Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Życie jest piękne - mówi ksiądz chory na stwardnienie rozsiane

Marta Paluch
W swojej wiosce Trzetrzewina pod Nowym Sączem ksiądz Olesiak przyjmuje i pomaga potrzebującym. Jego drzwi są zawsze otwarte
W swojej wiosce Trzetrzewina pod Nowym Sączem ksiądz Olesiak przyjmuje i pomaga potrzebującym. Jego drzwi są zawsze otwarte Joanna Urbaniec
Kapelan niepełnosprawnych z Sądecczyzny choruje na stwardnienie rozsiane. Jeździ na wózku. Doskonale rozumie bunt i ból podopiecznych. - To, co mnie spotkało, stało się z jakiegoś powodu. Pan Bóg wybrał dla mnie taką drogę, żebym mógł dawać innym nadzieję - mówi kapłan,

Kiedy przyjechał z Afryki, zainfekowany malarią, miał 28 lat. Potem lekarze postawili diagnozę: sclerosis multiplex. Pomyślał sobie: "kurczę, na sklerozę to chyba jeszcze za wcześnie". Potem dowiedział się, że to łacińska nazwa stwardnienia rozsianego.

Była piękna noc
Jorge Poliak, Słowak, świetny kapłan i misjonarz, pokazał mu kiedyś swoje plecy. - Wyglądały jak po biczowaniu, całe w pręgach. To ślad po partyzantach, którzy go chwycili i katowali - opowiada o. Olesiak.

Widok takich blizn w Angoli był na porządku dziennym. Kiedy młody zakonnik trafił tam na początku lat 80., szalała wojna domowa. Komuniści (MPLA) wyrzynali się z prawicową partyzantką (UNITA). Walki mogły trwać praktycznie bez przerwy, bo MPLA dostawała hojne wsparcie od Kuby, a UNITA - od RPA i Stanów Zjednoczonych.

W środku horroru byli cywile i misjonarze. O. Olesiak pewnej nocy jechał swoim land roverem do Luandy, chyba po jakieś dary dla parafian. Pamięta, że księżyc był bardzo jasny, piękna noc. Zerwał mu się pasek klinowy, więc zatrzymał się na poboczu, rozejrzał wokoło...

- Leżały tam trupy archeologów, którzy przyjechali na wykopaliska. Bułgarzy i miejscowi. Byli spaleni i obdarci ze skóry. Przeszły mnie ciarki po całym ciele - wspomina. Drżącymi rękami zaczął przeszukiwać dżipa, znalazł parę damskich rajstop z darów. Zawiązał je w miejsce paska i odjechał.

W tej przerażającej rzeczywistości zakonnicy próbowali pomóc ludziom, którzy chcieli żyć normalnie. Bo czasami zdarzały się też przerwy w walkach, zdarzały się też okresy spokoju i w miarę spokojnego życia.

Camarade padre

Oficjalnie nazywano go wtedy: camarade padre (towarzysz ojciec). Przez kilka lat próbował parafian uczyć chrześcijańskich zasad współistnienia.

- Na przykład tego, że trzeba szanować żonę, bo tam z tym różnie bywało. Dawałem też śluby - opowiada.
To nie było łatwe, ponieważ większość jego parafian miała po kilka żon i trudno im było wytłumaczyć, że katolicki piękny ślub, w białej sukni, można mieć tylko z jedną.

Mimo dzielących ich różnic, do dziś wspomina tamtych ludzi jak najlepiej. Z czułością i sentymentem. - Są wspaniali. Nie będą mieli co jeść, a podzielą się resztką. Oni nauczyli mnie serdeczności, otwartości. W porównaniu do nich, jesteśmy sto lat za murzynami - ocenia werbista.

Kiedy wyjeżdżał z Afryki, nie wiedział, że opuszcza ich na zawsze. Ale dwa lata temu zrobili mu niespodziankę. Do wsi Trzetrzewina, gdzie teraz mieszka o. Olesiak, przyjechali mieszkańcy Angoli, którzy wybrali się do Małopolski na festiwal ziem górskich.
- Do wioski, gdzie diabeł mówi dobranoc, przyjechała cała chmara czarnych dzieciaków, ich rodziców. Było wspaniale, co tu się działo! - śmieje się o. Olesiak.

Dlaczego ja?

Tęskni za Afryką. Psa, który biega po jego podwórku, nazwał: Murzyn. Mały czarny kundelek jest nieco płochliwy. - To też inwalida, łapkę mu samochód przetrącił - tłumaczy.

Jest w Polsce od 1987 r. Po powrocie z Angoli leżał na wydziale neurologii w Warszawie. Leczył go lwowiak, wspaniały profesor. Raz przyszedł do niego i zapytał: - Co czytasz?

- A, mam taką książeczkę o stwardnieniu rozsianym - odparł zakonnik. Profesor skrzyczał go, bo diagnoza nie była jeszcze postawiona.

- Odpowiedziałem mu, że wiedzy nigdy za wiele - spokojnie tłumaczy o. Olesiak, który już wtedy chodził o kuli. Dopiero potem poraziło mu nerwy twarzy.

Oczywiście, że się buntował, pytał: dlaczego ja? Czasem, gdy ma w nocy bolesne skurcze nóg, też zadaje Bogu to pytanie. Ale nie trwa to długo.

Szybko wziął się w garść, a dziś o swych dolegliwościach mówi bez wyrzutu. - Jedną nerkę wycięli, nad druga się zastanawiali. Na razie tylko poprawili, wyciągnęli złogi kamieni. Wątroby to nawet nie chcieli operować. Lekarz żartował, że czymś takim to by się nawet głodny kot nie zainteresował - uśmiecha się kapłan.

Zaprzyjaźnił się z innymi chorymi na stwardnienie. Już wie, że nie ma takiego samego przypadku. Jeden ma sondę w żołądku, inni są sparaliżowani, on "tylko" jeździ na wózku. Od 10 lat.

- Dziękuję Bogu za to. I tylko proszę, żebym mógł mówić, ruszać rękami. A będę szczęśliwy - mówi O. Olesiak.
Inni nie mieli tyle szczęścia. Na przykład Łukasz, jego przyjaciel, który kiedyś woził go na rehabilitację do Iwonicza. - Teraz jest rośliną, miał atak. To strasznie podstępna choroba - tłumaczy kapłan.

Paradoksalnie, to właśnie choroba, cierpienie daje mu teraz siłę. - Najgorsze dla mnie było to, że nie będę mógł wrócić do Afryki. Długo nie mogłem tego przeboleć. Ale potem stwierdziłem, że Bóg nie zrobił tego bez powodu. Że cierpię, żeby pomagać innym, w podobnej sytuacji. I dziękuję Bogu za każdy dzień - mówi zakonnik.

Dodaje, że jego lekarstwem jest różaniec. Jeśli nie odmówi go przed snem, nie zaśnie. Nie boi się. - Zaufałem Chrystusowi. O! widzi pani? - pokazuje obraz na ścianie.

Chrystus siedzi podparty, w cierniowej koronie. Jego plecy, posieczone, spływają krwią.
- Często patrzę na niego i myślę: Panie Jezu, coś Ty się musiał nacierpieć dla kogoś takiego jak ja - opowiada o. Olesiak.
Ten obraz malowała pani Ela. Na klęczkach, jako wotum dziękczynne. Przeżyła piekło: mąż katował ją latami, była na skraju wytrzymałości. Ojciec Olesiak jej pomógł, małżeństwo zostało mocą Kościoła unieważnione. Teraz kobieta ma nowego męża, jest szczęśliwa. Ślubu udzielał im właśnie ojciec Olesiak, w Kalwarii Zebrzydowskiej.

Jemu też kiedyś ktoś (Ktoś) pomógł. Jako chłopiec wyszedł cało z pożaru, który spalił mu dom. Miał cztery lata.

Wyrwać z czterech ścian
Dzisiaj zakonnik bierze pod swoje skrzydła niepełnosprawnych. Reaktywował ich stowarzyszenie "Spokojne jutro" w Nowym Sączu. Działa też w Stowarzyszeniu na Rzecz Osób Niepełnosprawnych "Gniazdo" w Starym Sączu.

- Trzeba im pomóc i nie kosztuje to dużo. Siedzą zamknięci w czterech ścianach, nikt nie wie, jak wielu ich jest. Ci ludzie potrzebują, by ktoś się nimi zainteresował, pozwolił wyzwolić się z izolacji. Samotność jest straszna, szczególnie na wsi, gdzie nie ma podjazdów w sklepach i urzędach, przystosowanych autobusów - mówi.

Co miesiąc odprawia mszę świętą dla niepełnosprawnych w Starym i Nowym Sączu. Razem z burmistrzem Starego Sącza wywalczył dla niepełnosprawnych piękny ośrodek nad Popradem, w Cyganowicach. W budynku po starym przedszkolu. - Waliło się tam wszystko, poszedłem do burmistrza i mówię: Wali się, to buduj! Buduj, bo spokojnie nie umrzesz! - śmieje się zakonnik.

Niepełnosprawni, a w samej gminie Stary Sącz jest ich około 500, mają tu warsztaty kulinarne, metaloplastyczne, rzeźbiarskie, malarskie, muzyczne, komputerowe. Mogą dojechać busem, a pobliski sklep jest chyba jedynym w Polsce wiejskim spożywczakiem przystosowanym do potrzeb niepełnosprawnych. Nad rzekę jest kilkaset metrów, wokół piękna przyroda.
Ci ludzie doceniają kapłana za to, co dla nich robi.

- Te dzieciaki, niepełnosprawne ruchowo i umysłowo, z zespołem Downa, są cudowne. Tak mnie zawsze wycałują, że muszę okulary ściągać i czyścić, bo całe są zaślinione. Takiej serdeczności nie ma wśród pełnosprawnych ludzi - podkreśla o. Olesiak.
Ostatnio burmistrzowi Starego Sącza dziurę w brzuchu wiercił, żeby ośrodek w Cyganowicach powiększyć.
- Póki jeszcze ręką ruszam, nie dam mu spokoju. No i ostatnio dowiedziałem się, że będzie tam również Dom Pomocy Społecznej. No i co? Paciorek pomógł! - śmieje się o. Olesiak.

Nie nakarmię wszystkich
Kiedy mu się nudzi, przegląda stare zdjęcia: swoje z papieżem (w 1983 r. rozmawiali o Angoli), z misji, otoczony kobietami. To ostatnie to akurat ze spotkania klasowego po latach. Był jedynym chłopakiem w klasie, obcałowywał wszystkie koleżanki.
- Na tym spotkaniu jedna taka Ewa mi mówi: Stachu, ja ciebie tak kochałam! - opowiada. - To teraz mi mówisz? - zażartował zakonnik. Jest szczęśliwy.

- Głową muru nie przebiję, nie nakarmię wszystkich głodnych świata. Ale pomagam tym, co mogę i cieszę się tym, co mam. Moje życie jest piękne - uśmiecha się.

Możesz wiedzieć więcej!Kliknij, zarejestruj się i korzystaj już dziś!

Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska