Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Alfabet olimpijski Przemka Franczaka: A jak Adler, B jak Bródka, Z jak...

Przemysław Franczak
Przemysław Franczak
Przemek Franczak w Soczi.
Przemek Franczak w Soczi. fot. Paweł Relikowski
Poznał igrzyska od tej dobrej i złej strony. Oto igrzyska w Soczi oczami naszego wysłannika.

A jak Adler. Serce igrzysk, daleko od Soczi. To tak, jakby robić igrzyska w Krakowie, ale wszystkie hale wybudować w Myślenicach (o, może to jest jakiś pomysł...). Olimpijski park to spełniony sen małego dziecka. Nocą obiekty mienią się kolorami tęczy, obok jest nawet wesołe miasteczko. Po igrzyskach będzie tu się wił tor Formuły 1. A ściślej - już się wije, wylany pod niego asfalt jest równiejszy niż stół.

B jak Bródka. Zbigniew, zwany podobno przez naszego premiera-kibica, Pawłem. Posiadacz rzadkiej u polskich sportowców cechy: szczęścia. Najsłynniejszy strażak, który nauczył rodaków liczyć do trzech miejsc po przecinku. 0,003 - i wszystko jasne.

C jak curling. Lata lecą, a ja nieustannie zachodzę w głowę, co ta dyscyplina robi na igrzyskach. W końcu jest to rodzaj towarzyskiej gry zręcznościowej. Jej odpowiednikiem na letnich igrzyskach byłyby kręgle, bule, ringo albo rzut podkową. Ktoś jest za wprowadzeniem ich do programu?

D jak droga. Do Krasnej Polany. Najsłynniejsza, a zarazem najdroższa. Dowód, że jeśli człowiek chce, to może wszystko. Budowana w myśl zasady, że im bardziej przeszkadzają nam góry i rzeka, to tym gorzej dla gór i rzeki. Przyszli robotnicy - i tam, gdzie na mapach mieli wyrysowaną kreskę, lali beton. Przygnębiające wrażenie. Próbowałem te widoki przesypiać, ale nie było to łatwe (patrz: M jak muzyka).

E jak ego. Władimira Putina. Chyba zostało nakarmione, bez względu nawet na wpadkę rosyjskich hokeistów. Ciekawe jednak, czy prezydent Rosji przegląda internet, bo z okazji igrzysk świat zalała fala memów i żartów, których jest bohaterem. Przykład pierwszy z brzegu: Dlaczego na zawodach biatlonowych jest mało kibiców? Bo Putin ostrzegł wszystkich, żeby nie uczestniczyć w wydarzeniach, których nazwa zaczyna się na "bi".

Fjak Fiszt. Nazwa stadionu, który jest jednym z symboli przepychu tych igrzysk. Nie odbywały się na nim żadne zawody, został wybudowany tylko po to, żeby zrobić na nim ceremonie otwarcia i zamknięcia. Przez dwa tygodnie tylko stał i świecił jak psu... Zresztą nieważne, jak co. Za to ładnie położony - kilkadziesiąt metrów do Morza Czarnego. Po gruntownych przeróbkach ma być jedną z aren piłkarskich mistrzostw świata w 2018 roku.

G jak gondola. Jeden z podstawowych środków transportu w Krasnej Polanie. Bez kolejki gondolowej ani rusz. Okolicę oplótł ich cały system, dojeżdża się nimi nawet do niektórych hoteli. Widoki - oszałamiające. Tak samo jak wrażenia, gdy zawieszony na linie, 30 metrów nad ziemią, wagonik nagle zatrzymywał się i bujał jak huśtawka. Wtedy nawet śnieg jest ciemniejszy od koloru twarzy pasażerów takiego wagonika.

H jak histeria. Przed igrzyskami dziennikarski świat nie ustawał w wytykaniu Rosjanom niedoróbek, których symbolem stało się zdjęcie toalety z dwiema miskami ustępowymi zamontowanymi obok siebie. Przyznam szczerze, że ja dowodów słynnej rosyjskiej bylejakości w łazienkach nie doświadczyłem. Wręcz przeciwnie. W tych, do których wchodziłem, dizajnerska armatura za dziką kasę wisiała równo i tam gdzie trzeba.

I jak inwigilacja. Jej najgłośniejszym przejawem była zabawna historia z kamerami rzekomo zainstalowanymi w łazienkach i podglądaniem dziennikarzy kąpiących się pod prysznicem. Pilnowano, żeby nie nakryli sprzątaczek wykradających dane z laptopów?

J jak jedzenie. Uleganie stereotypom to sport starszy niż, hmm, sport. Znajomi ciągle pytali, czy żywię się kawiorem z bieługi i popijam go rosyjską wódką. Otóż, odpowiadam, na oczy nie widziałem ani jednego, ani drugiego.

K jak Krasna Polana. Sen pijanego architekta, lubującego się w stylistyce antyczno-dworkowej. Koktajl Mołotowa trendów i stylów, tu nikt nie obawiał się połączyć pruskich murów z portykami. Polakom pewnie by się tu spodobało. Nie ze wszystkim zdążono na czas - w trakcie igrzysk prace szły pełną parą. Były hotele, w których na czwartym piętrze mieszkali ludzie, a na piątym układali w łazienkach kafelki.

L jak Ligocki. Polski snowboardzista, który w Soczi wystartował po ciężkiej chorobie stawów. Bardzo pozytywna postać. Kiedy opowiadał o swoich terapiach, przyjętych kroplówkach i lekarstwach, myśleliśmy, że słuchamy streszczenia scenariusza nowych odcinków "Dra House'a".

Ł jak łokieć. Oczywiście ten Kamila Stocha. Przez chwilę najsłynniejszy łokieć w Polsce. Kraj zamarł, gospodarka stanęła, a rząd przestał pracować, gdy mistrz olimpijski upadł na treningu i z ręką na temblaku schodził ze skoczni. Na chwilę swoje znaczenie zmieniło nawet powiedzenie: mieć coś z łokciem. Kamil na szczęście z łokciem nie miał nic.

M jak muzyka. Z sadystycznym okrucieństwem puszczana przez kierowców autobusów wożących dziennikarzy. Zawsze akurat wtedy, gdy próbowałeś ukraść trochę snu. Przez dwa tygodnie zapoznać się można było z antologią rosyjskiego disco. Utwór "La la la la la la, wsio budiet haraszo" (artysta śpiewał to tak, że jakimś cudem się rymowało) nie opuści mnie już aż od śmierci.

N jak Noriaki. Kasai. Ostatnia nadzieja mężczyzn broniących się przed kryzysem wieku średniego. 41-letni japoński skoczek zdobył medal, pierwszy w karierze w olimpijskim konkursie indywidualnym. A igrzysk zaliczył już bodaj siedem. Panowie, da się podbijać świat po "40"! Jedno tylko jest dziwne: od ponad 20 lat Kasai startuje na całym świecie, a jeszcze nie nauczył się angielskiego.

O jak ochrona. Olimpijskie standardy bezpieczeństwa zawsze były wyśrubowane, ale Rosjanie śrubę dokręcili jeszcze bardziej. Kiedy autobus zatrzymuje się pod głównym centrum prasowym, najpierw wchodzi pan, który sprawdza wszystko wzrokiem. Patrzy na schowki i głęboko w oczy. Potem przychodzi drugi z maszyną, która robi "pik" i sprawdza akredytacje. A potem trzeci, który robi zapiski na kartce papieru. "Maładiec, bystriej, u mienia deadline!".

P jak pogoda. Co tu dużo gadać: Vivaldi napisałby tu "Cztery pory roku" w tydzień.

R jak Russkije Gorki. Miejsce, którego nazwa wspominana będzie jako symbol triumfu polskich sił powietrznych - reprezentowanych przez wiadomo kogo z biało-czerwoną szachownicą na kasku - nad oporami tegoż powietrza. Wybudowany za niecały miliard złotych kompleks skoczni narciarskich jest przykładem jak bez sensu wydać pieniądze i jeszcze bardziej bez sensu zabetonować pół góry. Ale dla nas działa się tu historia. Russkije Gorki... Hm, Okurayama brzmiało jakoś fajniej.

S jak stopa. Ta Justyny Kowalczyk. Zanim nasza mistrzyni zrobiła wielką frajdę kibicom i zdobyła złoty medal na 10 km, sprawiła nie lada przyjemność polskim ortopedom. Dzięki niej mogli obejrzeć rentgenowskie zdjęcie jej kontuzjowanej kończyny i poznać narciarkę prawie do ostatniej kosteczki. Moja diagnoza? Ta dziewczyna to Robocop.

T jak Twitter. Coś, co uniemożliwia ci w trakcie igrzysk rozmowę z innymi dziennikarzami, ponieważ uwiedzeni magią nowych mediów, od dyskusji w realu wolą te wirtualne. Niektórzy potrafili twittować w trakcie rozmowy ze sportowcami, byle szybciej przekazać ich złote myśli w świat. Może to wrażenie, ale polscy dziennikarze twittują o wiele więcej od innych. Zawsze musimy przedobrzyć.

U jak Ukraina. Dramatyczne wydarzenia w Kijowie wiszą nad tymi igrzyskami jak smog nad Krakowem, ale wszyscy udają, że nic się nie dzieje. MKOl zabronił nawet ukraińskim sportowcom startować z czarnymi opaskami na rękach. Takie przepisy. Wcześniej podobny przypadek dotknął Norweżkę Jacobsen, której w dniu otwarcia igrzysk zmarł brat, i której nie pozwolono startować z żałobnym akcentem. Takie przepisy. Głupie przepisy.

V jak Verweij. Od nazwiska holenderskiego łyżwiarza powinna zostać utworzona skala nadęcia sportowca. Dziesięć verweijów to zachowanie, które zaprezentował po przegranej walce z naszym Bródką. Nie mógł pogodzić się z porażką, nie pogratulował Polakowi, cierpiał szarpiąc się za długie blond włosy. Więcej radości od obcowania z nim przyniosłoby przebiegnięcie maratonu w za małych holenderskich chodakach.

W jak wyciąganie z gaci. Dokładny cytat brzmiał: "Wyciągłem z gaci". Jego autorem był Jan Ziobro, który z gaci wyciągł (wyciągnął) dwa dobre skoki w konkursie drużynowym. "Wyciągnąć z gaci" to nic innego jak dać z siebie wszystko. Podejrzewać można, że to określenie zrobi w kraju furorę. "Tato, na klasówce z matmy wyciągłem z gaci".

Z jak złoto. Najmodniejszy kolor. Hit zimowego sezonu w Polsce.

Ż jak żony. Olimpijskich mistrzów. Co oni by bez nich zrobili? Bródka nie wypadłby tak dobrze, przynajmniej nie podczas dekoracji. Małżonka przed złotym biegiem powiedziała mu: "Jeśli staniesz na podium, to nie krzyżuj nóg. Stań prosto, zachowaj pozycję". Stoch dzięki żonie, która zrobiła mu niespodziankę i dosłownie wyskoczyła przed nim ze skrzyni, przestał denerwować się przed kolejnym startem. Grała va banque - gdyby zdekoncentrowany zaskakującą wizytą Kamil nie zdobył medalu, do Polski nie miałaby już po co wracać.

Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska