzydkie są tylko intencje. Same słowa nie mają siły.

Z gaf było jeszcze Pana stwierdzenie: "żona nic nie robi, zajmuje się mną i synami".
Tak powiedziałem? (Globisz się długo śmieje). To musiał być lapsus językowy. Żona robi bardzo dużo, bo zajmuje się mną i synami.

Synowie już dorośli?
Jeden jest w liceum, drugi na studiach.

Będą aktorami?
Broń Boże.

Bo od aktorstwa można zwariować?
Nie, bo aktorstwo wymaga absolutnego poświęcenia. Jeśli ktoś zaczyna się wahać, mówić: zostanę aktorem, ale może chciałbym być też fizykiem, to znaczy, że nie może być aktorem. Jeśli chodzi o aktorstwo trzeba mieć pewność.

Pan ją miał?
Tak. To rodzaj powołania. Wie pani, co przeszkadza w aktorstwie? Właśnie jak ktoś ma żonę, rodzinę, dzieci. Aktor idealny nie powinien mieć nic. Powinien poświęcić się zupełnie aktorstwu. Choć takich aktorów już prawie nie ma.

Albo trzeba mieć żonę tolerancyjną.
O tak. Moja jest wspaniała. Kiedy pracuję nad rolą, daje mi absolutną wolność.

Żeby zostać aktorem, trzeba być trochę nienormalnym?
Najlepiej być dzikim, nieokiełznanym. Im więcej się przeżyje, tym można być lepszym aktorem. Bo ma się studnię doświadczeń i emocji, z których można czerpać przy budowaniu roli.

Zawsze mnie to zastanawiało: Czy tworzycie postać bazując na własnych doświadczeniach, czy potraficie wejść w rolę obcego bohatera.
Najlepiej bazować na własnych doświadczeniach. Ale jak gram Makbeta, a sam nigdy nikogo nie zabiłem, to muszę starać się zrozumieć tę postać. Wyobrażam sobie, jak ja bym się czuł, a potem ćwiczę te emocje. Przyswajam cudze życie.

To prawda, że żona zaszła w ciążę, gdy odwiedziliście rodzinne miasto ojca Pio?
Ale nie z ojcem Pio.

Wierzycie jednak, że za jego wstawiennictwem?
Wygląda na to, że maczał w tym palce. Mamy w swoim domu na wsi jego kapliczkę.

A Pan chodzi do kościoła?
Rzadko mi się chce.

Czyli wierzy Pan w Boga w niekościelny sposób?
W Kościół się nie wierzy. To instytucja.

Ale można wierzyć w jego wykładnię albo budować swoją.
Buduję własną na podstawie przykazań Bożych. Nie zabijaj, nie cudzołóż, nie używaj kart kredytowych bliźniego swego. Ale czy to, że wierzę w Boga chrześcijańskiego znaczy, że nie mogę wierzyć w Allaha albo w Buddę? Według mnie nie.

Wierzy Pan w nich wszystkich?
We wszystkich razem nie, ale w każdego osobno. Bo Bóg jest jeden - dla mnie nieważne, w który jego wizerunek wierzę. Chodzi o jakąś siłę, potęgę, której nie możemy zobaczyć. Ale ta siła pozwala mi przeżywać życie w sposób humanitarno-godny.

Krzysztof Globisz
Urodził się w 1957 roku w Siemianowicach Śląskich. Ukończył krakowską PWST. Od 1981 roku związany ze Starym Teatrem w Krakowie. Wykłada na PWST, ma tytuł profesora. Płacze na kreskówkach.

WEŹ UDZIAŁ W QUIZIE "CO TY WIESZ O ZASADACH GRY W PIŁKĘ NOŻNĄ?"

"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+
Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj

Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska