Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Słowianka rodem z gór i góral nizinny

Barbara Sobańska
Wiktoria Bisztyga, choć drobna i krucha, ma dominujący charakter
Wiktoria Bisztyga, choć drobna i krucha, ma dominujący charakter Adam Wojnar
Na własny ślub Stanisław omal się nie spóźnił, choć wiózł go rajdowiec. Fotograf, który robił zdjęcia, zapomniał do aparatu włożyć kliszę. Modrzewiowy dwór, gdzie urządzili wesele, spłonął miesiąc później. Nocy poślubnej nie mieli, bo koledzy nie zamierzali kończyć weselnej imprezy. Ale Wiktoria i Stanisław Bisztygowie szczęśliwie przeżyli razem 33 lata - pisze Barbara Sobańska

Wiktoria Bisztyga, absolwentka polonistyki na Uniwersytecie Jagiellońskim, przez 10 lat artystka zespołu pieśni i tańca Słowianki, od 20 lat śpiewa w chórze Organum, pracuje na krakowskiej AWF

Staś twierdzi, że nie pamięta, jak postanowił na imieninach Leszka Majki, że albo ja, albo Ania Szałapak zostanie jego żoną. Tańczył wtedy i z nią, i ze mną, choć taniec nie jest jego mocną stroną.

Odprowadził mnie potem do domu i umówiliśmy się na randkę. Leszek ostrzegał mnie wcześniej, żeby ze Staszkiem się nie umawiać, bo on i tak nie przyjdzie. Powiedział: "Spóźnię się, ale przyjdę". I przyszedł. I został. Ciągle wymyślał nowe rozrywki - a może tu pojedziemy, a może tam. Imponował mi.

To wyłącznie moja zasługa, że mąż jest nieźle ubrany. Stasiu nigdy nie przywiązywał wagi do stroju. Ja jeździłam ze Słowiankami po całym świecie i przywoziłam sobie fantastyczne ciuchy z Włoch czy z RFN-u, bo przecież w Polsce w tych siermiężnych czasach niczego nie można było dostać. I stroiłam się, jak wszystkie Słowianki. Największym komplementem, jaki padał z ust Stasia, były słowa: "Coś se to ubrała?".

On sam nosił nie jak sobie marzyłam dżinsy, lecz "wieśniackie" za duże spodnie z GS-u i
koszule flanelowe w kratkę. Do tego pulowerki w paseczki, wydziergane przez babcię na drutach. Miał dwa. Kolorystyka jednego była zgaszona, drugi przeciwnie, łączył trzy mocne barwy - szafir, żółć i czerwień.

Zaczęłam to zmieniać! Pozwalał mi, byle nie musiał sam nic kupować, a nie daj Bóg, przymierzać. Czasem "wołami" ciągnę go do sklepu, bo są rzeczy, których nie da się kupić na pamięć, jak buty czy płaszcz. W sklepie odzieżowym wytrzymuje góra 15 minut. Najchętniej kupowałby garnitury na metry: "Odtąd dotąd, wskazując na wiszące jeden przy drugim w sklepie. I zapakować!".

Wiecznie ma kłopot ze zdążeniem na czas. Ciągle ktoś ma do niego jakąś sprawę. Na własny ślub o mało się nie spóźnił. Kompletnie nie ma głowy do spraw domowo-technicznych. Gdy przyszedł hydraulik i chciał klucz francuski, Stasiu spytał : Wiktorio, gdzie my mamy taki klucz ? A dał mu go własny ojciec z nadzieją, że będzie używał. Zresztą jednym z pierwszych prezentów imieninowych, jaki podarowałam mężowi, była metalowa skrzynka na narzędzia, którą osobiście wyposażyłam.

I teraz sama do niej zaglądam. Podobnie z portfelem - przywiozłam mu cudny, z tłoczonej skóry, z Kijowa. Bo trzymał zawsze kasę to tu, to tam, w każdej kieszeni po trochę. Obejrzał, pochwalił, że ładny i to był jego pierwszy i ostatni kontakt z tym portfelem. Jest przesądny w tym względzie, uważa, że nie wolno gromadzić pieniędzy w jednym miejscu. Portfela może i nie ma, ale pieniądze się go trzymają.

Nigdy się nie martwiłam o finanse. Gdy mieliśmy cięższe czasy i mówiłam, że są luki w budżecie, łatał je następnego dnia. Nigdy w życiu z pieniędzy mnie nie rozliczał. Nie ma węża w kieszeni - przeciwnie: wielki rozmach i gest. Wszystkie koleżanki mi tego zazdroszczą.
Na każdą okazję kupuje mi najpiękniejsze kwiaty, zresztą bez okazji też. Jest pod tym względem najwspanialszy w świecie. Ma ulubionego kwiaciarza w Rynku - stoisko Jasia, Berty i Zuzi. Czasem nawet dają mu kwiaty na kredyt.

Gdy na świat przyszły córki, całkowicie zmieniłam styl życia. Wcześniej jako Słowianka jeździłam po całym świecie. Nagle z artystki zmieniłam się w kurę domową. Czasy były wtedy ciężkie - przełom lat 70. i 80., mąż w domu bywał krótko, pochłonięty pracą i swoimi społecznikowskimi pasjami.

Te pięć lat, które spędziłam w domu z dziećmi i nie pracowałam zawodowo, były chyba najtrudniejsze w moim życiu. Trochę mi zabrakło współpracy przy wychowywaniu córek. Myślę tu o zachwianiu proporcji, o schemacie rodziny wyniesionym z domu rodzinnego. W naszym jest nieco inny. Niezbyt przychylnie patrzył na mój powrót do pracy. Kocham śpiew i bardzo brakowało mi sceny. Zapisałam się więc do chóru Organum, w którym śpiewam już 20 lat. I jestem szczęśliwa.

Jest duszą towarzystwa. Wiadomo, że jak jest Stasiu, jest fajnie. Zafascynował mnie swoim nieszablonowym poczuciem humoru. Znakomicie opowiada dowcipy, zna ich mnóstwo. Zawsze rzuci celną pointę - to inteligencja, ale i coś jeszcze. To coś, czego nie można zamknąć w słowach.
Stanisław Bisztyga, polityk i ekonomista, absolwent krakowskiej Akademii Ekonomicznej, doktorat z turystyki uzyskał na krakowskiej Akademii Wychowania Fizycznego. W l. 1994-2002 radny krakowski, od 2006 r. radny Sejmiku Województwa Małopolskiego, senator VII kadencji

Kobiety umiarkowanie interesowały mnie w studenckich czasach, imprezki bardziej. Wiktoria w oko wpadła mi błyskawicznie - to była fascynacja, zaskoczyło i już. Księgowałem Słowianki, zaksięgowałem Wiktorię. Wybór był słuszny. Dowodzą tego choćby wspólnie przeżyte 33 lata.

Każde z nas ma swoje pasje, które realizuje, i to siła tego związku. Jestem wyrozumiały, ale żona bardziej. Spoiwo jest ważne. Obie rodziny - i Wiktorii, i moja wywodzą się z konserwatywnych środowisk. Dekalog to dekalog, zasady to zasady. I żarty żartami, a fundament jest stały.

Wesele mieliśmy w Limanowej niedaleko Starej Wsi , skąd Wikcia pochodzi. Zbudowano tam wówczas modrzewiowy na wzór staropolskiego zajazdu. Wesela urządziło w nim niewiele par, bo zajazd szybko spalił się dokumentnie. To fatalne miejsce.

Miał tam stać kościół, ale ówczesne władze nie zezwoliły na budowę. Właściciele tej działki zostali w bestialski sposób zamordowani, nie na tle rabunkowym, bo nic nie zginęło, i do dziś nie wiadomo, kto to zrobił. Ktokolwiek postanowił cokolwiek zdziałać w tym miejscu - ponosił klęskę.

Mało brakowało, a i ja spóźniłbym się na własny ślub. Ale nie dlatego, że zastanawiałem się, czy warto przyjechać. Wiózł mnie Lesław Kuzaj, wujek znanego rajdowca. Też jeździł na rajdach, więc miał malucha z pałąkami. To był wielki szpan. Ma się rozumieć jechaliśmy bardzo szybko i przejechaliśmy zjazd na Starą Wieś.

Nocy poślubnej nie było… Koledzy chcieli balować. Jeden z nich o piątej rano łomocąc do drzwi oznajmił: że każdy ma prawo do nocy poślubnej, ale k.... Staszek otwieraj bo mi się chce pić! I balowali. Sprawy przybrały właściwy obrót nieco później - Paulina urodziła się niemal dokładnie rok po weselu. Zaraz po niej, w 79 roku - Sabina.

Innego kolegę, z którym razem studiowaliśmy i mieszkali w jednym pokoju, spotkałem raz w autobusie. To było przed jeszcze ślubem, jechałem do Wikci. Zaczęliśmy rozmawiać i tak od słowa do słowa okazało się, że obaj jedziemy do Limanowej, a właściwie do Starej Wsi, obaj do dziewczyny, która nazywa się Zoń. Guli dostał, bo myślał, że do tej samej jedziemy. Powietrze z niego uszło dopiero, gdy ustaliliśmy, że to kuzynki.

W rodzinie Wikci zrobiłem, zdaje się, dobre wrażenie, co nie było zbyt łatwe, bo ma sześciu braci. Wszędzie byli. Ona z kolei walczyła wśród nich o swoją pozycję i do dziś jej zostało, że potrafi ustawić faceta. Mocno stąpa po ziemi, jest dominująca, a ja ją doskonale dopełniam. Ze mnie góral nizinny, a ona góralka twarda, acz wrażliwa. Przystojna brunetka, charakterna. To dobra kobieta jest.

Czasem wyciąga mnie na wakacje w góry, do Szczawnicy, bo daleko nie lubię jeździć. Panicznie boję się samolotów. Gdy mieliśmy lecieć do Tunezji, tak się denerwowałem, że wyszedłem z domu, nie wiedząc czy się zdecyduję. Wróciłem w ostatniej chwili i zebrałem się na odwagę. Jako jedyny parlamentarzysta nie korzystam z talonów na samolot.

Gotowanie nie jest powołaniem Wikci, ale robi świetnego Strogonowa i gołąbki. Od lat przychodzę do domu o rozmaitych porach, więc nigdy nie mieliśmy obiadu o 16. Zawsze zostawia mi w lodówce coś, co można odgrzać. Lubię domowe jedzenie, ale i bary mleczne. Wszyscy menele zawsze się koło mnie kręcą i też korzystają. Nie wiem, czy ktoś mi na czole wypisał, że można.

W domu mam trzy kobiety i niewiele obowiązków. Sikorowski śpiewał: "Kiedy moje kobiety są w domu, pełno wkoło włosów i rzęs,/ Lecz bez tego, nie mówcie nikomu, moje życie straciłoby sens". Ujął to doskonale, nic nie trzeba dodawać. Może tylko, że wszystkie śpiewają, więc jak kiedyś narozrabiam, to każdy sąd mnie uniewinni…

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Słowianka rodem z gór i góral nizinny - Gazeta Krakowska

Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska