Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dramat w Moszczenicy. Mój brat prześladowca

Maria Mazurek
Tyle zostało z  dorobku Renaty. Połamane meble, książki i ubrania.
Tyle zostało z dorobku Renaty. Połamane meble, książki i ubrania. fot. Paweł Szeliga
Co musiało urodzić się w głowie Józefa W., że spalił dom swojej siostry? Jak musiał nienawidzić Renaty, żeby zrobić jej coś takiego? A może właśnie kochał ją za bardzo, miłością zupełnie inną od tej, którą normalnie bracia darzą siostry? Może to działania szatana, choroba psychiczna, może po prostu jest na wskroś złym człowiekiem? Przecież już wcześniej zastraszał siostrę, sąsiadów.

Diabeł, zawiść, choroba? W Moszczenicy zastanawiają się, co kierowało Józefem, gdy spalił dom siostry. Renata przez lata nie mogła zaznać spokoju. Brat znęcał się nad nią psychicznie, okradał, groził, próbował zabić. Tak się wstydziła, że nie mówiła o tym nawet własnym dzieciom. Teraz uczy się mówić o tym z podniesioną głową.

Coś dziwnego w okolicy
Moszczenica pod Gorlicami. Dom Renaty Sarneckiej, a raczej to, co po nim zostało, otaczają przepiękne pagórki. Na łąkach owieczki, gęsi, kury. Ludzie są uprzejmi, serdeczni. Sąsiad do sąsiada podejdzie, żeby wymienić jajka na mleko. Żeby w karty pograć, pożyczyć sól czy cukier.

A jednak w tej okolicy musi czaić się coś dziwnego. Nie minął nawet rok, kiedy kilka domów dalej zginął Krzysztof Kowalski, utalentowany zapaśnik. Poraził go prąd. Taka bezsensowna śmierć. Osierocił dwie maleńkie córeczki.

Może gdy coś takiego dzieje się w dużym mieście, Sączu czy Krakowie, ludzie szybciej zapominają. Ale tu każdy przeżywa to do dziś.
No i to, co wydarzyło się teraz. I co wydarzyć może się jeszcze w przyszłości, kiedy Józef W. wyjdzie na wolność. Tego mieszkańcy Moszczenicy boją się najbardziej. Że znów będzie chciał podpalać. Może nawet zabijać? Przecież nie raz odgrażał się swojej siostrze i sąsiadkom. Wyzywał, ubliżał. I w końcu pokazał, że wcale nie żartował.

Niedokończony dom
W zasadzie to od dziecka były z nim problemy, opowiada Renata. Pięć lat starszy od niej, terroryzował całą rodzinę. - Szacunku do rodziców nie miał, tylko burczał im coś, klął - opowiada kobieta.

Józef skończył zawodówkę w Gorlicach, został odlewnikiem, znalazł zatrudnienie w warsztatach szkolnych. Warsztaty potem zlikwidowali, ale wtedy załapał się do fabryki maszyn. Po jakimś czasie stwierdził, że zarabia za mało. Wyjechał do Niemiec, przywiózł stamtąd dużą gotówkę.

I oznajmił rodzicom oraz Renacie: będę budował się obok was, dajcie mi ziemię. To dali, a dom rodzinny przepisali Renacie. Józef swoją chałupę w rok postawił, tyle pieniędzy z tych robót przywiózł. Ale nigdy jej nie zakończył. Do przeprowadzki do własnego domu wcale nie było my śpieszno.

- Lepiej mu było u nas, gdzie wszystko miał posprzątane, wyprane, ugotowane. Gdzie za nic nie musiał płacić - Renata wzrusza ramionami. Od kilkunastu lat Józef nie pracował, tylko - jak twierdzi jego siostra - żył na ich rachunek. Ściślej: matki i Renaty, bo ojciec zdążył umrzeć.

Brat jak srogi mąż
Józef nigdy nie założył rodziny. Za to od Renaty 28 lat temu, kiedy urodziła trzecie dziecko, odszedł mąż.

Józef gonił jej dzieci jak własne. - Nie zachowywał się jak wujek, a jak bardzo surowy ojciec - wspomina dziś Aneta, najstarsza córka Renaty. - Zabraniał, pilnował. Coś mu się w głowie poprzestawiało. Nieraz mu mówiłam, że ma nierówno pod sufitem. Że nie jest przecież naszym ojcem - opowiada.

Może właśnie od tego czasu, jak stracił pracę, coś na dobre zaczęło mu się w głowie przestawiać? Do tego doszła pewnie zazdrość, że Renata sobie radzi, pracuje w Domu Pomocy Społecznej, sama wychowuje trójkę dzieci. Że pogodna, wygadana, nie lubi narzekać. Że z wszystkimi dobrze żyje. Że taka zaradna. Pojechała do Włoch na zbiory, zarobić. Dom wyremontowała.

Tak, teraz Renata sobie przypomina. To było z dziesięć lat temu. Właśnie wymieniła okna, drzwi. Przyszła do niej sąsiadka i mówi: "Ale pięknie się tu urządziłaś. Dzieci na swoim, to teraz jeszcze chłop by ci się tu przydał".

- Józef usłyszał i strasznie to wziął do siebie. Od tego czasu tak mu zaczęło odbijać. Zaczął palić moje ubrania, przeszukiwać torebki, ukradł mi komputer - opowiada. I zaczęły się krzyki, groźby. - Ja cię ... kiedyś zabiję - odgrażał się.

Aż wstyd się zwierzać
Długo dusiła to w sobie. Z potwornego wstydu, po prostu. Nawet własnym dzieciom nie miała odwagi się przyznać.

Same domyśliły się, że coś jest nie tak, bo matki nie ma na skypie. A przecież syn z wnukiem w Niemczech siedzą, to jedyna droga łączności. Wcześniej codziennie starała się z nimi rozmawiać, a nagle przez kilka tygodni głucha cisza.

Jeszcze gorzej było, jak poznała Jerzego. Przystojny, energiczny brunet w jej wieku. Dobry człowiek. Rzucił dla niej wszystko i przyjechał z drugiego końca Polski. - Ja cię samą z tym wszystkim nie zostawię - obiecał.

Ale bali się zamieszkać w domu Renaty. Konflikt z Józefem tak narastał, że woleli usuwać mu się z drogi. Dobrze się złożyło, bo Anetka właśnie urodziła córeczkę. Potrzebowała pomocy przy dziecku, więc wprowadzili się do niej.

Ciężki powrót do domu
Renata prawie dwa lata u córki mieszkała, ale w końcu prawniczka jej mówi: proszę pani, naprawdę nie ma co się dawać zastraszać. To pani dom, proszę wyważyć drzwi i po prostu tam zamieszkać.

Wróciła do siebie 13 grudnia zeszłego roku. Jak ją Józef zobaczył, w szał wpadł, wspomina Renata. Potem nie było dnia, żeby coś przykrego jej nie powiedział. Żeby nie zagroził, nie zwyzywał. Z domu coraz częściej ginęły jej rzeczy, a to jakiś sprzęt agd, narzędzia, ciuchy, drobnostki.

Od zawsze był dziwny
Sąsiedzi wspominają, że Józef zawsze wydawał im się trochę dziwny. - Ciągle rozprawiał, jak fatalnie jest w naszym kraju. Nie słuchał jednak argumentów innych. Zawsze musiał mieć rację, a jak grał z kimś w karty, to musiał zawsze wygrać - opowiada Anna Jędrusiak, sąsiadka.

- I choć o polityce potrafił mówić godzinami, o sobie nie rozmawiał nigdy. Skryty był, niepokojący. Nigdy nie wpuszczał nas do siebie. Mój jamnik, który nigdy na nikogo nie szczeka, zawsze ujadał na niego - opowiada Anna.

Kotłownia jak cela
No i to jak Józef potraktował matkę. Kiedy Renata zamieszkała u córki, przeniósł ją do kotłowni. Siostry nie dopuszczał do matki. - Chciałam mamie pomóc, umyć ją, coś upiec, ugotować - powiada Renata. - Ale się nie dało. Wystarczyło, że Józef spojrzał na mamę, a ona już milkła, zamykała się w sobie. Bała się go.

I dalej: - Mama ma chore nerki. Raz dostała ataku. Do szpitala zabrał ją łaskawie dopiero na następny dzień. Mama wcześniej wiła się z bólu na tej betonowej posadzce, bo co w tej kotłowni jest: gołe ściany, chłodno, ciemno. Widzi pani? A proszę sobie wyobrazić, że jak przyjechał lekarz, opisał to pomieszczenie jako "czyste, słoneczne, schludne".

Ogień
A potem wydarzyła się ta nieszczęsna niedziela: 23 marca. Renata pracowała do 18 w DPS-ie, potem pojechała z Jerzym na policję zgłosić zaginięcie kolejnych rzeczy.

Dziś dziękuje Bogu, że gliniarze nie potraktowali jej do końca poważnie. Powiedzieli, żeby jeszcze się zastanowiła, żeby dobrze policzyła, co jej zginęło i wróciła jutro. wolni, niesympatyczni, ale gdyby poświęcili jej choć kwadrans więcej, spłonąłby pewnie nie tylko dom...

Wjechali na podwórko za dziesięć ósma. Od razu wiedziała, że coś jest nie tak, bo w całym domu było ciemno. Nie świeciło się też w malutkim okienku do kotłowni. Tylko jakby mały płomyczek, świeczka.

Pierwsza myśl Renaty: mama umarła. Ale Jerzy podbiegł do okna i krzyknął: jest całe gorące, dom się pali!

Resztę pamięta jak przez mgłę. Krzyczała tylko do sąsiadów: pożar, pomocy!

Przyjechało 11 wozów straży pożarnej. Jak wyważyli drzwi, ogień buchnął jak oszalały. - Byliśmy przekonani, że w środku jest mama. I Józef, że podpalił też siebie. Strażacy szukali ciał. Nie znaleźli. Józef przed pożarem wyniósł matkę do swojego niewykończonego domu.

Zgliszcza
Renata próbowała ratować, co się dało. Ale tylko się potruli. Tyle pięknych książek, ubrań, narzędzi, talerzy tu było.
Teraz to, co zostało, leży na kupie na podwórku. Smutny widok. Udało się uratować zaledwie kilka pokrytych sadzą książek, parę misek. Trochę ciuchów, ale jeszcze nie wiadomo, czy coś z nich będzie.

W domu Renata miała odłożone trzy tysiące złotych w jakimś plastikowym pudełku. - Mówi się, że pieniądz się nie pali. Nieprawda. Banknoty się rozsypały w naszych rękach - opowiada Renata.

Z ich domu zostały mury. Rzeczoznawca powiedział, że nie opłaca się remontować. Że taniej będzie budować od nowa.

Poszukiwania
Józef uciekł. Całą noc strażacy i policjanci go szukali. Znalazł go nad ranem sąsiad Wojciech. Przez przypadek. - Lubię obserwować przyrodę, patrzeć przez lornetkę, siedząc w altance - tłumaczy. - Nagle patrzę, a w krzakach jest taka dziwna kretówka, kopka z ziemi jakby. Podszedłem, bo zaintrygowało mnie, co to. Patrzę, a to Józef. Nieprzytomny, wykrwawiony. Myślałem, że trup - opowiada.
Mężczyzna podciął sobie brzuch, ręce, szyję. Lekarze twierdzą, że kilka godzin wcześniej, pewnie koło trzeciej w nocy. Jeszcze kwadrans, i by się wykrwawił.

Post scriptum
Teraz Józef jest na trzymiesięcznej obserwacji psychiatrycznej w Gorlicach. Matka rodzeństwa leży w gorlickim DPS-ie i powoli zaczyna się otwierać. Przyznała, że Józef zwierzał jej się ze swoich planów. Mówił, że podpali ten dom. Ale bała się to powtarzać.
Renacie pomogły dzieci i sąsiedzi. Sąsiedzką pomoc zorganizowała Irena Zawirska.

Zaraz rozdzwoniły się telefony: ta osoba może dać telewizor, inna piec do gotowania, ktoś ubrania, a jeszcze ktoś inny talerze i sztućce. Co silniejsi mężczyźni w okolicy zaraz zabrali się za przenoszenie, sprzątanie.

- To przecież normalne, co tu więcej mówić. Tak trzeba - rzuca Zofia Szymańska, która mieszka dwa domy dalej.
Renata z Jerzym zamieszkali w starej, nieużywanej od dziesięciu lat stodole. Dzięki pomocy sąsiadów udało się wnieść tu łóżko, stolik, piec. Ważne, że jest dach nad głową. I że - szczęście w nieszczęsciu - to szaleństwo wydarzyło się akurat na wiosnę, kiedy do zimy jeszcze kilka miesięcy. Może staną do tego czasu na nogi?

Dlaczego?
Martwi ich jedno: co będzie, jak Józef wyjdzie obserwacji psychiatrycznej? Przecież jeszcze nie ma nawet aktu oskarżenia, o wyroku nie mówiąc. Może wrócić, podpalić tę stodołę. Albo dom sąsiadów. Przecież i im się odgrażał.

- Muszę sprowadzić tu księdza, żeby poświęcił ten dom - stwierdza nagle Renata. - Bo czuję, że szatan mógł w tym maczać palce- wyznaje nieoczekiwanie.

Jeszcze inną teorię ma Anna Jędrusiak. - Z zazdrości to chyba zrobił.
- Z zazdrości o pieniądze?
- Nie. Z zazdrości o innych mężczyzn.

Miał na tym punkcie obsesję, opowiada Anna. Tłumaczył, że pali jej ubrania, bo to w nich się szmaciła po Polsce.

Raz Józef miała biegać po okolicy z płytą cd, krzycząc wniebogłosy że to dwód na to, jaka jest naprawdę Renata.

- Włączamy, a tam zdjęcia, jak Renata jakieś koniki karmi, Polskę zwiedza - wspomina Anna. - Mówiłam Józefowi: wyprowadź się do domu, daj jej spokój.

Anna na chwilę się zamyśla, a potem powie coś jeszcze. Że Józef w dziwny sposób siostrę traktował. Jak nie siostrę.

Sąsiadka: - A to taka dobra, zaradna kobieta. Pewnie pani tego nie powie, ale ja z nią szczerze rozmawiam. I wiem, że ona by mu wybaczyła, gdyby tylko wyciągnął do niej rękę. Gdyby obiecał jej, że to już nigdy więcej się nie powtórzy.

Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska