Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mim Ireneusz Krosny wreszcie przemówił. Dla Czytelników Gazety Krakowskiej [WYWIAD]

Magda Huzarska-Szumiec
Na scenie odgrywa pantomimiczne skecze, nie używając przy tym słów. Nam Ireneusz Krosny udowodnił, że ma całkiem dużo do powiedzenia.

Staje Pan rano przed lustrem, patrzy na siebie i…
Myśli pani, że wybucham śmiechem? Nic z tego. Po prostu widzę upływ czasu, a to jest niezbyt wesołe.

Zdarza się Panu śmiać z samego siebie?
Też nie. Choć jak ćwiczę jakiś nowy program i wpadnie mi coś śmiesznego do głowy, to zaczynam się śmiać. Tak było kiedy przygotowywałem scenkę "Syzyf". Będzie można ją zobaczyć w wielkanocny poniedziałek w telewizyjnej Dwójce, która pokaże program z trzydziestolecia PAKI.

To jednak ma Pan poczucie humoru.

Taka praca. Człowiek musi mieć poczucie humoru, bo inaczej by z niej nie wyżył. Ale jak opowiadam kawały, to się rzadko z nich śmieję. Przecież znam puentę.

Na scenie jednak Pan milczy. Nie kusi pana, żeby coś w końcu powiedzieć?
Kiedy występuje się w pantomimie, to słowa nawet nie przychodzą mi do głowy. Ale przez dwadzieścia lat uzbierało się tyle tego milczenia, że coś w końcu chciałem powiedzieć. I z okazji trzydziestolecia PAKI w Krakowie zaśpiewałem w końcu piosenkę, która też w święta będzie w telewizji. To jest odezwa do narodu, piosenka polityczna, w starym, dobrym stylu Jasia Pietrzaka, kiedy to kabaret głośno mówił, o co mu chodzi. Bo teraz kabarety uciekają od polityki.

No a Pan szczególnie.

Bo pantomima zupełnie się do tego nie nadaje. Dlatego sobie wreszcie coś na ten temat zaśpiewałem.

A w domu Pan jest bardziej gadatliwy niż na scenie?
W domu jestem całkiem normalny. Nie chodzę i nie robię min do żony, ale rozmawiam z nią o rzeczach zwyczajnych. Jak każdy. Kiedyś było trochę inaczej, bo byłem cały czas w rozjazdach. Musieliśmy to przedyskutować i narzucić mojej pracy pewne limity. Teraz nigdy nie wyjeżdżam na dłużej niż 12 dni w miesiącu. Dzięki temu mam od 22 lat tę samą żonę, a troje dzieci zna mnie z domu, a nie z telewizji.

W domu jestem całkiem normalny. Nie chodzę i nie robię min do żony. Rozmawiam z nią o rzeczach zwyczajnych

Zastanawiam się, czy nie został Pan przypadkiem mimem z tego powodu, że był Pan nieśmiałym chłopcem?
Nie byłem nieśmiały. Uczyłem się w szkole muzycznej i choćby dlatego musiałem występować często publicznie. Najpierw na domowych imprezach, a później na szkolnych. Szybko oswoiłem się ze sceną i nie miałem problemu ze stresem. Tak jest do dzisiaj. Jeśli pojawia się trema przed występem, to tylko wtedy, kiedy gram rzecz jeszcze niesprawdzoną przed publicznością. Znam siłę swoich programów, wiem jak rozśmieszyć ludzi, więc się nie denerwuję.

Nigdy? Nie wierzę.
No, może byłem trochę stremowany, kiedy graliśmy na Teneryfie przed amfiteatralną widownią, na której zasiadało 2 tysiące 200 osób. To wszystko działo się w plenerze, za nami szumiało morze. Zaczynaliśmy o godzinie 22, żeby było ciemno. Miałem obawy, czy uda mi się zapanować nad tak dużą widownią, bo dla mima to szczególnie trudne. Ale tam panował klimat jak przed wiekami, kiedy mimowie występowali na ulicach. Nie było panów w garniturach, pań w eleganckich toaletach. Część ludzi była z dziećmi, siedziała na ziemi i wszyscy znakomicie się bawili. Nagle słyszę hałas podjeżdżającej śmieciarki. Patrzę w tamtą stronę i widzę jak chłopaki zeskakują z samochodu i zamiast brać się do pracy, patrzą zaciekawieni na widowisko. To było fantastyczne, że w różnych miejscach można opowiadać te same historie za pomocą ekspresji ciała.

A kiedy się u Pana to zaczęło?
Gdy miałem 14 lat wstąpiłem do Teatru Pantomimy. W domu oświadczyłem, że będę mimem, co rodzice potraktowali jako fanaberię. Pojawiły się oczywiście od razu pytania, z czego będę żył? No i okazało się, że da się z tego żyć.

Od razu postawił Pan na komediowe skecze?
Nie, na początku grałem w poważnych pantomimicznych przedstawieniach. Myślałem, że będę członkiem zespołu, a okazało się, że gram solo i to komedie.

Czy zostając w tak młodym wieku mimem, musiał Pan rzucić szkołę?

Ależ skąd. Uczyłem się i dostałem na Katolicki Uniwersytet Lubelski, na wydział teologii. Złożyło się na to kilka czynników. Jeszcze przed maturą zacząłem poszukiwania swojego światopoglądu. A KUL to była jedyna wówczas w Polsce tak naprawdę niezależna uczelnia. Poza tym działała tam Scena Plastyczna Leszka Mądzika, która mnie wtedy fascynowała. Znalazło się przy niej miejsce na teatr pantomimy.

To dziwne, bo Mądzik to zupełnie inna teatralna bajka.

Ma pani rację, jesteśmy różni biegunowo. U Mądzika aktor jest kimś zbędnym, u mnie wręcz odwrotnie. Ale udało nam się dogadać. Prowadziłem tam trzy lata teatr. Była w nim duża rotacja. Przychodzili ludzie, uczyłem ich pantomimy, ale kończyli studia i odchodzili. W pewnym momencie stwierdziłem, że koniec z tym. Idę solo! I tak powstał Teatr Jednego Mima, który istnieje do dziś.

Jest Pan na scenie sam, ubrany na czarno, bez zbędnych dodatków. Nawet nie maluje Pan twarzy na biało, jak to robili słynni mimowie.
Unikam wszystkich takich rzeczy, które mogą sprawić, że się oddalam od rzeczywistości. Ćwiczyłem pantomimę klasyczną, ale uważam, że jest ona szkodliwa w komedii. Mnie chodzi o to, żeby wszystkie moje ruchy były naturalne, żeby każdy z nich był zrozumiały.

Musi Pan być bardzo sprawny fizycznie. Dużo Pan ćwiczy?
Kiedyś trenowałem kung fu i akrobatykę. Teraz trzy razy w tygodniu robię sobie treningi sprawnościowe. Chodzę na siłownię, a w domu się rozciągam, żeby zachować giętkość ciała. Mam swoją salkę treningową z lustrem i drabinkami.

Widzę, że z ciałem jest nie najgorzej. A jak tam u teologa z treningami duszy? Bo przecież przyznawanie się do wiary nie jest popularne w środowisku kabaretowym czy teatralnym.
Środowisko się przyzwyczaiło, że są w nim takie osoby, które jednoznacznie opowiadają się po stronie chrześcijaństwa. Znam oczywiście kabarety, które uporczywie atakują Kościół. Proponuję im, żeby zamiast ośmieszać Pismo Święte, porwały się na przykład na Koran. Ale jakoś chętnych nie widzę.

A umie Pan zrobić pobożną minę?
Mam nadzieję.
(tu następuje mina, która powoduje, że pękam ze śmiechu).

No i jak ja mam o tym opowiedzieć naszym czytelnikom?

Może tak jak zrobił to kiedyś dziennikarz radiowej Trójki, która postanowiła wyemitować mój skecz na antenie. Było tylko słychać śmiech publiczności. On powiedział tyle: Szkoda, że państwo tego nie widzą.

Napisz do autorki:
[email protected]

Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska