Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Trener Smuda tylko pięknej żonie pozwala sobą rządzić

Katarzyna Janiszewska, Bartosz Karcz
W tym małżeństwie od piłki uciec się nie da. Trener cały czas żyje pracą. Ale jego żona już się z tym pogodziła. Wspólnie oglądają mecze, przeżywają sukcesy i porażki Wisły Kraków
W tym małżeństwie od piłki uciec się nie da. Trener cały czas żyje pracą. Ale jego żona już się z tym pogodziła. Wspólnie oglądają mecze, przeżywają sukcesy i porażki Wisły Kraków Andrzej Banaś
Na boisku trener Franciszek Smuda rządzi niepodzielnie, w sprawach piłki rzadko słucha rad. Za to w domu milknie i oddaje stery żonie Małgorzacie Drewniak-Smudzie. I taki układ świetnie się sprawdza.

Franciszek Smuda i Małgorzata Drewniak-Smuda dobrali się tak, że gdyby ktoś specjalnie szukał dwóch różnych charakterów, to trudno byłoby mu znaleźć. Są jak woda i ogień, dzień i noc, jak... no, po prostu różnią się bardzo.

Ona: spokojna, wyważona, elegancka. Okulistka z Krakowa.
On: chłopak z Lubomi po zawodówce murarskiej, kontrowersyjny trener, mający opinię furiata i choleryka.
A jednak, kiedy są razem, wszystko idealnie pasuje. Jak w zgranej drużynie na boisku. Dwuosobowej.

U mnie rządzi jeden

- U mnie rządzi jeden - powtarza Franciszek Smuda, trener Wisły Kraków. - Takiego jestem zdania, że jak ktoś komuś ufa, to najlepsze rozwiązanie. A jak dwie osoby chcą rządzić, to każda ciągnie w swoją stronę i nic z tego nie ma. W moim domu jest perfekcyjna harmonia. Żona rządzi wszystkim. Ale ja chętnie pomagam, mogę posprzątać, skosić trawę.

Małgorzata Drewniak-Smuda (wzdycha): - Weź przestań, bo już nie mogę! Na początku opowiadał mi, jak to uwielbia myć okna, jak to lubi sprzątać, prasować. Myślę sobie: Boże, trafił mi się mąż idealny, jestem w niebie.

- A co, nie jest tak?
- No, ze dwie koszule w życiu sobie wyprasowałeś...
- Bo ja prasuję wolno, dokładnie. I żona już nie może na to patrzeć. Zabiera mi żelazko i cyk, cyk, cyk, zaraz jest elegancko wyprasowane. Wszystko w domu zrobi: telewizor naprawi, żarówkę wkręci. Jak ktoś ma talent do wszystkiego - a żona ma - to ja się nie będę ładował w paradę.

- Dwa lata temu było tyle śniegu, że ja nic innego nie robiłam, tylko biegałam z łopatą i odśnieżałam. Mówię do męża: Koniec z tym, w tym roku ty się tym zajmujesz. No i takie miał szczęście, że może raz odśnieżał. Bo w ogóle zimy nie było.

Poznali się w gabinecie okulistycznym, który Małgorzata prowadziła. Smuda z kolegami - Szymanowskim, Kapką, Kustą, Kmiecikiem - przyszli na badania okresowe. Pani doktor nie interesowała się piłką, więc te nazwiska nic jej nie mówiły. - Panowie byli w wieku, że potrzebowali już okularów do czytania - śmieje się.

- Och, to była walka straszna - mówi Smuda o tym, jak zdobywał względy przyszłej żony. - Podobna jak na boisku. Tylko że tutaj człowiek myślał, kombinował. A na boisku zamyka się jakaś klapka i odjeżdżam. To jest jakiś amok. - Podobało mi się, że jest taki uparty w dążeniu do celu. I szarmancki, jak to mężczyzna potrafi, kiedy czegoś chce. W mężu cenię wierność. Jest dobrym człowiekiem, dba o mnie.

- Żona ma taki charakter, że wszystko musi być perfekt poukładane. Nigdy się w domu nie kłócimy, nie wydzielamy sobie pieniędzy, że ten kupił to, drugi tamto, nie liczymy, nie wypominamy. Jest swoboda, a ważne decyzje podejmujemy razem.
Kiedy Smuda przez trzy lata pracował w Poznaniu, prawie się nie widywali. Odkąd pracuje w Krakowie, cały czas są razem. Lubią wyjść na miasto, do restauracji. Małgorzata czeka cierpliwie aż mąż wybierze miejsce. Musi najpierw sprawdzić, czy aby stolik się nie chwieje. Inaczej zaraz chce się przesiadać.

- Nie wychodzimy często - zdradza ona. - Tyle meczów jest w telewizji, że mąż ma co robić. A ja mam psa, labradora, wabi się Amor. I z nim chodzę na spacery.

- Żona tylko tak mówi. Bo ja mam superpartnera do oglądania. Nie to, że - kobieto, nie odzywaj się, nie wiesz, co mówisz. Małgosia zna się na piłce, zrobiła postęp niesamowity, żeby piłkarze taki robili.

Dyskutują, kiedy oglądają mecz, ale nie komentują gry Wisły. - Żona nigdy nie mówi: Wystaw tego zawodnika czy tamtego. A żona Otto Rehhagela to mu się podobno nawet do transferów wtrącała: czy taki robić, czy nie - mówi Franciszek Smuda, a po chwili dodaje: - Dzwonię kiedyś po meczu, taki uchachany: Wygraliśmy 3:1. A żona: Tylko tyle, z taką Amicą? No co, Amica dobry zespół! Ale jak dostaniemy klapsy, to pociesza: Nie martw się, nie przejmuj. Najgorzej przy tej pracy, gdy wracasz do domu i jeszcze się musisz kłócić, niektórzy się piorą. To lepiej nie żyć. A ja mam wsparcie.

Kopał w piłkę do nocy

Smuda pochodzi z Lubomi. To wieś, wcale jednak niemała. Leży na Śląsku, nieopodal Raciborza. Jest tu i neogotycki kościół parafialny z 1886 r., drewniana kaplica św. Jana Nepomucena i średniowieczne grodzisko w sąsiednim lesie. No i pola malownicze, z których rozpościerają się piękne widoki.

Wśród tych bujnych zieloności traw, w domu, gdzie w niedzielę na obiad była pieczeń w sosie, śląskie kluski i modra kapusta, a na deser ciasto drożdżowe z kruszonką, rósł sobie Franek, zwany też bardziej z niemieckiego Franzem. Nie miał głowy do książek, za to dryg do piłki. Ganiał za nią całymi dniami.

- Wystarczył kawałek trawy, boisko żużlowe, wszędzie żeśmy grali - opowiada. - Szybko się wracało ze szkoły i do piłki. Były u nas takie popegeerowskie bloki i stodoła, gdzie trzymało się zboże. A za tą stodołą kapitalna łączka, supertrawa. Toczyły się na niej piłkarskie boje. Jak się ściemniało, to szukaliśmy skrawka miejsca, gdzie lampy uliczne świeciły i dalej kopaliśmy. Później dochodziła dziesiąta i człowiek się orientował, że do szkoły nic nie zrobił.

W szkole były dwie godziny WF-u, ale zawsze to się przedłużało. Grali mecze klasa A na klasę B. Najgorzej, jeśli następna była historia. Prowadził ją nauczyciel wysoki na dwa metry, co miał łapę jak szufla. - Nieraz od niego dostałem - wspomina Smuda. - A jak ciachnął, to koniec. Był zły, że wpadamy do klasy zgrzani, spoceni. Bo wtedy nie było szatni jak dziś.

Rodzice pasjom Franka się nie sprzeciwiali. Mama, zajęta domem, wychowaniem czworga dzieci, nie miała do tego głowy. Ojciec, kolejarz, dużo pracował. Wracał późnym wieczorem i chciał trochę odpocząć. Ale kiedy było trzeba, potrafił dzieci przytemperować.

- Dziewczyny były spokojne, ale my z bratem, to różnie - przyznaje Smuda. - Pamiętam taką sytuację: Rok czy dwa po tym jak wybudowaliśmy dom, trzeba go było otynkować. Tynkarz przez kilka dni kładł tynki, piękne, równiutkie, białe. Ja wróciłem wieczorem z piłki, ciemno już było i postanowiłem jeszcze o tę ścianę trochę poodbijać. A rano... rano na tej ścianie było pełno łatek poodbijanych od piłki. Jak ojciec to zobaczył! No, grubo wtedy było.

Ja to jestem milczek
Przy linii boiska Smudę roznosi. Skacze, wymachuje rękami, rwie włosy z głowy, krzyczy, przygryza palce. Potrafi skopać szafkę w szatni, jeśli mecz idzie nie po jego myśli. Albo w niewybrednych słowach każe się dziennikarce "oddalić". Furiat, narwaniec, choleryk - taką ma opinię.

- Patrzę czasem na innych trenerów, jak sobie spokojnie siedzą na ławce, oglądają - mówi Smuda. - Taki Orest Lenczyk: My z nimi jedziemy jak chcemy, a on nic. Ja bym tak nie mógł. Za to w domu - zupełnie inny człowiek.

Smuda (do żony): - Proszę, powiedz prawdę, jaki jestem?
- No, jaki?
- Milczek, no milczek jestem. Żona się czasem złości, że tak mało rozmawiamy. I słusznie. Mówi do mnie, a mnie do głowy co innego wpadnie, jakiś zawodnik i się wyłączam.
- Skoro już mówisz prawdę, to lepiej powiedz, że poza piłką nic cię nie interesuje.
- O, piłka jest jak narkotyk.

Jest trenerem kontrowersyjnym. Wisła jesienią wygrywała, ale teraz przegrała już czwarty raz z rzędu. Jako selekcjoner na Euro - jak twierdzą niektórzy - też się nie sprawdził. Ale dla innych "Smuda czyni cuda" - trzy razy zdobył mistrzostwo Polski. Jego drużyny wygrywały w europejskich pucharach i to z nie byle kim. A i jego kadra, patrząc z dzisiejszej perspektywy, najgorzej nie grała. Jednego odebrać mu nie można: piłka to całe jego życie.

Jesienią zachorował na zapalenie płuc. Ona: - I to było tak: po meczu jęczał, umierał, był chory. Ale jak się zbliżało kolejne spotkanie, to nagle już był zdrowy. - Nie chciałem pokazać, że jestem chory, żeby się żona nie denerwowała, nie mówiła, że głupi jestem.

Szczęśliwy zegarek
Trener ma swoje przesądy. Po pierwsze: kobieta nie może jechać z piłkarzami w autokarze, najlepiej, żeby nie pokazywała się w okolicy boiska, a nie daj Boże w szatni - bo to pech murowany. Po drugie: jak Wisła gra u siebie, to na zgrupowanie przedmeczowe jedzie swoim samochodem. Po trzecie: jeśli w dzień meczu wstanie i idąc do łazienki potknie się, zahaczy butem o futrynę, to już wie, że będzie piach.

- Jak zapomnę zmienić zegarek, to też wiem, że przegramy. Mam taki jeden, szczęśliwy, specjalnie na mecze go kupiłem. Jest ze stoperem i mogę sobie kontrolować czas gry. - Z tymi przesądami to jest tak, że jak chodzę na mecz i wygrywają to mogę chodzić - mówi Małgorzata. - A jak zaczynają przegrywać, to już nie mogę.

- Moja żona i żona Kazimierza Kmiecika przychodziły zawsze razem. Na Zawiszy ich nie było. No i przegraliśmy. Kazek mówi: Ani twojej nie było, ani mojej, a jak razem chodziły to wygrywaliśmy. Najgorzej jeśli przegramy mecz z jakąś słabszą drużyną, siedzi we mnie takie coś bardzo długo. Szybciej potrafię się pogodzić z porażką, jak widzę, że przeciwnik dobrze gra. Kiedy mamy wolne na drugi dzień, to mnie to denerwuje. Bo już bym chciał iść na trening, poprawić błędy, skorygować co było złe.

Cel mobilizuje

Nigdy zresztą nie bał się pracy. W latach 70. pojechał za pracą do Stanów Zjednoczonych. Zatrudnił się w koncernie naftowym: czyścił i malował wielkie zbiorniki na ropę. Po pracy grał w piłkę w amatorskich klubach. Na obczyźnie spotkał Kazimierza Deynę. Razem wpakowali się w kłopoty - powierzyli swoje pieniądze wspólnikowi. A ten ich oszukał. Stracili wszystko, co mieli.

Dla Deyny od tego momentu zaczęły się problemy z alkoholem. Smuda się nie poddał, nie załamał. Znalazł jedną pracę, drugą. Harował po kilkanaście godzin na dobę. Malował mieszkania, tapetował, trenował amatorską drużynę. Prawie nie spał. Ale miał przekonanie, że ciężką pracą spłaci długi i wyjdzie na prostą.

- Wtedy byłem młodym człowiekiem, mogłem się pozbierać - podkreśla Smuda. - Teraz byłoby mi znacznie trudniej. Choć mam taki charakter, że nawet dziś, gdyby spotkało mnie nieszczęście i straciłbym wszystkie pieniądze, to nie usiadłbym i nie płakał. Są tacy, co to do takiej pracy nie pójdzie, do tamtej też nie. A ja to bym nawet do kopalni poszedł, gdyby mnie już nigdzie na trenera nie chcieli. Jak człowiek widzi perspektywę, cel, to się mobilizuje. To tak, jak teraz w Wiśle.

Sylwetka
Wielki Post Franciszek Smuda ma żelazną zasadę: nie pije w tym czasie ani kropelki alkoholu. Nawet cukierka z alkoholem do ust nie weźmie. Choć chłopaki z drużyny podsuwają: a to wisienki, a to czekoladki z likierem. Gdy był młodym trenerem, pracował w Turcji. Podczas przerwy zimowej przyjechał do Polski. Przeżył groźny wypadek samochodowy. Mówi, że dostał drugie życie od Boga. I za to, że miał szczęście, postanowił Mu się odwdzięczyć. Złożył ślub corocznej 40-dniowej abstynencji.

Napisz do autorów:
[email protected], [email protected]

Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska