Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Stanisław Tyczyński - prezes w tenisówkach

Marta Paluch
Anarchista i wizjoner, który został prezesem wielkiego przedsiębiorstwa. Wielbiciel opery i jednocześnie założyciel stacji z bardzo popularną muzyką, określaną przez złośliwych sieczką.

W końcu człowiek aspołeczny, nienawidzący przyjęć i rautów, który firmował jedne z najokazalszych imprez w III RP - "Inwazję Mocy". Stanisławowi Tyczyńskiemu, byłemu prezesowi RMF FM trudno odmówić oryginalności.

Czy facet, który nie wiedział ile jego firma zarabia i przez kilka lat nie pobierał pensji za prezesurę, mógł stworzyć potęgę RMF? Oczywiście. Tyczyński, niedoszły fizyk i zapalony majsterkowicz, potrafił zmontować pierwsze ogólnopolskie prywatne radio. - Gdyby chciał, zmontowałby rakietę kosmiczną - twierdzi Bogdan Rymanowski, dziennikarz.

Sam o sobie nie bez przekory mówił, że jest "misiem o małym rozumku, który przyjechał do Polski z 5 tysiącami dolarów i dwoma komputerami, i zrobił stację radiową". Gdy już jednak zaczęło działać jak dobrze naoliwiona maszyna, znudziło mu się.

Bez biura i łóżka
Początki RMF. Szef promocji Wojciech Padjas urzęduje w dziurawych espadrylach (płócienne buty na słomie). Prezes Tyczyński - w ulubionych wygodnych ogrodniczkach. Nie ma biura. Dziennikarze, młoda ekipa, spędza na kopcu całe dnie i noce.

- Zaczynali od wynajętych w hotelu Pod Kopcem sali konferencyjnej i dwóch pokoi - mówi Wacław Stechnij, biznesmen, który wynajmował im pomieszczenia. Mimo że Stechnij pracował z Tyczyńskim w jednym pokoju, ten potrafił zadzwonić do niego albo wpaść o trzeciej nad ranem.
- Pogadać przy koniaku o jakimś ważnym zagadnieniu. Normalne. Dla niego dzień i noc to były pory umowne - uśmiecha się Stechnij. - Wymagał dużo od innych, ale najwięcej od siebie. Nie było życia poza radiem. Jakieś kłopoty z żoną, chore dzieci? Zapomnij! Radio musi grać.

Gwiezdne wojny na kopcu

Tyczyński zaczął od niewielkiego radiowęzła podczas grudniowego strajku w Hucie Lenina. Był 1981 rok, stan wojenny.
- Przyszedł do mnie student fizyki i zaproponował, że zrobi radio. Przyniósł jakiś generator, uruchomił go i tak w trzecim dniu strajku zaczęło nadawać "Radio Wolna Polska" - wspomina Stanisław Handzlik, jeden z przywódców "Solidarności" w Hucie.

W 1984 roku Tyczyński wyjeżdża do Paryża. Tam poznaje swoją żonę Barbarę (wnuczkę bohaterskiego dowódcy obrońców Helu z 1939 r.). Nawiązuje kontakty z Francuzami, ma pomysł na swoje radio w Polsce. - Poznałem go z kilkoma ludźmi. On te kontakty potrafił potem świetnie wykorzystać - mówi Bronisław Wildstein.

Wtedy Francja była zafascynowana "Solidarnością" i Polską. - Tyczyński trafił na dobry moment. Wiedział też czego chciał, choć w kontaktach bezpośrednich nie zachowywał się jak szalony wizjoner. Był trochę z innego świata, ale miły, spokojny, wręcz spolegliwy. Później go nie poznawałem - dodaje Wildstein.
W 1989 roku Tyczyński wraca z Francji i przywozi z sobą sprzęt na rozkręcenie stacji od francuskiego Fun.

Zakłada na kopcu stację Radio Małopolska Fun, nadaje głównie francuską muzykę. Na inaugurację przylatują samolotem ludzie kultury z Paryża, śpiewa Vanessa Paradis, w hotelu Forum trwa wystawny bankiet. Od tej pory imprezy RMF zawsze będą organizowane z rozmachem, choć - paradoksalnie - Tyczyński nienawidzi towarzyskich spędów.

- Unika ich jak ognia, niemiłosiernie się męczy, gdy musi z lampką wina podtrzymywać konwersację o niczym - mówi jeden z jego znajomych. Po półtora roku radio tworzy całkowicie własny program. Jest najnowocześniejszą stacją w Polsce. Dzięki autom z osobiście przez niego montowanymi antenami (pierwszy był maluch, potem toyota), dziennikarze mogą nadawać na żywo z miejsc wydarzeń. Już wtedy RMF jest w pełni cyfrowe i skomputeryzowane. Jako pierwsze nadaje przez satelitę na całą Europę. W siermiężnej rzeczywistości początku lat 90. redakcja na kopcu przypomina świat z "Gwiezdnych wojen".

- Tyczyński to maniak i geniusz techniki. Gdy nie miał potrzebnego urządzenia, zamykał się na parę dni w radiu i montował. Radio było dla niego świątynią. Na dźwięk tego słowa jakby demon w niego wstępował - śmieje się Wacław Stechnij.

Współpracownicy prezesa wspominają, że tylko gdy miał nową "zabawkę", był naprawdę szczęśliwy. - Mógł spędzić dwa dni lutując jakieś kable. Gdy wzięliśmy pierwsze auto z komisu, z radością zrobił dziurę w dachu na antenę - mówi Wojciech Padjas. - Raz się na mnie strasznie wk… Postawiłem kawę na klawiaturze czy konsolecie. Zabrał mi wtedy pół pensji. Dla niego sprzęt był święty - dodaje.


Serwis w piżamie

Prezes miał trudności w komunikacji z ludźmi. - Mówił krótkimi zdaniami - ścisły umysł. - Denerwowało go, że nie rozumieliśmy kwestii dla niego zupełnie oczywistych - mówi Maciej Wójcik, dziennikarz.
Zawsze był parę kroków do przodu, reszta z trudem próbowała nadążyć. Wszyscy zgodnie przyznają, że w kontaktach był trudny.

- Wymagał, żeby się całkowicie podporządkować pracy, tak jak on. A ja miałem wtedy żonę, dziecko. Nie zawsze dało się spędzać trzy doby w radiu - mówi Padjas.
Młodzi dziennikarze (najstarszy miał 36 lat, najmłodszy - 19) jednak godzili się na te warunki, bo Tyczyński zaraził ich swoją pasją.

- Dyżur nocny kończyliśmy o 1 w nocy, rano zaczynaliśmy o piątej. Więc o pierwszej do śpiwora na podłodze w redakcji, a potem do pracy. Bywało, że prowadziliśmy serwis w piżamie - wspomina Bogdan Rymanowski (dziś w TVN).

Prezes też był bezpretensjonalny. - Wyglądał jak opozycjonista z lat 80. Ruda broda, okulary, jakiś sweter. Nie przejmował się ubiorem - mówi Rymanowski.
To mu zostało do dziś. - Nie można powiedzieć, że on się ubierał. Po prostu kładł na siebie to, co miał pod ręką. Mylą się ci, którzy mu przypisują jakiś styl, luzactwo - mówi Padjas.

- Nigdy go nie widziałem w krawacie. Na fecie z okazji 10-lecia RMF biegał w kurtce z kapturem i w tenisówkach. Nawet na swój ślub go nie włożył. Miał na sobie tylko coś na kształt marynarki - mówi Paweł Rey, dobry znajomy Tyczyńskiego.

Goście wspominają, że ów ślub Tyczyńskiego z wicemiss Polski i aktorką Renatą Gabryjelską w Camelocie też był bezpretensjonalny i młodzieżowy. Prezes nie przejmował się również tak przyziemnymi kwestiami jak jedzenie. Kiedyś zrobiło mu się słabo, bo zapomniał że od dwóch dni nic nie jadł. - Dla niego to się nie liczyło. Gdy przynosiliśmy jedzenie, częstowaliśmy go bułką, czasem ktoś zagrzał zupę i tak leciało. Żyliśmy jak w kibucu, komunie - mówi Rymanowski.

Choć dziennikarzami zajmował się Edward Miszczak (to on podkradł z Radia Kraków prowadzonych przez Wildsteina Ewę Drzyzgę i Rymanowskiego), Tyczyński potrafił nieźle ich zrugać.
- Kuhwa! Bo on r nie wymawia, krzyczał: co ty zhobiłeś?! - mówi jeden z dziennikarzy RMF. - Przed nim uciekano w korytarzu. Bezceremonialnie wytykał błędy, mówił: zap... myśl, facet! Na błędy nie było czasu, to było zupełnie nowe radio - dodaje Stechnij.

Dziennikarze wspominają jednocześnie wolność, która panowała w RMF. Mógł się wściekać, ale niczego nie zabraniał.
- Gdy uparłem się na program "Złota Godzina" z muzyką m.in. Elvisa, przywiózł mi ze Stanów całą płytotekę - mówi Padjas.

- Wpadłem na pomysł, żeby naszego dżingla nagrać w profesjonalnym studio w Los Angeles. W 1991 roku to był pomysł z księżyca, kaprys idioty. Tyczyński najpierw się wkurzył, a potem to zrobił i mi gratulował - wspomina Piotr Metz, który w RMF spędził 10 lat.

W wywiadach prezes żalił się, że jego radio było przez innych źle traktowane. - Nie przewidziałem, że redaktorzy niektórych lokalnych gazet z taką zawiścią będą patrzeć na młodszych kolegów z RMF-u, którzy szybko stali się znani słuchaczom w całej Polsce. Zarabiają kilkakrotnie więcej i nie muszą czapkować w magistracie - powiedział "Pressowi".

- Przesada - mówi Rymanowski. Czuliśmy się może elitą, ale nie sektą. Nikt nas też kamieniami nie obrzucał, choć faktycznie po kilku latach zarobki jak na Kraków mieliśmy niezłe - podkreśla.
Krakowscy dziennikarze wspominają jednak, że z RMF-owcami w tych czasach (a czasy były bardzo towarzyskie), wódki się raczej nie piło. - Tym bardziej że kopiec to zadupie i jeździł tam tylko jeden autobus, raz na godzinę - dodają.

Nie tylko dziennikarze RMF byli odizolowani. Także Tyczyński odsunął się od kolegów z Krakowskiej Fundacji Komunikacji Społecznej, która założyła RMF. - Gdy radio powstawało w 1989 roku, była sielanka. Ale szybko się skończyła - mówi Stanisław Handzlik, jeden z członków fundacji.
Wraz z innymi członkami mieli Tyczyńskiemu za złe, że chce z RMF zrobić spółkę wraz z bankiem BPH. - Nie zgadzaliśmy się też, żeby Staszek ośmieszał w stacji Krzysztofa Bachmińskiego, prezydenta miasta i członka KFKS - dodaje.
Tłumaczy, że konflikt zrodził się w latach 1991-92, gdy radiu kończyła się dzierżawa na kopcu. - Bachmiński chciał zorganizować przetarg, a Tyczyński wymagał przedłużenia umowy dzierżawy. Chciał od Bachmińskiego lojalności, ale prezydentowi nie bardzo wypadało zrobić taką rzecz - opowiada Handzlik.
W kampanii RMF czarnoskóry dziennikarz stacji Brian Scott jeździł po mieście w limuzynie i promował się jako kandydat na prezydenta. To było bezpardonowe szydzenie z Bachmińskiego.

- Ostra jazda bez trzymanki. RMF czuł się gnębiony przez władze miasta - wspomina Rymanowski. - Zresztą, prezes lubił prowokować. Pamiętam kampanię reklamową jego pomysłu, na plakatach był Glemp, Oleksy i goła baba. A to, że był bardzo negatywnie nastawiony do każdej władzy, było wiadomo.
- Był niesterowalny, miał mentalność anarchisty - dodaje jeden z byłych dziennikarzy RMF.
- Pewnie! Gdy przychodził do nas jakiś dupek w garniturze, który chciał coś załatwić, doprowadzało to Staszka do pasji. Gardził politykami - dodaje Padjas.

- Jak psami - dorzuca Stechnij.
Do legendy przeszły jego życzenia noworoczne. "Roku bez AWS-u". Czy określenie. "Ten mały Miller, co mu kasę ukradł, ale on małych nie bije". Najbardziej jednak za skórę zaleźli mu członkowie Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, którzy w 2001 roku nie przedłużyli mu zgody na rozszczepianie (genialny pomysł wprowadzania lokalnych wiadomości i reklam w ogólnopolskim programie). Dostał wtedy szału, że urzędnicy niszczą jego dzieło. Podał sprawę do sądu.

Oskarżył radę o stratę 20 mln zł i konieczność zwolnienia 200 pracowników. Sprawa ciągnie się latami.
W relacjach z władzami Krakowa też było źle. W 1998 r. kolejny spór o kopiec (miasto chciało rozwiązać umowę dzierżawy z RMF) skończył się w sądzie. Wtedy Tyczyński postanowił przejąć władzę w mieście. Ruszyła kampania wyborcza komitetu Otwarty Kraków.

Na liście kandydatów na radnych znalazło się 60 nieznanych nikomu urzedników, biznesmenów i studentów. Jedyna znaną osobą był Marcin Świetlicki. Wiece do złudzenia przypominały koncerty RMF. Rozmach, muzyka, żółto-niebieskie barwy. Grały m.in. Elektryczne Gitary. Szef stacji nigdy jednak nie przyznał się do zorganizowania tej kampanii. Zresztą jej kandydaci przepadli w wyborach.

Miłe wspomnienia
W latach 90. zaczęli odchodzić z RMF pierwsi dziennikarze. Im więcej widzieli świata poza kopcem, z tym większą niechęcią prezesa się spotykali. W 1992 r. jako pierwszy trzasnął drzwiami Padjas. - Rozstaliśmy się w niezgodzie, hm… twórczej. Powiedzieliśmy sobie parę ostrych słów. Ale i tak to była wielka przygoda mojego życia - mówi.

W 1997 r. odchodzi Rymanowski, za swoim "medialnym ojcem" Edwardem Miszczakiem, który tworzy podwaliny TVN.
- Miszczak pokłócił się z Tyczyńskim. Chyba już miał dość bycia buforem między dziennikarzami a prezesem. Bo najczęściej było tak, że jak coś nie szło dziennikarzom, opieprz zbierał Miszczak - mówi jeden z dziennikarzy.

Miszczak wziął też Ewę Drzyzgę. Choć większość ludzi przyznaje, że rozstania z Tyczyńskim były niemiłe, bo traktował to jak zdradę, dziś nie wspominają go źle. Przeciwnie, podziwiają jego wizjonerstwo.
- Może koledzy z Zetki się obrażą, ale to RMF był pierwszym prywatnym radiem w wolnej Polsce - podkreśla Piotr Metz.

Rzadko który ze współpracowników utrzymał jednak kontakty z prezesem. - Geniusze są niestrawni. Łatwiej podziwiać ich z daleka - mówi jeden z byłych dziennikarzy RMF.

Zmęczony sukcesem
Pod koniec lat 90. RMF zaczął przynosić zyski. Powstały spółki pokrewne (Broker FM od reklamy, Wolność z RMF FM, Opera FM, Interia.pl). - Przez pierwsze lata radio przynosiło straty - mówi Marek Dworak, do 2009 r. szef finansowy RMF. - Staszek nie interesował się kasą, nie brał pensji przez kilka lat, interesowało go tylko, czy są pieniądze na kolejne przedsięwzięcia.

Dla niego najważniejszy był rozwój radia. A że stworzył świetny produkt, to on w końcu zaczął przynosić dochody - sumuje. Ale wtedy prezes się znudził. Spotkania w kwestiach finansowych niezmiernie mu się dłużyły. Radio działało i nie było już tylu rzeczy do wymyślania.

Myślał o czymś innym. W 2006 roku sprzedał większościowe udziały RMF niemieckiej spółce Bauer. Narodowość spółki wybrał złośliwie. - Żeby zrobić na złość PiS. Kiedy Kaczyńscy zaczęli rządzić, doszły nas głosy, że nie przedłużą nam koncesji. Tyczyński generalnie był przygnębiony IV RP - mówi Dworak.

Przyjaciele i pies
Nowy cud Tyczyńskiego znajduje się przy autostradzie A4. Kopułki. Powstały tam supernowoczesne studia filmowe - Alvernia Studios. Świątynia techniki. - On się tym na pewno świetnie bawi. Mam wrażenie, że ludzie mu przeszkadzają. Bo sprawiają kłopoty - mówi Padjas.

Czy rzeczywiście prezes jest tak aspołecznym typem i nie ma przyjaciół? - Oczywiście, że ma. Ja jestem tego najlepszym przykładem. Rozumiemy się, choć sam nie wiem dlaczego. Może dlatego, że obaj nie lubimy dużo mówić? - mówi Paweł Rey.

Według znajomych prezesa, jego ślub z Gabryjelską spowodował, że Tyczyński wyspokojniał. Razem adoptowali psa.
Na "cześć" przewodniczącego KRRiTv Juliusza Brauna 50-kilogramowego doga z Bordeaux nazwali von Braun. Prezes wziął go z litości - podobno męczył się w małej klatce w paryskim sklepie. - Braun uczestniczył w zebraniach, siedział w pokoju prezesa, ten go brał na spacery wokół kopca - wspomina Marek Dworak.

Tyczyński zwał go "cudownym bydlęciem". Opiekował się, gdy pies zachorował na raka. - Braun zdechł, ale jest następny piesek. Ciągłość została zachowana - zapewnia Rey.
Tymczasem w Alvernia Studios już niedługo będą realizowane efekty specjalne, animacje i postprodukcja do najnowszego filmu z Garym Oldmanem "Criminal Empire for Dummy's". - Podpisaliśmy już umowę.

To najnowocześniejsze studio w Europie - mówi Grzegorz Hajdarowicz, producent filmu. - Współpraca z panem Tyczyńskim nam się układa. To pasjonat - dodaje producent.
Chcieliśmy porozmawiać ze Stanisławem Tyczyńskim. Pan prezes jest bardzo zajęty w studio. Nie sądzę, żeby wyszedł stamtąd przez kolejnych kilka dni - usłyszelismy od jego sekretarki.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska