Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Birkenmajer: ostatnia droga w Tatrach

Marek Lubaś-Harny
U góry zdjęcie z pogrzebu Wincentego Birkenmajera, u dołu portret Birkenmajera, z boku widok na Ganek - wielki, nieco pochyły taras, podcięty trzystumetrową ścianą, którego imponujące zerwy można podziwiać z wierzchołka Rysów
U góry zdjęcie z pogrzebu Wincentego Birkenmajera, u dołu portret Birkenmajera, z boku widok na Ganek - wielki, nieco pochyły taras, podcięty trzystumetrową ścianą, którego imponujące zerwy można podziwiać z wierzchołka Rysów Serafin-Zakopane, TOPR
Okres międzywojenny przyniósł burzliwy rozwój taternictwa. Romantyczno-nabożny stosunek do "świątyni gór" zastąpiony został przez podejście bardziej sportowe. Młodzi wspinacze porywali się na coraz trudniejsze technicznie trasy. Była to nowa sytuacja także dla ratowników Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego.

A pamiętajmy, że techniki ratunkowe pozostawały wciąż w powijakach. Środki łączności praktycznie nie istniały, jeśli nie liczyć nielicznych telefonów w schroniskach i placówkach granicznych u podnóża Tatr. Transport rannych, a często już tylko zwłok, odbywał się na plecach ratowników. Nocą do oświetlania trasy służyły pochodnie. Odległości też były znaczniejsze niż dzisiaj. Istniała już wprawdzie szosa do Morskiego oka i dało się tam dojechać samochodem, ale tylko w lecie. Tymczasem coraz trudniejsze wyprawy trzeba było podejmować także zimą.

Chory na Tatry

17 kwietnia roku 1933 zima panowała w Tatrach jeszcze w całej pełni. Tym większy niepokój wzbudził w Zakopanem niespodziewany telefon ze Starego Smokowca, że jakoby podczas wspinaczki północno-wschodnim filarem Ganku zmarł z zimna i wyczerpania Wincenty Birkenmajer, jeden z najgłośniejszych wówczas taterników. Znającym go góralskim przewodnikom i ratownikom TOPR trudno było w to uwierzyć. Zimowa wspinaczka tą drogą na Ganek była jak na tamte czasy przedsięwzięciem bardzo poważnym. Najlepszy dowód, że dokonano tego dopiero kilkanaście lat później, już po wojnie. Ale właśnie Birkenmajer należał do tych, których wcześniejsze dokonania najbardziej upoważniały do porwania się na takie ryzyko. Miał za sobą wiele pierwszych przejść, niektóre z nich należały do najznakomitszych na owe czasy w Tatrach. Miał też do swej działalności górskiej specyficzny stosunek. Napisał kiedyś: "Tatry są moją chorobą psychiczną".

Z zawodu był nauczycielem polskiego. Mieszkał i pracował z dala od gór, w Wielkopolsce, ale mimo to wracał w Tatry, kiedy tylko mógł. Zgromadził wokół siebie podobnych sobie miłośników gór i tak powstała nieformalna grupa "Cyrhlan", jako że upodobali sobie mieszkanie u górali na Cyrhli Toporowej. Cyrhlanie nie odegrali w taternictwie szczególnej roli. Poza jednym wyjątkiem. Trafił się w tym gronie wybitnie uzdolniony młody taternik, student Uniwersytetu Warszawskiego Kazimierz Kupczyk, którego starszy od niego o 10 lat Birkenmajer wychował sobie na wspinaczkowego partnera. To właśnie z nim latem roku 1930 dokonał pierwszego przejścia filara Ganku. Odbyli też razem wiele innych ekstremalnych, jak na tamte czasy, wspinaczek. Niestety, wkrótce później Kupczyk zginął, próbując przejść w innym towarzystwie zupełnie łatwą, jak na niego, drogę.

Szukając partnera do ponownego przejścia filara Ganku, tym razem zimą, wybrał Stanisława Grońskiego, wspinacza także młodszego od siebie o osiem lat, ale dysponującego już znacznym doświadczeniem.

Romantyk na czele TOPR
Naczelnikiem TOPR był wówczas Józef Oppenheim, który objął to stanowisko już w roku 1914 po Mariuszu Zaruskim, który poszedł na wojnę. Oppenheim to też postać w historii taternictwa wybitna, choć charakter zupełnie inny niż Birkenmajer. Żeby posłużyć się określeniem Rafała Malczewskiego, nie był on "żadnym przodownikiem", a przeciwnie: "Umiał i lubił się wybyczyć w górach czy dolinach, po schroniskach, pod wantą, w kolibie czy wreszcie w klubie (…). Żył jak chciał i żył pełnią życia". W międzywojennym Zakopanem cieszył się wielką popularnością. Miał znaczące osiągnięcia w Tatrach, może nie takie jak Birkenmajer, ale wystarczające, żeby zasłużyć na autorytet wśród górali-ratowników. Nieobce mu były niebezpieczeństwa zimy, schodził Tatry na nartach wzdłuż i wszerz, organizując słynne "wyrypy", nie tylko dla sportu, ale też dla towarzystwa. W trakcie swej długiej służby na stanowisku naczelnika TOPR, bo aż do wybuchu II wojny światowej, wziął udział w ponad 70 wyprawach ratunkowych.

TOPR nie był dla niego całym światem, ale to nie znaczy, że miał lekkie podejście do życia, bo by się jako naczelnik nie sprawdził. Żeby znów posłużyć się słowami Malczewskiego: "Był romantykiem w głębi duszy i optymistą, i wierzył, że ludzie nie są źli, wierzył, że słabszego nie należy bić. W dużo obłędnych rzeczy wierzył". Wierzył na przykład, że skoro się złożyło przyrzeczenie, to na każde wezwanie trzeba ruszać w góry, choćby informacje były niepewne, jak tym razem. Kiedy niedługo przed północą 17 kwietnia dotarła do niego okrężną drogą wiadomość o śmierci Birkenmajera, na dobrą sprawę nie było wiadomo, co się właściwie stało. Mimo to natychmiast zebrał ratowników, którzy wczesnym rankiem wyruszyli do Doliny Kaczej. Jak się okazało, niepotrzebnie. Był to właśnie efekt nieprecyzyjnej informacji.

Za wszelką cenę
A co się w istocie stało? Powiedzmy od razu, że Birkenmajer popełnił tego dnia fatalny błąd w ocenie swych możliwości. Na dowód wystarczy zacytować fragmenty zamieszczonej w "Taterniku" relacji Stanisława Grońskiego: "Dnia 13 kwietnia 1933 r. o 11.30 wyruszyliśmy pieszo z Roztoki (…). Poprzednią noc spędziliśmy w pociągu, a Prof. Birkenmajer nawet dwie poprzednie noce". Tuż przed zapadnięciem zmroku w piątek, po forsownym marszu, rozbili namiot na śniegu w Dolinie Kaczej. Nazajutrz wstali o 4 nad ranem, o 6.30 wyruszyli. "Prof. Birkenmajer czuł się źle, zabrałem zatem przypadającą nań część namiotu. Mimo tego dostał wymiotów, bicia serca i lekkiego krwotoku z nosa". Młodszy partner namawiał do odwrotu albo przynajmniej zrobienia dnia przerwy na odpoczynek. Birkenmajer nie zgodził się. W trakcie wspinaczki pogoda się popsuła, zaczął padać śnieg, ścianą spadały niewielkie lawinki. Groński jeszcze kilka razy wzywał, by zawrócić, jednak jego partner nie tylko nie chciał o tym słyszeć, ale upierał się, że to on cały czas będzie prowadził. Groński pisał później, nie kryjąc swych uczuć: "Ciężko mi się przyszło na to zgodzić, ale ustąpiłem, gdy wyznał, że czuje iż kończy się już czas, w którym by mógł robić prawdziwie poważne wyprawy, i że na zakończenie chciałby mieć jakieś wielkie przejście, na którem by w całości prowadził".

Birkenmajer najwyraźniej jednak tym razem porwał się na wyczyn, któremu nie był w stanie sprostać. Następnego dnia, po nocy spędzonej w namiocie rozbitym w śnieżnej jamie pośrodku ściany, był tak zmęczony, że całą sobotę przesiedzieli na miejscu, odpoczywając. W niedzielę poczuł się lepiej, ale przypływ energii był krótkotrwały. Po kilkudziesięciu zaledwie metrach wspinaczki oddał prowadzenie Grońskie-mu. Koło południa zeszli z filara, kierując się w łatwiejszy teren. Skończyło się marzenie o "wielkim przejściu", zaczęła się walka o życie.

Ostatnia droga

Birkenmajer i Groński skierowali się teraz ku Galerii Gankowej. Jest to wielki, nieco pochyły taras, podcięty trzystumetrową ścianą, której imponujące zerwy można podziwiać choćby z wierzchołka Rysów. Liczyli, że tą drogą dostaną się na Rumanową Przełęcz, skąd łatwo już można zejść do Po-pradzkiego Stawu. Decyzja była trafna, ale została podjęta zbyt późno. Udało im się wprawdzie dotrzeć na skraj Galerii Gankowej, ale rankiem następnego dnia Birkenmajer nie miał już sił. Oddajmy jeszcze raz głos Grońskiemu: "Wyszliśmy spod płachty. Uderzyła w nas wichura. Prof. Birkenmajer skarżył się wtedy, że źle się czuje z powodu dwudniowej już kurniawy". I dalej: "Prof. Birkenmajer nie władał już czekanem. (…) Odebrałem mu więc czekan i wprost ciągnąłem go dalej. Zabrakło mi wkrótce sił (…) i zauważyłem, iż towarzysz mój sprawia wrażenie trupa. Usta miał otwarte, nieruchome, oczy zaszłe bielmem, ani śladu życia".

Groński musiał teraz zadbać, żeby nie podzielić losu towarzysza. W szalejącej zamieci udało mu się dotrzeć koło południa do Popradzkiego Stawu. Zapisał później: "Zawiadomiłem dzierżawcę o wypadku i musiałem uznać, że moja rola jest skończona z powodu ciężkiego wyczerpania i odmrożeń".

To była właśnie przyczyna, dla której pierwsza grupa ratowników udała się do Doliny Kaczej, podczas gdy zwłoki Birkenmajera znajdowały się z innej strony masywu Ganku. Na szczęście, spotkali po drodze lepiej zorientowanego czechosłowackiego żandarma, który wyprowadził ich z błędu. Zawrócili więc do Zakopanego, dokąd następnego dnia przyjechał także pociągiem Groński, od którego Oppenheim uzyskał już dokładne informacje. Druga wyprawa w sile ośmiu górali pod wodzą naczelnika wyjechała autobusem do Szczyrb-skiego Jeziora. Rano wyruszyli w góry na nartach, a później już piechotą dotarli na Galerię Gankową. Zwłoki Birkenmajera leżały dokładnie w miejscu, które opisał Groński, częściowo przysypane i wmarznięte w świeży śnieg, czemu należy przypisać, że nie zsunęły się w przepaść.

Oppenheim zanotował później w Kronice TOPR: "Przewiązawszy zwłoki wpół i za nogi rozpoczęto ich transport ku przełęczy. (…) Transport ciała był niesłychanie utrudniony, eksponowany i ryzykowny". W pewnym momencie zwłoki obsunęły się na całą długość liny. W powietrzu wisiała kolejna tragedia. Tylko wyjątkowej sile przewodnika Wojciecha Wawrytki należy zawdzięczać, że ciało Birkenmajera nie spadło w przepaść, pociągając za sobą ratowników. Późnym wieczorem przy świetle pochodni smutny pochód dotarł wreszcie do Popradzkiego Stawu. Historię tego dnia Oppenheim skwitował w kronice krótkim zdaniem: "Wyprawa po zwłoki ś.p. prof. Birkenmajera była pierwszą tego rodzaju ekspedycją zimową w dziejach Pogotowia i nastręczyła Pogotowiu specjalnie trudne i niebezpieczne zadanie do wykonania".

Zbigniew Korosadowicz, naczelnik TOPR tuż po II wojnie światowej, o jednej z akcji napisał: "Była to niewątpliwie najbardziej niebezpieczna wyprawa, jakiej kiedykolwiek Pogotowie dokonało". Można się z tą opinią zgodzić, lub nie. Bez wątpienia jednak wyprawa podjęta w lutym 1945 roku była najbardziej nietypowa - czytaj jutro w "Gazecie Krakowskiej"

Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska