Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Burzliwe wzloty i upadki polskiego Elvisa Presleya

Paweł Gzyl
Krzysztof Krawczyk od lat nie schodzi ze sceny. Wylansował tyle przebojów, że trudno zliczyć
Krzysztof Krawczyk od lat nie schodzi ze sceny. Wylansował tyle przebojów, że trudno zliczyć Karolina Misztal
O jego miłości do muzyki przesądziło zapewne to, że urodził się w rodzinie o aktorskich i śpiewaczych tradycjach. Chociaż w domu się nie przelewało, rodzice zadbali, aby syn podjął naukę śpiewu i gry na fortepianie. Niestety - przedwczesna śmierć ojca sprawiła, że chłopak musiał porzucić szkołę i zarabiać na utrzymanie siebie, brata i matki. Podczas pogrzebu krzyknął w rozpaczy: "Boga nie ma!". I od tego momentu zaczął oddalać się od wiary.

Początek lat 60. XX w. sprzyjał amatorskiemu muzykowaniu. Od Bałtyku do Tatr zaczęły wyrastać jak grzyby po deszczu pierwsze zespoły big-bitowe, które tworzyli młodzi zapaleńcy. Krzysztof szybko znalazł podobnych sobie - i tak narodził się zespół Trubadurzy.

Ich muzyka spodobała się nie tylko młodzieży, ale i ówczesnym władzom. Trubadurzy łączyli bowiem energię rock'n'rolla z rodzimym folklorem o cepeliowskim charakterze. Grupa szybko zdobyła popularność, tworząc nawet optymistyczny hymn wszystkich poborowych - "Przyjedź mamo na przysięgę".

- Naciski ze strony władz pojawiały się, kiedy zbliżał się festiwal piosenki radzieckiej w Zielonej Górze lub piosenki żołnierskiej w Kołobrzegu. Większość popularnych wówczas artystów otrzymywała propozycję występu na którymś z nich - wiedzieliśmy, że jej odrzucenie spowoduje popadnięcie w niełaskę i zakaz prezentacji w radiu i telewizji. Choć sam nigdy nie znalazłem w sobie dość odwagi, aby się temu przeciwstawić, niektórzy moi koledzy i koleżanki, jak chociażby Danuta Rinn czy Piotr Szczepanik zbuntowali się, przypłacając swą decyzję załamaniem kariery. Cóż, większość z nas była zbyt przerażona - brakowało nam wiary w to, że komunistyczny system może kiedyś runąć - przyznaje otwarcie piosenkarz.

Szlaban za przegraną
Ponieważ był najbardziej charyzmatyczną postacią w Trubadurach, szybko został namówiony przez ówczesnych decydentów na rozpoczęcie kariery solowej. Jego mentorem stał się wtedy Andrzej Kosmala, rzutki menedżer, który wykorzystując szczeliny w peerelowskim systemie, przeszczepiał na polski grunt zachodnie wzory budowania kariery popowych gwiazd.

I szybko zaczął odnosić sukcesy - jego podopieczny stał się wkrótce bożyszczem tłumów. Fanki tłumnie szturmowały garderobę Krawczyka i piosenkarz, jak potem sam przyznał po latach, zmieniał kobiety jak rękawiczki. W ciągu jednej dekady dwa razy się ożenił i... dwa razy się rozwiódł. Kiedy nad Wisłą zrobiło się dla niego za ciasno, wyruszył na podbój bratnich krajów.
- Nie traktowałem tych koncertów jako przykrego obowiązku wobec ówczesnych władz. Śpiewałem dla zwykłych ludzi, a nie dla przedstawicieli reżimu. Podczas każdej z takich tras byłem przyjmowany przez publiczność jak prawdziwa gwiazda. Najbardziej spontaniczni i gościnni byli Rosjanie - każdy występ pilnowała milicja, aby nie dochodziło do zbytnich wybuchów entuzjazmu - wspomina z uśmiechem.

Krawczyk sypał wówczas przebojami jak z rękawa. Radio co chwilę emitowało kolejne jego piosenki: "Byłaś mi nadzieją", "Parostatek", "Rysunek na szkle", "Byle było tak" czy "Pamiętam ciebie z tamtych lat". Piosenkarz gościł niemal na każdym festiwalu, od Zielonej Góry i Kołobrzegu, po Opole i Sopot. Aż w pewnym momencie coś zazgrzytało.
- To było jakoś pod koniec lat 70. Ówczesny prezes Radiokomitetu, Maciej Szczepański, obraził się na mnie za to, że nie wygrałem festiwalu w Sopocie. Zamiast mieć pretensje do jury, uznał, że to ja nie zaśpiewałem wystarczająco dobrze. W wyniku jego interwencji zostałem... zawieszony w czynnościach i otrzymałem szlaban w radiu i telewizji - twierdzi.
Konflikt z władzą sprawił, że Krawczyk zaczął myśleć coraz poważniej o emigracji.

Kładąc papę na dachach

Był rok 1980. Sprytny menedżer załatwił piosenkarzowi trasę po klubach polonijnych w USA. Kiedy w Polsce wzbierało społeczne niezadowolenie, wokalista poleciał za ocean i po kilku koncertach szybko się zorientował, że 800 dolarów, które tam zarabiał za tydzień, to wręcz niewyobrażalna suma po przeliczeniu na ówczesne złotówki. Ponieważ musiał płacić alimenty, postanowił zarobić trochę grosza w twardej walucie.

­- Początkowo koncertowałem w klubach polonijnych. Potem występowałem także w kościołach, szkółkach parafialnych, na odpustach i piknikach... - opowiada. - Musiałem zacisnąć zęby i zapomnieć o tym, że w Polsce byłem gwiazdą. W najtrudniejszych chwilach, kiedy nie było kontraktów na występy, chwytałem się nawet pracy fizycznej. Podobnie jak większość Polaków wyjeżdżających do Stanów, pracowałem na różnych budowach: jeździłem jako kierowca, kładłem papę na dachach i tynkowałem werandy. Choć moja duma ucierpiała, nauczyłem się pokory w przyjmowaniu wyroków losu.

Z czasem Krawczyk stanął na nogi. Dzięki znajomym Polakom udało mu się dostać z występami do najsłynniejszych kasyn - w Las Vegas, Reno i Atlantic City. Przydała mu się wtedy umiejętność naśladowania Elvisa Presleya, którą nabył na peerelowskich estradach.

- Aby przeżyć trudne chwile podczas pobytu w Ameryce, zacząłem zażywać mnóstwo leków: przeciwbólowych, antydepresyjnych i uspokajających. Miałem przyjaciela lekarza, którzy przepisywał mi wszystko to, co tylko chciałem. W pewnym momencie zorientowałem się, że jestem lekomanem. Tak się złożyło, że poznałem wtedy moją obecną żonę Ewę - poczucie bezpieczeństwa, jakie mi zapewniła, pomogło mi wyzwolić się z nałogu - wyznaje.

Dzięki nowej miłości Krawczyk odzyskał też wiarę. Po raz pierwszy od wielu lat poszedł do Kościoła, zgiął kolana i wyspowiadał się. Tak zaczął się jego stopniowy powrót do Boga.

Opluwany przez wszystkich
Po powrocie do kraju Krawczyk trafił już do innej Polski. Nowa sytuacja polityczna sprawiła, że nad Wisłą zaczął się rodzić młody show-biznes. A zachodnie koncerny, które wkroczyły wtedy do naszego kraju, nie były zainteresowane wspieraniem przebrzmiałych gwiazd Peerelu. Musiał jednak jakoś poradzić sobie w tej sytuacji.

- W połowie lat 90. ogromną popularnością cieszyło się w Polsce disco-polo. Wydawało mi się, że aby przetrwać na estradzie, powinienem śpiewać w tym stylu. Zacząłem więc pojawiać się w programie Polsatu "Disco Relax". Zostało to bardzo źle odebrane przez środowisko muzyczne. Wszyscy wielcy polskiego show-biznesu odwrócili się ode mnie, a media zaczęły wyszydzać i opluwać. Nikt nie spróbował spojrzeć na to z innej perspektywy: przecież musiałem zrobić wszystko, aby utrzymać swoją rodzinę i nie dać się zepchnąć w niepamięć. Bardzo to przeżyłem, ale znów zacisnąłem zęby i robiłem swoje. Nagrywałem dla małych wytwórni płytowych i koncertowałem, gdzie się dało - podkreśla.

Dziennikarze pierwszych polskich tabloidów z upodobaniem zaczęli penetrować jego życie prywatne, wyciągając mniej lub bardziej nieprzyjemne historie.

Koledzy ze sceny oskarżyli go w prasie o skąpstwo, syn z pierwszego małżeństwa zarzucił mu publicznie brak zainteresowania swoją osobą, a żona wniosła sprawę o rozwód na podstawie rzekomych dowodów zdrady.

- Postanowiłem niczego nie ukrywać i przyznać się do popełnionych błędów. Zrozumiałem, że wszystkie te problemy nabrzmiały w wyniku mojego przepracowania i długiej nieobecności w życiu najbliższych. Choć nie było to łatwe, postanowiłem uderzyć się w piersi. Dzięki temu doznałem ulgi - wiem, że teraz mój wizerunek publiczny jest wiarygodniejszy: ludzie wiedzą, że nie jestem świętoszkiem i popełniam grzechy jak każdy człowiek. Nikogo nie udaję - po prostu jestem sobą - twierdzi.

Ponowny sukces i ponowny ślub

Nowy rozdział w karierze Krawczyka otworzyła wspólna płyta z Goranem Bregoviciem. Ta okazja trafiła mu się fuksem. Początkowo album ten miał nagrać Czesław Niemen. Współpracę przekreśliła jednak poważna choroba muzyka.

- Początkowo nie uwierzyłem i myślałem, że robią sobie ze mnie żarty. Przecież cała "warszawka" była na mnie obrażona za śpiewanie disco polo! Okazało się jednak, że to prawda - wytwórnia BMG, która wydała album Bregovicia z Kayah, postanowiła pójść za ciosem i zaproponowała Goranowi nagranie kolejnej płyty z polskim wykonawcą. Tym razem miał to być wokalista. Bregović zgodził się, ale postawił warunek, że ma to być piosenkarz spoza Warszawy, którego słucha prowincjonalna Polska. Wybór padł na mnie. Niezwykle polubiłem tego "bałkańskiego kowboja". To kompan do tańca i do różańca - śmieje się.

Dobrą passę Krawczyka podtrzymała zaskakująca współpraca z młodymi gwiazdami polskiego popu i rocka. Nową płytę wyprodukował mu Andrzej Smolik, a w duetach pojawili się Muniek Staszczyk i Edyta Bartosiewicz. Przypieczętowaniem otwarcia nowego okresu w życiu piosenkarza był... ponowny ślub z żoną Ewą, która zdecydowała się wrócić do niego po tym, jak przekonał ją, że dowody rzekomej zdrady były fałszywe.

Podczas ostatniego sylwestra w Gdyni, organizowanego przez telewizję Polsat, wokalista został oficjalnie ukoronowany "Królem polskiej estrady". Nie przeszkadza mu to jednak występować dla słuchaczy Radia Maryja, czy dawać liczne koncerty charytatywne w kościołach i hospicjach.

Przy jego boku na estradzie jest zawsze śpiewająca w chórku żona Ewa, a za kulisami ten sam od lat menedżer - Andrzej Kosmala.
- W moim zawodzie nie ma emerytury. Będę śpiewał dopóki publiczność zechce mnie słuchać. Kiedy zauważę, że na koncerty przychodzi coraz mniej widzów, a płyty rozchodzą się w coraz mniejszym nakładzie - wycofam się. Na razie - jest dobrze. Dlatego wierzę, że zaśpiewam jeszcze niejedną nową piosenkę - deklaruje artysta z uśmiechem.

Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska