Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Niby spokojny, ale miał "nieobecne spojrzenie". Dlaczego Marcin zabił matkę i babcię?

Katarzyna Janiszewska
W tym domu mieszkała rodzina S. Sąsiedzi mówią teraz: Niedy byśmy się nie spodziewali takiej tragedii
W tym domu mieszkała rodzina S. Sąsiedzi mówią teraz: Niedy byśmy się nie spodziewali takiej tragedii Joanna Urbaniec
Erynie - w mitologii greckiej skrzydlate boginie, uosobienie zazdrości, zemsty i wyrzutów sumienia. Alekto, Megajra i Tyzyfone. Prześladowały Orestesa, bo zabił swoją matkę. Nie słuchały jego próśb o zmiłowanie. Ważne było tylko jedno: ukarać go i pomścić rozlaną rodzicielską krew...

Nóż, zwykły, kuchenny, do krojenia chleba, policjanci znaleźli w garażu. Mała, czarna suczka, jeszcze niedawno biegająca po podwórku i wesoło merdająca ogonem, była upchnięta w piecu, poćwiartowana. Matka i babka leżały w kuchni na podłodze, między stołem a krzesłami, w kałuży krwi. Ta cała makabra musiała wydarzyć się chwilę po południu. Na pewno nie wcześniej. Za piętnaście dwunasta Magda dzwoniła do mamy, telefon pożyczała od koleżanki. Piekły tort dla Mirka, na jego osiemnaste urodziny i Magda pytała jaką kupić ozdobę. Wtedy jeszcze matka żyła.

Wzorcowa rodzina

Rodzina S. - to można śmiało powiedzieć - była wręcz wzorcowa. Latem rozkładali przed domem ogrodowy stół przy którym grilowali, wszyscy razem śmiali się, żartowali: babcia, matka i dzieci.

Barbara - głowa rodziny, sześć lat temu pochowała męża - była lubiana przez sąsiadów, uczynna i uśmiechnięta. Nigdy się nie skarżyła, że jej ciężko, nie prosiła o pomoc. Udzielała się społecznie, w komitecie rodzicielskim, w dyskusjach zawsze wyważona. Zapatrzona w dzieci, każdemu się chwaliła: moje dzieci są takie dobre, mądre, świetnie się uczą i jak mi pomagają! Iwona już zamężna, Marcin 25-letni pracował jako stolarz, Mirek robił maturę, Michał i Magda uczyli się w gimnazjum. Niechby ktoś spróbował coś złego powiedzieć...

W domu S. nigdy nie było alkoholu. - W tym domu się nie pije - mówiła Barbara.
Jeszcze późną jesienią była ładna pogoda, ciepło nawet nocą, więc okna pootwierane, sąsiedzi coś by słyszeli. Tam nic. Żadnych krzyków, awantur.

Nie to co u innych, na wsi, wiadomo różnie bywa.

Weźmy takie małżeństwo, parę domów dalej: w sobotę sobie wymyślają, a w niedzielę na tarasie piją kawkę. Wziął se chłop młodą babę, to teraz ma, mówią ludzie. Ale co to za chłop z niego, dupa, za przeproszeniem, że się babie bić daje. A to limo pod okiem, siniaki na rękach, raz to mu z mamusią pół włosów z głowy wytargała. W domu, na gospodarce, nie zrobi nic, bo wielka pani, rączki ma nie do roboty. Wychodził chłopina na ganek, wypłakał się. Teraz jej przynajmniej nawymyśla. Ale oddać, nie odda.
W domu u S. nigdy nic podobnego się nie zdarzyło. Rodzina na poziomie, zżyta, jeden do drugiego odnosił się z szacunkiem.

Fatum

Właśnie spadł pierwszy w tym roku śnieg, malownicze wzgórza i doliny rozciągające się od rzeki Stradomki do szczytu Zoni pokrył biały puch. Drzewa stojące przy drodze w równym szpalerze srebrzą się, tworząc baśniową wręcz scenerię. Spłoszony czymś czarny kruk poderwał się z gałęzi i strącił skrzydłem śnieżną czapę.

O wsi Sobolów piszą już w średniowieczu królewskie kroniki. Ale czasy świetności to wiek XIX. Tutejsi rzemieślnicy wyspecjalizowali się w produkcji ołowianych kół używanych w austriackiej armii jako pociski strzeleckie. W czasie wojny wieś stała się głównym ośrodkiem partyzantki. Dziś Sobolów ma do zaoferowania lasy bogate w grzyby i jagody, a dla rozwoju horyzontów młodzieży: dom kultury, zespół szkół, a nawet szkołę muzyczną.

S. mieszkali w piętrowym domu otynkowanym na zielono, z równo przystrzyżonym trawnikiem.
Ten dom stawiał jeszcze ojciec Barbary, ale nie dokończył. Zginął w niewyjaśnionych okolicznościach. Znaleźli go w rzece, która płynie za domem.

W wieku 35 lat matka Basi została wdową. Jakby jakieś fatum ciążyło nad tą rodziną. Barbara z mężem wykończyli dom, cieszyli się, że tak mają ładnie. No i sześć lat temu Wiesław nagle zmarł. Na nic wcześniej nie chorował, więc może tętniak, albo serce? Rodzina nie jest pewna. Jeździł na tirach. Znaleźli go nieprzytomnego, leżał na ziemi, obok szoferki.
Basia mocno to przeżywała, zamknęła się w sobie, nie mogła się otrząsnąć. Co dzień chodziła na grób. - Tylko jemu mogę się wyżalić - opowiadała przyjaciółce. Mąż miał 48 lat.

I Barbara miała teraz dokładnie 48 lat.

Była zażywną, dość tęgą kobietą. W młodości pracowała w zakładach drobiarskich w Niepołomicach.
A późnej zajęła się domem, wychowywała piątkę dzieci. Piekła ciasta: torty, placki, tak sobie dorabiała do renty przyznanej ze względu na zdrowie. Chorowała na raka, lekarze musieli usunąć jej pierś.

Pół roku temu pokonała chorobę. Cieszyła się: dostałam drugie życie.

- I ile miała tego życie? - płacze siostra Danuta. - Ale zawsze mówię, że Bóg daje krzyż temu, co będzie w stanie go nosić.
Obok zielonego domu, tak, że ściana dotyka ściany, stoi niższy, brązowy, przerobiony ze stodoły.
W tym domku mieszkała matka Basi, schorowana, 78-letnia. Miała taki zwyczaj, że w południe przychodziła do córki, rozmawiały, piły kawę. - Co będziesz gotować dla siebie jednej, ja i tak gotuję dla dzieci, zjesz obiad u mnie - mówiła Basia.

Krzyk przeraźliwy

Jest piątek i Bogdan Tomera jak zwykle pracuje w garażu. Dzień ciepły, słoneczny, więc wystawił krzesełko przed drzwi, siada i zaczyna rozbierać silnik.

Nie powie dokładnie, która to mogła być godzina, bo nie wziął komórki. Słyszy krzyk z domu od sąsiadów i w pierwszej chwili zdaje mu się, że brat z siostrą bawią się, ganiają po podwórku. Ale nie, myśli sekundę później, ten krzyk jest inny, przeraźliwy, taki, że aż człowiek dostaje gęsiej skórki: "Ratunku, Marcin chce mnie zabić!"

Wychyla się, żeby zobaczyć dokładniej co się dzieje. Głowa Magdy wystaje spod pachy Marcina, chłopak ciągnie ją za sobą do góry po schodach. Tomera rzuca narzędzia i biegnie. Magda zapiera sie rękami o metalowe barierki. Ale Marcin jest silniejszy, metr osiemdziesiąt wzrostu, kawał chłopa. Jeszcze chwilę, pięć schodów, cztery, trzy i wciągnie siostrę do domu. - Marcin, co ty robisz! - krzyczy Tomera i chłopak na chwilę luzuje chwyt, a Magdzie udaje się uwolnić.
- Marcin zabił mamę i babcię - krzyczy Magda. Twarz, włosy, kurtkę, wszystko ma we krwi.
Marcin też we krwi: ręce aż do łokci.

- Jak go zobaczyłem, to pomyślałem, że nawet rzeźnik przy oprawianiu zwierząt się tak nie ubabra - mówi Tomera.
Marcin jest spokojny. Ale spojrzenie ma jakieś nieobecne. Chodzi po podwórku, siada na schodach, znów wstaje, wygaduje banialuki, kompletnie od rzeczy.

- Bogdan, chodź do mnie, podaj mi rękę, pomóż mi. - A za chwilę: - Chcesz widzieć matkę? Pokażę ci. Moja matka nie żyje, zabiłem ją i babkę. I jeszcze psa.

Tomera obserwuje chłopaka. Nie wiadomo, co mu do głowy strzeli. Jeszcze pójdzie do sąsiadów i ich też zamorduje. Ale jak wsiądzie w auto, będzie chciał uciekać, to mu przecież nogi nie podstawi. Więc zbywa go głupimi gadkami. - Bogdan, wierzysz w Boga? Boga nie ma, Wisły nie ma. Bogdan chce odpowiedzieć, ale w końcu nic nie mówi. Nadjeżdża policja.

Choroba

Kolega Marcina ze szkoły zapamiętał go jako zwykłego, spokojnego chłopaka. Żaden tam z niego chuligan, przeciwnie, on się raczej bał wszystkiego. A jakby do bitki przyszło, to pierwszy by uciekał. Jeździli razem na ryby, trochę nielegalnie, nad rzekę. Marcin miał swoje sposoby łowienia. Od czasu do czasu wyszedł z kumplami na piwo, albo pojechał na dyskotekę: Big Star w Wieliczce, Bastylia w Nowym Wiśniczu. Ale nie, żeby się włóczył po klubach. W domu pomógł, wszystko zrobił: ściany otynkował i pomalował, bramę do garażu wstawił, huśtawkę w ogrodzie, dla matki półki w kuchni. Jak w czasie powodzi woda do domu weszła, to on całego remontu pilnował.

Sąsiad się dziwi: - Nigdy bym nie powiedział, że coś z nim nie tak. Ale - przypomina sobie - nigdy na dobrą sprawę z nim nie rozmawiałem. On zawsze tak jakoś bokiem, chyłkiem, głowę schylił.

Marcin urodził się z ubytkiem kory mózgowej. Leczył się aż do pełnoletności. Lekarze radzili: oddajcie go do zakładu, nie dacie sobie z nim rady.

Ale Basia sama chciała zajmować się synem. Marcin szantażował: jeśli ktoś się dowie, to się zabiję.
Jak było dobrze, to dobrze. Skończył samochodówkę, pracował w zakładzie stolarskim. Nikt nie zauważał choroby. Nawet najbliższa rodzina mówi dziś: nie wiedzieliśmy, że się leczy. "Mama nie kazała o tym mówić" - przyznaje rodzeństwo.
W październiku Marcin wpadł w depresję. Matka jeździła z nim do lekarzy do Krakowa, dostał skierowanie do szpitala na trzy tygodnie. Ale po trzech dniach zabrała go do domu. Było coraz gorzej.

- Zostanę papieżem, będę prezydentem - opowiadał Marcin. A za chwilę: policja do nas idzie, wszystko nam wezmą, zazdroszczą nam. Rodzeństwo bało się brata, na noc zamykali się w swoich pokojach. Od Iwony pożyczył 6,5 tys. zł, długo nie mogła się dowiedzieć na co mu te pieniądze. - U nas w zakładzie ludzie są tacy biedni, muszę im wszystko rozdać.
W czwartek Marcin powiedział do matki: Śnił mi się ojciec i kazał zrobić z wami wszystkimi porządek. Przestraszyła się, wzięła go do lekarza.

Zabije wszystkich

W południe Marcin spokojnie wychodzi ze swojego pokoju i schodzi na dół. W głowie ma ułożony plan. Ale to już nie jest Marcin, to choroba przemawia przez niego. On nie kieruje już swoim postępowaniem. Depresja, psychoza, to się trudno leczy. Leki wywołują nieprzyjemne skutki uboczne, więc chorzy ich nie lubią. A kiedy urojenia zawładną człowiekiem, już nie ma odwrotu. Omamy stają się realne. Marcin powie później, że bał się, bo matka i babka chciały go przybić gwoździami do łóżka.

Plan jest taki: najpierw zabije rodzinę, a na końcu siebie. W psychologii to się nazywa samobójstwem rozszerzonym.
- Chory działa logicznie i konsekwentnie, głos w głowie mówi mu, co ma robić - tłumaczy dr Maciej Szaszkiewicz, psycholog.
Najpierw zabija matkę, po niej babcię. I zaciera ślady. Ze szkoły wraca Magda, zaraz ma być Mirek, a na końcu Michał. Marcin przekręca za siostrą klucz w zamku. - Pomożesz mi? - pyta. - Pomogę, ale idź najpierw umyj ręce, bo jak z takimi z krwi wsiądziesz do auta. Z łazienki słyszy jak siostra otwiera drzwi, ucieka, ale przewraca się. Dogania ją przy bramce.

***
Kiedy po niego przyszli, Marcin nie stawiał oporu. Ręce zaplótł na plecach, czekał, aż założą mu kajdanki. Podobno w radiowozie podśpiewywał sobie znany hit disco polo "Miała matka syna".

W celi poprosił o prasę. Przynieśli mu tygodnik. - Nie, nie taką - zwrócił czasopismo. - Chodziło mi o prasę katolicką. Z "Gościa Niedzielnego" wyciął obrazek Jana Pawła II i powiesił nad łóżkiem.

współpr. M.Więcek-Cebula

Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska