Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Na Wielkanoc goście z piekła rodem zrujnowali Kraków

Mateusz Drożdż
Wojownicy mongolscy budzili strach w całym średniowiecznym świecie: od Chin po Węgry
Wojownicy mongolscy budzili strach w całym średniowiecznym świecie: od Chin po Węgry fot. archiwum
Wielki Tydzień 1241 roku zapadł na długo w pamięć krakowianom. Stał się nawet datą graniczną, na którą później powoływali się mówiąc, że jakieś wydarzenia miały miejsce np. "na rok przed najazdem" lub "trzy lata po najeździe". Mieli szczęście, że zdążyli się schować i mogli najazd wspominać, bo skośnoocy najeźdźcy mogli ich zabić lub pognać daleko w stepy w niewolę. A tak stracili tylko część swojego dobytku i dach nad głową.

Czerwonego kura w drewnianym mieście puścili Mongołowie zwani Tatarami, czyli mieszkańcami mitycznego piekła - Tartaru. Przybyli oni do Europy z dalekich stepów Azji, gdzie w parędziesiąt lat stworzyli wielkie imperium - podbijając rodzinną Mongolię, Chiny, Syberię, Persję, Afganistan, kraje Kaukazu, Koreę, Kalifat Bagdadzki. W 1223 roku nad Kałką niedaleko Morza Azowskiego pokonali książąt ruskich, potem zdobyli Moskwę, część Rusi i ziemie koczowników nad Wołgą. W grudniu 1240 najechali i zdobyli Kijów, gdzie wymordowali jego licznych mieszkańców, tylko za to, że ośmielili się bronić przed najeźdźcami. Jeszcze tej samej zimy mongolscy szpiedzy zaczęli przenikać do Polski, która stała się następnym celem.

Przerażając cały świat

W połowie XIII w. wydawało się, że nie ma siły, która oparłaby się ich armiom. Konne wojska potrafiły przemieszczać się po kilkadziesiąt kilometrów dziennie, wojownicy sprawiali wrażenie, jakby nie znali zmęczenia, na swoich koniach spali i jedli. Wychowani w prymitywnych warunkach byli odporni na głód, chłód, niewygody. Ich uzbrojenie stanowiły krótkie i mocne łuki refleksyjne, maczugi, topory, włócznie i szable. Choć opancerzali siebie i swoje konie, to w walce "jeden na jednego" z europejskim rycerstwem zapewne nie mieliby szans. Stosowali jednak inną taktykę - unikali szarż ciężkozbrojnego rycerstwa, zasypywali przeciwnika gradem strzał i rozbijali jego szyk. Jeśli to nie pomagało, pozorowali ucieczkę, wciągając wrogów w pułapkę, gdzie czekał ukryty odwód tatarski.

Atakowali niespodziewanie zimą, by przejść po zamarzniętych rzekach lub wiosną, by mieć paszę dla swoich koni. Ich szlak znaczyły spalone osady i trupy pomordowanych ludzi. Mongolskie państwo powstało na drodze podbojów i rozwijało się dzięki podbojom. Mongołowie byli prymitywnymi koczownikami, ale świetnie wykorzystywali zdobycze podbitych przez siebie narodów: sprawną administrację, stacje pocztowe zapewniające szybką łączność, a także nowinki technologii wojennej nieznane w Europie: proch, gazy trujące i latawce.

Zimą 1241 roku ich głównym celem były Węgry, ale by powstrzymać ewentualną akcję sprzymierzonych z Węgrami księstw piastowskich, zaatakowali i Polskę. Mongołami dowodzili wnukowie Czyngis-chana: Ordu i Bajdar. W lutym podeszli pod Sandomierz. Miasto odrzuciło wezwanie do poddania się, ale mimo dzielnej obrony Tatarzy zdobyli je i wymordowali większość obrońców, którzy wpadli im w ręce. Wrócili miesiąc później, gdy zaatakowali całą siłą - około 10 tys. wojowników mongolskich i sprzymierzeńców - którą podzielili na kilka oddziałów. Przyszły władca Krakowa, a ówczesny książę sandomierski, Bolesław Wstydliwy wraz z dworem schronił się na Morawach, zaś krakowianie na umocnionym Okole (osada położona na terenie południowej części dzisiejszego Starego Miasta) lub wraz z okolicznymi chłopami w pobliskich lasach i górach. Król Węgier Bela IV też nie ryzykował starcia z Mongołami, opuścił stołeczną Budę i schronił się na jednej z wysp na Adriatyku. Rządzący Krakowem książę Henryk Pobożny zbierał swoje siły na Śląsku.

Polacy próbowali się bronić, ale gdy rycerstwo krakowskie przegrało bitwę pod Chmielnikiem (na północ od Buska-Zdroju), los Krakowa był przesądzony. I faktycznie, w Wielkim Tygodniu, niedługo po wieściach o klęsce pojawili się i jej sprawcy. "Wkroczyli do Krakowa podpalając kościoły i mordując ludność bez różnicy wieku i płci; (…) a sprawiwszy tak wiele zniszczenia, okrutnych rzezi i szkód Polakom powrócili sami bez strat do swych siedzib przez Węgry, przerażając cały świat swoim okrucieństwem i napełniając straszną grozą i trwogą. Jednak nie potęga ich sił uczyniła ich takim postrachem świata, ani nie dzielność silnego ramienia, lecz samo tylko krwawe okrucieństwo i zdradziecka chytrość" zapisał grozę najazdu kronikarz w roczniku kapituły krakowskiej.

Śmierć chana Ugedeja

Trzeba jednak przyznać, że krakowianie mieli szczęście w nieszczęściu. Okół, rozciągający się mniej więcej w obrębie Plant od Wawelu po ul. Poselską, był chroniony drewniano-ziemnym wałem, a na zewnątrz dodatkowo fosą oraz bagnistymi rozlewiskami bliżej koryta Wisły. Zaś Tatarzy nie przywieźli ze sobą machin oblężniczych, mieli zbyt mało sił i czasu, by prowadzić oblężenie miasta. Los oszczędził więc krakowianom nie tylko szturmu, ale i widoku pędzonych na umocnienia jeńców, których najeźdźcy chętnie wykorzystywali jako żywe tarcze. Krakowianie obronili się przed próbami zdobycia miasta, ostrzeliwując napastników z kamiennego kościoła św. Andrzeja. Jak zapisał po latach Jan Długosz "zabiwszy z góry wielu Tatarów i udaremniwszy przedsięwzięcie, zmusili ich do odstąpienia od oblężenia tegoż kościoła". Nie mając sił, by zdobyć miasto, w święta wielkanocne napastnicy puścili z dymem drewnianą zabudowę poza Okołem i stojące tam niebronione kościoły, a także złupili solidnie okolicę, czekając w mieście około tygodnia na inny oddział tatarski.

Zostawiając za sobą zgliszcza podążyli na Śląsk, gdzie 9 kwietnia rozbili śląskie rycerstwo pod Legnicą i zabili księcia Henryka Pobożnego. Później przez Morawy dotarli na Węgry, które złupili. Dotarli do Austrii i na Bałkany. Gdy wydawało się, że nawiedzą ogniem i mieczem także Europę Zachodnią, nadeszła wieść o śmierci chana Ugedeja. Tatarzy wycofali się, by wziąć udział w podziale władzy.

Gdy goście z piekła rodem odeszli spod miasta, krakowianie mogli zacząć liczyć straty. Ucierpiało samo miasto, położone w nim kościoły oraz klasztory i ich dobra wokół Krakowa- m.in. cystersów w Mogile i norbertanek na Zwierzyńcu. Domy i zabudowania trzeba było odbudować, na szczęście drewna nie brakowało. Ucierpiał jednak handel lokalny i tranzytowy, zwłaszcza na Ruś, gdzie w okolicach Kijowa jeszcze parę lat po najeździe częściej spotykano ludzkie szkielety niż żywych. Jeńców wziętych do niewoli w innych częściach Polski Tatarzy popędzili ze sobą na wschód, gdzie słuch po nich zaginął - podobno trafili do kopalń za Uralem, nad Morzami Czarnym i Kaspijskim.

Na szczęście większość mieszkańców Krakowa uratowała życie i mimo strat materialnych mogli przystąpić do odbudowy miasta. Trwała długo, a jeszcze kilkanaście lat po najeździe papież zwalniał duchowieństwo krakowskie z należnych podatków z powodu ubóstwa wiernych. Przyspieszenie odbudowy nastąpiło, gdy książę Bolesław Wstydliwy nadał miastu prawo magdeburskie, które pozwoliło Krakowowi rozwijać się przez kolejne stulecia.

Tatarzy zjawili się pod Krakowem jeszcze dwukrotnie. W 1260 roku znowu spalili miasto, ale w 1287 roku natknęli się na świeżo wzniesione mury miejskie, którym nie podołali.

Napisz do autora:
[email protected]

Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska