Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bartosz Wierzbięta: Wygina śmiało język

Jacek Sobczyński
Bartosz Wierzbięta (z lewej) razem z reżyserką polskiej wersji "Planety 51", Elżbietą Kopocińską-Bednarek oraz Maciejem Stuhrem i Piotrem Adamczykiem
Bartosz Wierzbięta (z lewej) razem z reżyserką polskiej wersji "Planety 51", Elżbietą Kopocińską-Bednarek oraz Maciejem Stuhrem i Piotrem Adamczykiem Vision
"Zainwestuj w tik-taki, bo ci jedzie!". Albo: "Wyginam śmiało ciało". Tak, to właśnie on jest odpowiedzialny za kultowe dialogi Shreka, Osła, Asterixa, Króla Juliana i setek innych bohaterów z najpopularniejszych filmów animowanych ostatnich lat. Z najsłynniejszym polskim tłumaczem-dialogistą, Bartoszem Wierzbiętą, rozmawia Jacek Sobczyński.

Jest Pan jedynym polskim autorem list dialogowych, którego nazwisko znajduje się na plakatach promujących film, do tego wybite dużą czcionką. W skali światowej to chyba sytuacja bezprecedensowa?
Zupełnie nie wiem, jakie są zwyczaje w tych sprawach, ale... wydaje mi się, że w większości krajów wszyscy twórcy wersji lokalnych są w jakiś sposób wymieniani. To, czy jest tam czyjeś nazwisko, czy nie, leży w gestii dystrybutorów i samych autorów plakatów. Tym razem akurat tak wyszło i bardzo mi z tego powodu miło.

Ale na razie nie jest Pan jeszcze rozpoznawany na ulicy?
Nie jestem i mam nadzieję, że nigdy to nie nastąpi.

Czy mając przed sobą oryginalną wersję filmu jeszcze przed rozpoczęciem tłumaczenia, ma już Pan w głowie określony charakter postaci, czy raczej obdarza ją Pan cechami już w trakcie pracy?
Jak najbardziej mam określony charakter, choćby z racji tego, że po prostu widzę bohaterów, dostaję ich już niejako wymyślonych. Aktorzy dubbingujący w oryginale tworzą kreacje, do których my staramy się rów-nać. Dobry film animowany to taki, w którym obraz odpowiada temu, co mówią bohaterowie, wtedy są wiarygodni. Siłą rzeczy polska wersja dźwiękowa musi równać do oryginalnej, bo inaczej po prostu nie będzie pasować do obrazu. Wtedy pozostanie wrażenie fałszu - takiego jak na przykład w źle zdubbingowanych reklamach telewizyjnych.

W takim razie, co dialogista może zrobić w przypadku takiego filmu, jak "Miasteczko South Park"? W jednej z piosenek pojawia się tańczący, animowany kanadyjski łyżwiarz Brian Boitano, postać kompletnie nieznana polskiemu widzowi. Tam zaryzykowano przetłumaczenie jego nazwiska na "Zbigniew Boniek"...
Cóż, może nie jest to najszczęśliwsze z tego względu, że na ekranie widać postać szalejącą na łyżwach, która kłóci się trochę z wizerunkiem Bońka - piłkarza. Myślę jednak, że ten, kto tworzył ten tekst, zrobił to w sposób świadomy, kierował się konkretnymi przesłankami. Może akurat było to jedno z lepszych rozwiązań?

Gdy głowimy się nad czymś godzinami, zwykle wychodzi gniot

W jednym z wywiadów wspomniał Pan, że najtrudniejsze w pracy dialogisty jest takie dopasowanie poszczególnych słów do ruchu ust postaci, żeby wyglądało to wiarygodnie. Nie jestem dialogistą, ale czy nie trudniejsze jest użycie takich żartów, które nie tylko rozśmieszyłyby dziecko, ale i rodziców, którzy wyłapaliby w nich ukryte aluzje i konteksty kulturowe?
Na pewno jest trudniejsze. Zawsze powtarzam, że to, żeby kwestie postaci zgadzały się z tym, co jest na ekranie, to minimalny wymóg techniczny, bez którego po prostu nie ma dubbingu. Takie minimum. Natomiast prawdziwa "walka" o jakość czy poszczególne smaczki ma miejsce nie w kwestii ruchu ust postaci, tylko wielopoziomowych żartów. Takich nie deprawujących małych widzów, a przy okazji zawierających warstwę zrozumiałą tylko dla dorosłych, na przykład pikantną. Tym właśnie różni się dobry dubbing od lepszego dubbingu.

Mówiąc o dubbingu, przypomina mi się stary program Szymona Majewskiego "Słów cięcie - gięcie". Czy takie, powstałe właśnie z cięcia słów dubbingowe perełki jak "Wyginam śmiało ciało" powstają na skutek impulsu, czy może wymyśla je Pan i poprawia przez wiele godzin?
Sądzę, że to trochę tak jak ze wszystkim w życiu - najlepsze rozwiązania przychodzą intuicyjnie. Jeśli siedzimy nad czymś i głowimy się godzinami, jak to zrobić, zwykle wychodzi gniot. Kiedy podczas pracy jakieś rozwiązanie nie pojawia mi się wystarczająco szybko, po prostu odkładam sprawę na bok i wracam do niej za kilka dni. Jestem przeciwnikiem intelektualnych konstrukcji w tłumaczeniach, żartów, które będą zabawne dopiero, kiedy przeczyta się pracę magisterską na ich temat. Kultowe powiedzonka są często zapamiętywane tylko dlatego, że w ten, a nie inny sposób zagrał je aktor. Rola dialogisty polega często na tym, żeby niekoniecznie wymyślić jakiś autonomicznie śmieszny żart, tylko tak rozpisać ten obecny, żeby aktor mógł wypowiedzieć kwestię w sposób śmieszny, zapadający w pamięci. Pisząc, zawsze staram się robić to właśnie dla aktora.

W takim razie dubbing jakiej postaci był dla Pana najtrudniejszy?
Największym wyzwaniem był na pewno "Shrek 2". Po pierwsze, miałem wrażenie, że film jest gorszy niż pierwsza część i niepotrzebnie czułem się za to współodpowiedzialny - nie jestem twórcą oryginału, więc co tu poradzić? Strasznie ciężko mi było do tego podejść z odpowiednim dystansem. Natomiast obiektywnie najtrudniejszą postacią do zdubbingowania był główny bohater serialu "Zestresowany Eryk". Bohater, jak tytuł wskazuje, był wiecznie zestresowany, miał rwany sposób mówienia, ciągle się jąkał. Dla mnie, jako początkującego dialogisty, napisanie tekstu, który byłby łatwy do zagrania mimo wiecznych potknięć i deformacji, było technicznie bardzo trudne.

Przy pracy nad dubbingiem "Uciekających kurczaków" inspirował się Pan językiem bohaterów prozy Leopolda Tyrmanda. Czy podczas pracy nad dialogami do wchodzącej właśnie na ekrany kin "Planety 51" również czerpał Pan z jakiegoś konkretnego tekstu kulturowego?
Nie, ponieważ w oryginalnej "Planecie 51" nikt nie posługuje się szczególnie sprecyzowanym językiem. W "Uciekających kurczakach" jak najbardziej - działy się w rzeczywistości mającej swój odpowiednik w języku polskim, bohaterowie byli typowymi cwaniaczkami, mogącymi posługiwać się warszawskim grypsem. Nie wydaje mi się, żeby literatura science fiction miała swój konkretny, charakterystyczny styl. Każdy pisarz tworzy po swojemu, to nie jest tak, jak w przypadku Sapkowskiego, którego uniwersalną stylistyką posiłkowałbym się, pisząc np. dialogi dla krasnoludów. Kosmici takiego stylu nie mają. A fakt, że główny bohater "Planety 51" ma na imię Lem, w żaden sposób nie obligował mnie, żeby sięgać do Stanisława Lema. To raczej przypadek, a nie świadomy zabieg twórców oryginału.

Czy według Pana Polacy przyjęliby dubbing serialowy, który jest na Zachodzie normą?
Przy odrobinie cierpliwości przyjęlibyśmy wszystko. Gdyby jakaś stacja zdecydowała się na nadawanie wszystkiego w dubbingu, sądzę, że widzowie potrzebowaliby maksymalnie kilku tygodni na oswojenie się z nim. Skoro kiedyś przyjął się lektor, niespotykany nigdzie poza Polska i Rosją... A tymczasem nam jakoś on nie przeszkadza, mimo tego, że jest to technika dość destrukcyjna, bardzo często zagłuszająca warstwę dźwiękową filmu. W filmach z lektorem rzadko słychać też oryginalną interpretację aktorską. Co prawda widzowie mogą nie znać języka angielskiego, ale aktorzy pokroju Ala Pacino czy Roberta De Niro operują uniwersalnymi emocjami, które najczęściej zawarte są w głosie. Widz łapie naturalny kontakt z aktorem właśnie na podstawie tego, co słyszy. Odbiór filmu z czytającym beznamiętnym głosem lektorem jest znacznie uboższy. Zresztą wszystko, co jest nowe, na początku budzi negatywne emocje, a potem jakoś się do tego przyzwyczajamy. Jeszcze nie tak dawno maksymalnym obciachem było posiadanie telefonu komórkowego.

A czy łapie się Pan czasem na alternatywnym tłumaczeniu dialogów podczas oglądania filmu prywatnie, po pracy?
Rzadko oglądam telewizję, szczególnie filmy - to, co w niej leci, nie jest z reguły najświeższe. Wolę sięgnąć po DVD albo iść do kina. Kiedyś oczywiście miałem ten odruch - może niekoniecznie zastanawiając się, jak to powinno być przetłumaczone, ale zadziwiając się , jak to zostało zrobione. Widziałem parę filmów wojennych, w których w oryginale aktorzy krzyczeli "Uciekajmy!", tymczasem lektor mówił "Do ataku!"...

CV
Bartosz Wierzbięta
(ur. 1974): absolwent lingwistyki stosowanej Uniwersytetu Warszawskiego. Pracę rozpoczął od przekładu list dialogowych w dokumentach kanału Planete. Odpowiedzialny za polskie wersje dialogów najlepszych filmów animowanych XXI wieku: "Shreka" 1-3, "Madagaskaru", "Kung Fu Pandy", "Rybek z ferajny", "Lilo i Sticha", "Kurczaka Małego", czy "Potworów i spółki".

Pięć najsłynniejszych kwestii autorstwa Bartosza Wierzbięty:
- Gadam, latam, pełny serwis! Latać każdy może, trochę lepiej, czasem trochę gorzej, ale niestety ja mam talent! ("Shrek")
- Ach, te człowieki. Niezbyt ruchawe, ale zawsze ("Madagaskar")
- Zdrastwujcie. Którędy do osady Galów? - Najszybciej to prosto jak w mordę strzelił i na pewno pan trafi. Ale ja z panem nie pójdę, bo mam wartę. Poleżę tu sobie i pomyślę trochę. ("Asterix i Obelix. Misja Kleopatra")
- Wyględny? On jest boski! Twarz mu chyba Michał Anioł dłutem haratał ("Shrek 2")
- "O nie! Zaabrakadabrowali mnie w jakiegoś drugorzędnego whiskasożercę! ("Shrek Trzeci")

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski