Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Maria Sadowska: Kobiecość nie odbierze mi siły

Paweł Gzyl
Maria Sadowska
Maria Sadowska fot. Justyna Rosiak
Maria Sadowska, znana w Polsce z telewizyjnego programu The Voice Of Poland, wraca krążkiem "Jazz na ulicach" do tego, co lubi najbardziej - beztroskiego muzykowania. Przy okazji oznajmia, że nadal lubi jadać z rodziną w barach mlecznych! Z córką jazzmana, Krzysztofa Sadowskiego, i piosenkarki, Liliany Urbańskiej - rozmawia Paweł Gzyl.

Jacy są Twoi fani?
To inteligentni ludzie. Oczywiście, nie zawsze mam czas na rozmowy z nimi. Dlatego działam na zasadzie zrywów raz na jakieś trzy tygodnie. Jednak przez cały czas wraz z moim managementem dbamy o to, by fani byli ze wszystkim na bieżąco. Ja sama udzielam się, kiedy tylko znajduję wolną chwilę, dzielę się wtedy wszystkim tym, co mnie interesuje, odpisuję na wiadomości i wdaję się w różne dyskusje z ludźmi.

A jak sytuacja wygląda z koncertami: Twoja obecność w The Voice Of Poland sprawia, że masz więcej propozycji?
Jest ich trochę więcej, ale trudno powiedzieć, czy to zasługa programu. Ja zawsze miałam sporo propozycji koncertowych, co uważam za spory sukces. Czuję się artystką koncertową. Ale koncerty przychodzą falami - w zależności od tego, co się dzieje. Daliśmy sporo występów z materiałem z płyty "Dzień kobiet", ale były to specyficzne koncerty. Te z nowymi piosenkami, będą zupełnie inne. "Dzień kobiet" to była płyta studyjna, mocno emocjonalnie rozwalająca, więc trudno mi się ją wykonywało na koncertach. Z kolei "Jazz na ulicach" był pisany pod kątem grania na żywo. To utwory trudniejsze technicznie, ale gra się je fajnie. Tym bardziej, że kawałki nagraliśmy "na setkę". Wchodziliśmy do studia i tak długo graliśmy utwory, aż wypadły jak trzeba. Prawie nie używałam skalpela - nic nie równałam komputerowo i nic nie wycinałam. Dlatego ta energia przenosi się na koncerty. Nie mogę się ich już doczekać!

Twoi młodzi muzycy traktują Cię, jak wielką gwiazdę z telewizyjnego show?
(śmiech) Tworzymy w zespole rodzinę. Ja jestem mamą, ale potrafię być też szefową. Bo jestem przecież kapitanem tego statku. Mam cudowny zespół złożony z młodych chłopaków. I tę młodą energię słychać na płycie. Gram z nimi od niedawna, ponad rok.

Ty odziedziczyłaś jazzową pasję po ojcu - znanym muzyku jazzowym. A Twoi koledzy?
Oni wychowywali się na moich wczesnych płytach! Może dlatego tak się świetnie rozumiemy? (śmiech) Chłopaki wnieśli do moich kompozycji nową energię i powiew świeżości. Mamy więc w zespole przyjacielskie stosunki i jestem bardzo daleka od tego, aby powiększać dystans między nami.

Na płycie pojawiają się dwie dziewczyny z The Voice Of Poland - Gosia i Beata. Czujesz się odpowiedzialna za swoich podopiecznych?
Bardzo! Właściwie energię do zrobienia tego albumu zawdzięczam wszystkim uczestnikom programu. Bo oni mnie natchnęli swoim zapałem do robienia muzyki. Ja im ciągle powtarzam, że trzeba się brać do roboty, nie można mieć roszczeniowej postawy, szczególnie w tym kraju, bo nikt do nas nie zadzwoni z propozycją. Dlatego powinni się nauczyć organizować swoją karierę samemu: umieć obsługiwać programy do produkowania muzyki, komponować, stworzyć własny zespół. Ponieważ ten program jest coverowy, jego zwycięzcy wychodzą z niego bardzo wylansowani, ze znanym nazwiskiem, ale bez repertuaru. Dlatego cały czas kładę im do głowy, że natychmiast po zakończeniu show powinni brać się za robienie swoich własnych piosenek. Bez tego - to wszystko jest po nic. Mówiłam im tak o tym ciągle, aż w końcu spojrzałam na siebie i stwierdziłam, że sama nie nagrałam autorskiej płyty od pięciu lat! "Dzień kobiet" czy "Demakijaż" to była przecież muzyka filmowa. A "Spis treści" ukazał się w 2009 roku! Pomysł na "Jazz na ulicach" wykluwał się przez ten czas, aż wreszcie dostałam mocnego kopa, który pomógł się tej płycie narodzić. Mogłam po zakończeniu pierwszej edycji The Voice Of Poland usiąść na kanapie, ale zamiast tego wzięłam się do roboty. I bardzo się z tego cieszę - bo wszystko powstało w ciągu zaledwie dwóch miesięcy. Ta energia wspaniale się skanalizowała: skupiliśmy się mocno, o niczym innym nie myślałam, cała moja świadomość i podświadomość pracowały tylko nad tą płytą, żeby była jak najlepsza. Podoba mi się taki sposób tworzenia!

To ciekawe: bo poprzednio lubiłaś raczej powolną dłubaninę w studiu.
To prawda: dawniej trzęsłam się nad każdą płytą, siedziałam nad każdą czasem po kilka lat, cyzelując drobne szczegóły. A teraz wiem, że to nie było dobre. Dlatego mówię swoim podopiecznym z programu, że nie chodzi o to, żeby dostać zatwardzenia artystycznego i próbować bez skutku stworzyć arcydzieło, tylko trzeba żyć chwilą, robić płytę za płytą, bo każda jest krokiem do przodu. To nie szkodzi, że jeden album odniesie większy sukces, a drugi - mniejszy. Bo jak będziemy siedzieć i zastanawiać się, co zrobić, by być muzycznym geniuszem, nigdy nie stworzymy nic sensownego.

Stąd pewnie na płycie utwór "Baba za kierownicą" - bo przecież Ty też zawsze sama bierzesz sprawy w swoje ręce.
(śmiech) Ta piosenka otwiera płytę i od razu mówi o czym jest reszta nagrań. Jestem bowiem taką "dziewczyną na zakręcie", która nie była i nie będzie doskonała.

Nigdy nie czułaś się dyskryminowana w polskim show-biznesie z powodu tego, że jesteś "babą"?
Powiem uczciwie, że nie. Może dlatego, że jestem wokalistką - czyli jestem na swoim miejscu. Nieco inaczej wyglądało to, kiedy zaczęłam reżyserować filmy. Bo reżyser to już bardziej męski zawód. Kiedy chodziłam do szkoły filmowej, były tylko dwie dziewczyny na roku. Teraz jest pół na pół, a podobno czasem dziewczyn jest nawet więcej. Gdy zaczynałam 15 lat temu w filmie, byłam osamotniona. Odczuwałam pewien rodzaj dyskryminacji i musiałam udowadniać, że się nadaję.

Jak to wyglądało?
Wyobraź sobie, że przychodzi taka mała i chuda blondynka na plan. A tam sami twardzi i przystojni faceci, do tego bardzo macho. To wyglądało trochę niepoważnie z ich punktu widzenia. Musiałam więc udawać trochę faceta, żeby ogarnąć to wszystko i psychologicznie ich podejść. Teraz nie muszę. Wręcz przeciwnie - lubię swoją kobiecość i uważam, że ona nie odbiera mi siły. Mogę być ładną blondynką w sukience, w butach na obcasach i nie muszę się zbrzydzać, żeby udowodnić, że mam coś w głowie.

"Jazz na ulicach" pokazuje też, że nie musisz za każdym razem nagrywać płyt poruszających ważne problemy społeczne, jaką był choćby "Dzień kobiet".
Oczywiście. Nawet "Spis treści" był płytą mówiącą o ważnych dla mojego pokolenia sprawach. Punktem wyjścia dla moich ostatnich dokonań było słowo. I to były ciężkie tematy. Dlatego chciałam się oderwać od tego wszystkiego, wrócić do beztroskiego muzykowania. W film wpisana jest pewna dosłowność, a muzyka jest abstrakcyjna, więc możemy w niej pokazać mnóstwo emocji bez tekstu albo ze szczątkowym tekstem. Tak dzieje się choćby w utworze "Jazz na ulicach" czy "Rise Your Hands". Te piosenki są o czymś - ale punktem wyjścia do ich stworzenia była muzyka. Teksty pojawiały się dopiero na końcu.

Mimo to, nagrania wydają się bardzo emocjonalne.
To naturalne. Przecież znalazły w nich wyraz wszystkie moje emocje z ostatnich lat. Przez ten czas wiele zmieniło się w moim życiu. Przede wszystkim narodziny dziecka dały mi wielką radość. I te nagrania to odzwierciedlają. Sama jestem trochę takim dzieckiem, które wróciło do zabawy swymi ulubionymi zabawkami. Tak się czuję - że byłam w pracy, a teraz przyszłam wreszcie do domu i mogę robić to, co najbardziej mi leży. Blues, jazz, funk i muzyka klubowa mnie ukształtowały.

Poprzez "Dzień kobiet" jesteś kojarzona jako osoba zaangażowana społecznie o lewicowych poglądach. Czy nie kłóci się z tym Twój obecny wizerunek telewizyjnej celebrytki?
Uważam, że nie. Od lat jestem konsekwentnie niekonsekwentna - i staram się to przekuć w zaletę, a nie w wadę. Lubię przygody, zmiany i różnorodność. To mnie totalnie nakręca. Świat telewizyjnego talent-show jest zupełnie odrębnym uniwersum, ale daje mi wspaniałe narzędzie do ręki, aby właśnie tam kontynuować społeczną misję. Dla zwyczajnych ludzi moje słowa mają teraz większą siłę. Dlatego mogę o wiele więcej zrobić.

To samo dotyczy muzyki?
Naturalnie. Myślę, że udało mi się przemycić do telewizji bardzo dużo dźwięków, które rzadko tam słychać. I z tego jestem dumna. To moje poletko, które sobie uprawiam. Dlatego udaje się nam zachować zdrowy kompromis między rozrywką, która musi być w tym programie, a czymś bardziej wartościowym. Ja przemycam do The Voice Of Poland "czarne" pulsowanie, które przyjemnie buja. Trochę dla mnie dziwne, że zapomnieliśmy o takiej muzyce, bo przecież mazurek czy oberek to są trójkowe rytmy, tylko krakowiak jest taki kwadratowy. (śmiech) Polska muzyka w ostatnich latach w dużej mierze poszła w najprostszy rock'n'roll, gdzie nie ma żadnego bujania. I ja odczuwam to, że nasze społeczeństwo jest odzwyczajone od słuchania takich brzmień. Widzę to choćby po ludziach, którzy przychodzą do programu. Oni świetnie śpiewają, ale nie mają kompletnie w sobie swingu. Zaczynam ich tego uczyć, podsuwam im odpowiednie płyty - i oni są totalnie zdumieni, że taka muzyka w ogóle istnieje. Na tym polega moja misja. Mój udział w programie jest swego rodzaju tubą, wzmacniającą to, co od dawna mówię i śpiewam.

Odwróćmy role: a czy Ty nauczyłaś się też czegoś dzięki programowi?
Jasne! To dla mnie przede wszystkim fantastyczna przygoda, jako dla reżysera. Obserwuję niesamowite gry psychologiczne, które się tam odbywają. Poza tym jestem ciągle zmuszana do podejmowania trudnych decyzji. To jest wręcz bezcenna szkoła!

Przed wzięciem udziału w The Voice Of Poland powiedziałaś, że mieszkasz z rodziną w jednopokojowym mieszkaniu i stołujesz się w barach mlecznych.
Niewiele się w tej kwestii zmieniło. Ja po prostu lubię takie życie! Nigdy nie powiedziałam tego, żeby narzekać. Zawsze byłam daleka od blichtru i luksusów, istotne są dla mnie zupełnie inne wartości. Gdybym miała pieniężne priorytety, inaczej bym sobie radziła.

Co jest dla Ciebie najważniejsze?
Na pierwszym miejscu jest zawsze sztuka, muzyka, film. Cenię sobie niezależność artystyczną, dlatego w każdy swój projekt muszę sama sporo inwestować.

Wszystko ma swoje dobre i złe strony. Niedawno powiedziałaś: "Udało mi się po raz pierwszy od kilku tygodni ugotować obiad dla mojej rodziny". Bliscy się nie buntują, że jesteś tak zajęta pracą?
Narzeczony wiedział, w co się pakuje. Sam jest muzykiem, a jednocześnie dla mnie wielkim wsparciem.

A dziecko?
Wydaje mi się, że bardziej cierpię niż córka. Mała przyjmuje moją nieobecność jako coś oczywistego. Po prostu wie, że mama musi iść do pracy. Ostatnio mnie strasznie rozśmieszyła, bo kiedy zobaczyła wysiadając z samochodu mój billboard na mieście, powiedziała: "O! Mama w pracy!".

Lubisz gotować?
No... nie za bardzo. Gotuje przeważnie mój chłopak. On po prostu to lubi. W tej chwili taki mamy podział obowiązków, że on zajmuje się domem, a ja - pracuję. Ale to się ciągle zmienia, bo mamy związek partnerski. Akurat teraz ja mam bardzo intensywny okres.

Na koncerty zabierasz córkę?
Nie chcę jej ciągać w trasy. Wiadomo jakie są polskie drogi i dystanse między jednym miastem a drugim, w których są koncerty. Całe szczęście, ona bardzo lubi sobie siedzieć u dziadków.

Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska