Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Urszula, fajnie znów cię widzieć". Przeboje w nowej wersji po 30 latach [WYWIAD]

Redakcja
Urszula ma 2 synów: Piotra ze związku ze Stanisławem Zybowskim i  Szymona z Tomaszem Kujawskim
Urszula ma 2 synów: Piotra ze związku ze Stanisławem Zybowskim i Szymona z Tomaszem Kujawskim Fot. wikipedia/zureks
Pamiętamy przeboje Urszuli, jak "Dmuchawce, latawce, wiatr" czy "Malinowy król". Trzydzieści lat temu śpiewała je cała Polska. Dziś wracają nagrane na nowo na płycie "Wielki odlot 2". Rozmawia Paweł Gzyl.

Skąd pomysł na nagranie Pani największych przebojów z lat 80. w nowych wersjach?
Bo nie chciałam robić kolejnej kompilacji z okazji swojego trzydziestolecia. Wielu moich fanów nadal bawi się przy tych piosenkach. Dlatego pomyślałam, że dobrze by było, aby zabrzmiały one współcześnie. Między innymi dlatego podjęliśmy to wyzwanie: "Zagrajmy je na nowo!".

Przyjemnie było znów zaśpiewać te dawne przeboje?

Trochę bałam się o wokal. Trzydzieści lat to jednak szmat czasu. Wiadomo było, że gitary zabrzmią tak samo - ale czy podobnie będzie z moim głosem? Okazało się jednak, że nie ma z tym problemu. Tym bardziej że sprzyja temu obecny klimat w muzyce - kolejny boom na lata 80.

Jak Pani trafiła na Budkę Suflera?

Trochę przypadek, trochę przeznaczenie. Studiowałam wtedy wychowanie muzyczne i przygotowywałam się do roli nauczycielki. Ale śpiewałam też w chórkach - i pojawiłam się na festiwalu w Sopocie, gdzie towarzyszyłam wykonawcom. Tam poznałam Rysia Kniata, który również w tym chórku śpiewał. Nagraliśmy razem kilka piosenek, nawet jakieś country to było. W końcu on skojarzył, że zarówno ja, jak i Budka jesteśmy z Lublina. Izy Trojanowskiej już nie było, ponieważ wyjechała do Berlina. Spotkaliśmy się w Poznaniu i tam nagrałam dwie piosenki: "Fatamorgana '82" oraz "Bogowie i demony".

Panowie z Budki Suflera byli dwa razy starsi od Pani. Jak się Pani przy nich czuła?
(śmiech) Może aż dwa razy starsi to nie byli. Ale tak przeżywałam tę pierwszą sesję, że w ogóle jej nie pamiętam. Kiedy wracaliśmy do Lublina, chyba ze stresu bardzo bolał mnie żołądek, że aż zwijałam się z bólu z tyłu na siedzeniu, a oni z przodu jarali się tymi nagraniami, puszczając je na cały głos i wołając: "Super! Znakomite!". A ja ledwo mogłam z siebie wydusić jakieś "Uhmmm".

Te utwory od razu stały się wielkimi przebojami.
Ale początkowo nikt nie miał pomysłu na mój image. Wyglądałam jak grzeczna dziewczynka i trzeba było więc mnie w jakiś estradowy sposób zaprezentować. Najpierw pojawiła się propozycja, żebym występowała tylko pod swoim imieniem - i to było rzeczywiście nowatorskie na tamte czasy. Potem postanowiono, że "Fatamorgana '82" pojawi się najpierw w radiu, a dopiero po jakimś czasie zrobimy teledysk. Byłam wtedy na wczasach nad jakimś jeziorkiem i na dyskotece tańczyliśmy przy tej piosence - a nikt nie wiedział, że to ja śpiewam. Tymczasem w duszy bardzo chciałam wszystkim wykrzyczeć, że to jest mój utwór! (śmiech). Kiedy się wszyscy o tym dowiedzieli - to już nie mogłam spokojnie tańczyć na dyskotekach (śmiech).

Zdawała Pani sobie wówczas sprawę, że jest "przedmiotem" marzeń młodych chłopaków?
(śmiech) Nie. Bo kiedy studiowałam, wsiadałam do autobusu, żeby dojechać na zajęcia i wszyscy patrzyli na mnie z... lekkim rozczarowaniem. Bo byłam całkowicie sauté: nieumalowana, niewystrojona, drobna, jedynie na włosach miałam modne pasemka. Dlatego sama nie czułam się wtedy kobieco.

Ale kiedy kariera nabrała rozpędu, fani koczowali pod Pani balkonem.
To prawda: koczowali pod domem mamy w Lublinie. Ja tego nie widziałam, opowiadała mi potem, że karmiła ich kanapkami i mówiła, że "Uli nie ma, bo wyjechała". Rozmawiała z nimi, a ponieważ okazało się, że przyjechali z daleka, postanowiła zadbać o ich wyżywienie. Bo wiadomo - dla każdej mamy najważniejsze jest to, żeby nikt nie był głodny.

Rodzice byli zadowoleni, że robi Pani karierę w show-biznesie?

Oni w ogóle nie byli na to przygotowani. Pamiętam, że najpierw Romek przyjechał do nas do domu, rozmawiał z rodzicami. Poznali go więc i wiedzieli, że Budka Suflera to nie jest zespół jakichś rozwydrzonych urwisów, którzy mnie totalnie rozpuszczą. Początkowo wyjeżdżałam na występy z siostrą, a potem pod opieką Budki. Mama jednak bardzo przeżyła to, że nie skończyłam studiów. Mówiła otwarcie, że zupełnie nie rozumie takiego zawodu. Bo daje ogromną niepewność jutra i polega na ciągłym zdawaniu egzaminu przed publicznością. Dopiero nabrała większego szacunku do mojego śpiewania, kiedy wróciłam ze Stanów ze Stasiem Zybowskim, moim późniejszym narzeczonym i partnerem muzycznym, ponieważ kupiliśmy sobie dom. Widziała więc, że kariera piosenkarki może przynosić wymierne korzyści.

A kiedy występowała Pani z Budką Suflera, nie było takich profitów?
Ależ skąd! Pamiętam, że kiedy przeprowadzałam się w 1985 roku z Lublina do Warszawy, miałam z sobą do zabrania tylko... jugosłowiański zestaw wypoczynkowy i mały telewizorek (śmiech). Mama mówiła wtedy: "Córciu, no widzisz, ale się dorobiłaś na tym śpiewaniu!". Występowaliśmy za stawki urzędowe, jakieś dwieście złotych, które dostawaliśmy bez względu na to, czy koncertowaliśmy dla dwudziestu osób czy dwóch tysięcy. Mało tego - musiałam jeszcze oddawać długi, które porobiłam za swoje stroje, które mi szyto na scenę. Spłacałam przez lata te kreacje.

Miała Pani weryfikacje ministerialne, pozwalające zarabiać większe pieniądze za występy?

W 1987 roku stanęłam na scenie Teatru Żydowskiego w Warszawie przed specjalną komisją egzaminacyjną, która kwalifikowała wszystkich artystów właśnie pod tym kątem. Miałam już wtedy kilka nagranych płyt, mnóstwo zagranych koncertów, wcześniej obiecano mi więc, że to będzie zwykła formalność. Poszłam na ten egzamin, chociaż byłam już w dziewiątym miesiącu ciąży. Kiedy więc padło pytanie, czy jestem przygotowana do odpowiedzi na kilka kwestii z historii muzyki, ostentacyjnie zeszłam ze sceny, a potem ze stresu i obrzydzenia do tej całej kuriozalnej sytuacji zaczęłam płakać. Kiedy Stasiek to zobaczył, dostał szału i zwyzywał całą komisję. Stwierdziliśmy, że to nie jest kraj dla normalnych ludzi - i niecały rok później byliśmy już w Stanach.

Staszek Zybowski był pierwszym Pani poważnym chłopakiem?
Rysio Kniat był moim pierwszym przyjacielem, który kochał muzykę i mnie w niej również. Nasz związek nie przetrzymał jednak dzielącej nas odległości i mojej rosnącej popularności. Potem gdzieś na trasie zetknęłam się z Maanamem - i poznałam jego perkusistę. No i wreszcie pojawił się Stasiu. Czyli wszystko to byli muzycy - co ma swoje dobre, ale i złe strony. Byliśmy wszędzie razem, w domu i na scenie, czyli jeśli mój związek ze Stasiem trwał 16 lat, to tak naprawdę były to 32 lata. Kiedy w tak intensywnym małżeństwie pojawiają się napięcia zawodowe, obie strony to mocno przeżywają. Trzeba wielkiej mądrości, aby utrzymać tego rodzaju związek.

Jak radziła Pani sobie z tą sławą, która na Panią nagle spadła?
Ponieważ byłam o wiele młodsza od chłopaków z Budki, oni się mną opiekowali, tak po ojcowsku. Stałam się taką "maskotką" zespołu. Poza tym wychodziłam na scenę początkowo na kilka piosenek, więc nie było to męczące. Ale i tak zdarzało mi się stracić głos - kiedy dawaliśmy trzeci koncert w ciągu jednego dnia. Kiedyś przyjechała nawet karetka i lekarz dał mi zastrzyk, blokadę przeciwbólową. Powiedział jednak: "Ogłoście, że odwołujecie koncert dopiero jak stąd wyjedziemy, bo nas nie wypuszczą!".

W tamtych czasach koncerty odbywały się w różnych miejscach. Pani też miała okazję zaśpiewać w jakiejś nietypowej sali?

Wystąpiłam kiedyś w więzieniu w Strzelcach Opolskich. Graliśmy wtedy w ramach trasy "Jarmark" - czyli Szewczyk, Pijanowski, Ziętarski, Resich-Modlińska, grupa Papa Dance i ja. Miałam śpiewać z półplaybacku, ale kiedy zobaczyłam szereg więźniów siedzących na sali, poprosiłam chłopaków z Papa Dance, aby wyszli ze mną i udawali, że grają. Po prostu się bałam! Wiedziałam, że to byli najgrzeczniejsi ze wszystkich pensjonariuszy, ale widok tych pasiaków był wstrząsający. Budka Suflera grała z kolei kiedyś w wiejskiej remizie. Kiedy rozsunęła się kotara - na środku pomieszczenia na piecu siedzi stara baba w walonkach. Krzysiek Cugowski tak się wówczas zagotował, że przez pierwszy utwór nie mógł wydusić z siebie głosu.

Przebojem był w latach 80. film "Och, Karol!" z Pani udziałem. Nie myślała Pani, żeby pójść w tę stronę?

Byłam chyba za leniwa. Odnosiłam przecież sukcesy na estradzie.

Nie wszystkim gwiazdom lat 80. udało się przetrwać do dzisiaj. Co zadecydowało o Pani sukcesie?
Nie widzę się w innym zawodzie, po prostu kocham śpiewanie. Poza tym dobrze kojarzę się fanom, zarówno tym, którzy pamiętają mnie z lat 80., jak i z lat 90. Czasem podchodzą do mnie moi rówieśnicy i mówią: "Ula, fajnie cię widzieć nadal na scenie, super, że jesteś w świetnej formie!". Zaciągają też swoje dzieci - a "Dmuchawce" odżyły niedawno wśród młodych słuchaczy za sprawą Ewy Farny. Ta popularność to też efekt moich wyborów artystycznych. Ciągle mam wokół siebie kreatywnych muzyków, z którymi przyjemnie mi się pracuje.

WEŹ UDZIAŁ W QUIZIE "CO TY WIESZ O ZASADACH GRY W PIŁKĘ NOŻNĄ?"

"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+
Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj

Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska