Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bohaterowie nieco zapomniani

Redakcja
Andrzej Banaś
My się nie domagamy przywrócenia przywilejów, które kawalerom Virtuti Militari nadała komuna, tylko uprawnień, które ustanowił jeszcze marszałek Piłsudski. Tadeusz Bieńkowicz, 86-letni kawaler Srebrnego Krzyża VM, dziś mieszkaniec Nowej Huty, jest oburzony, kiedy stawia się go w jednym szeregu z tymi, którzy w czasach PRL dostali "chlebowe" krzyże często za zasługi wątpliwe, a niekiedy po prostu za wysługiwanie się tamtej władzy. On i jego koledzy na prawo do noszenia niebiesko-czarnej baretki zapracowali na polach bitew. O kawalerach Virtuti Militari - pisze Marek Lubaś-Harny

Chlebowy, co za wstrętna nazwa, sugerująca, że odznaczeni to ludzie interesowni, patrzący tylko za zyskiem - mówi Tadeusz Bieńkowicz.
Przed kilku laty Klub Kawalerów Orderu Wojennego Virtuti Militari, reaktywowany w roku 2001, podjął starania o przywrócenie "pensji orderowej" żyjącym jeszcze odznaczonym. Nic jednak nie wskazuje, by mieli oni otrzymać tę satysfakcję.
W Nowej Hucie mieszka też inny z krakowskich kawalerów VM, liczący 92 lata Mieczysław Herod. I on powątpiewa:
- Myślę, że już się tego nie doczekamy. Dwa lata temu na uroczystościach w Racławicach było nas jeszcze trzydziestu. W zeszłym roku już tylko dziewięciu.

Z Sowietami i Niemcami
Ich losy przypominają często przygodowe powieści. Bieńkowicz był jednym z pierwszych partyzantów na Nowogródczyźnie. Urodzony w Lidzie, już w momencie wkroczenia Sowietów 17 września 1939 roku rwał się do walki, jednak miał dopiero 16 lat, a zresztą szybko okazało się, że o podjęciu jakiegokolwiek zbrojnego oporu na większą skalę przeciw Sowietom nie ma mowy. Przykład Grodna, którego obrońcy zostali rozbici, a wielu z nich zamordowano już po kapitulacji, przekonał Polaków z Nowogródczyzny, że wobec najeźdźcy ze Wschodu są na razie bezbronni.

Nie było jednak mowy o bezczynności. Już w październiku dawni przełożeni z harcerstwa zgłosili się do Bieńkowicza z propozycją przystąpienia do konspiracji. Nie wahał się ani przez chwilę, dla młodego chłopaka decyzja była oczywista. Z gimnazjalnych kolegów utworzył konspiracyjną piątkę. Zajmowali się głównie działalnością wywiadowczą, zbieraniem informacji o sowieckich strukturach i prześladowaniach rodaków.

- Wielu ludzi trzeba też było ostrzegać, bo z początku naiwność co do prawdziwych zamiarów Sowietów była wśród Polaków wielka - mówi. - Z Sowietami walka była trudniejsza niż z Niemcami, bo tak obsadzili szpiegami wszystkie środowiska, że szybko posypały się aresztowania konspiratorów, wywózki do twierdzy brzeskiej, tortury, rozstrzeliwania. W lutym 1940 odjechał pierwszy transport na Sybir, a w nim mój kolega z gimnazjum, zesłany z całą rodziną, bo ojciec był sierżantem w Wojsku Polskim. Moja piątka jako jedyna dotrwała do inwazji niemieckiej w czerwcu 1941 roku. Niektórych spośród kolegów Niemcy oswobodzili w Brześciu. Dziś nie chce się w to wierzyć, ale kiedy pierwsze bomby niemieckie spadły na Lidę, wznosiliśmy ręce do nieba w podzięce. Widzieliśmy w tym jedyny ratunek. Gdyby nie wojna sowiecko-niemiecka, w niedługim czasie nie byłoby na Nowogródczyźnie ani jednego Polaka.
Warto zapamiętać te słowa, bo inaczej trudno doprawdy zrozumieć losy i postawy Polaków z ówczesnych Kresów Wschodnich, którzy najpierw poznali okupację radziecką, a dopiero później niemiecką.

Piekło pod Pszczyną
Mieczysław Herod tego drugiego wroga poznał już w pierwszych dniach wojny, kiedy musiał zmierzyć się z całą jego miażdżącą pancerną potęgą. Na swój Srebrny Krzyż Virtuti Militari zasłużył szybko, bo 2 września, w bitwie pod Pszczyną. 6. dywizja piechoty z Krakowa podjęła tam próbę zatrzymania przeważających sił niemieckich. Herod, urodzony w Rzeplinie pod Skałą, był artylerzystą. Na ochotnika wstąpił do 6. pułku artylerii lekkiej, stacjonującego w Łobzowie i już przed wybuchem wojny dosłużył się stopnia kaprala. 1 września wyruszyli na front. Wieczorem 5. bateria rozlokowała się w Ćwiklicach pod Pszczyną. Wszyscy liczyli, że obrona granicy będzie długa.

Noc minęła spokojnie. Poranek był mglisty. Około dziesiątej do uszu artylerzystów dobiegły odgłosy niedalekiej walki.
- Mgła się rozwiała i zobaczyliśmy, że jedzie na nas masa czołgów - opowiada Mieczysław Herod. - Pierwsza i druga bateria w ogóle nie zdążyły oddać strzałów.
Z historycznych opracowań wynika, że w natarciu tym brało udział od 150 do 200 niemieckich pojazdów pancernych. Polacy mogli im przeciwstawić piechotę i lekkie działa.

- Większość naszych armat unieruchomił grząski grunt. Moje działo przypadkiem znalazło się w najlepszym położeniu, mogłem je odwrócić i otworzyć ogień na wprost do nacierających czołgów - ciągnie swe wspomnienie 92-letni dziś obrońca polskiej granicy. - W ciągu kilku minut wystrzeliłem ponad 60 pocisków. A dookoła rozpętało się prawdziwe piekło. Domy płonęły, ludzie krzyczeli, bydło ryczało, wydawało się, że to już koniec.

I rzeczywiście, dla kilkuset żołnierzy 6. dywizji drugi dzień wojny był zarazem ostatnim. Z 24 armat II dywizjonu 6. pułku ocalała tylko połowa. 2. batalion 16. pułku piechoty z Tarnowa, który podjął rozpaczliwą próbę opóźnienia marszu niemieckich zagonów pancernych, został dosłownie rozjechany przez czołgi, pozostawiając na polu bitwy prawie 300 zabitych żołnierzy. Jednak ta ofiara nie poszła na marne, pozwalając reszcie dywizji wyrwać się z okrążenia i uporządkować odwrót.

Niespełna 3 tygodnie później Mieczysław Herod, wraz z całą 6. dywizją, rozbrojoną przez Niemców w Turobinie na Lubelszczyźnie, dostał się do niewoli. Nie był to jednak bynajmniej koniec jego wojennej epopei. Krzyż Virtuti Militari, przyznany za obronę Pszczyny, zniszczenie trzech czołgów wroga i uszkodzenie kilkunastu innych, zobowiązywał.

Partyzanckie ścieżki
Na Nowogródczyźnie, gdzie okupacja niemiecka rozpoczęła się w czerwcu 1941 roku, polski ruch oporu działał niemal od pierwszych dni. Konspiratorzy, którym udało się przetrwać "pierwszą okupację sowiecką" wstępowali teraz do tworzących się tu struktur AK. Tworzyły się leśne oddziały, które pod koniec roku 1943 liczyły już w powiecie lidzkim kilkuset partyzantów. Znalazł się wśród nich Tadeusz Bieńkowicz, który pod pseudonimem Rączy walczył w oddziale słynnego na Nowogródczyźnie komendanta Krysi - Jana Borysewicza. Sytuacja na tych terenach była skomplikowana. Orócz oddziałów AK działali w okolicy wrogo do nich nastawieni partyzanci sowieccy, a także niepodporządkowane żadnej organizacji grupy przetrwania, złożone z ukrywających się Żydów.

- Przez pierwsze miesiące udawaliśmy partyzantkę sowiecką - opowiada Bieńkowicz. - W akcjach było zabronione odzywać się po polsku, wolno było rozmawiać tylko po rosyjsku,albo po białorusku. Miałem z tym pewne trudności, bo wprawdzie w gimnazjum uczyłem się po rosyjsku, ale lepiej w tym języku pisałem niż mówiłem. Od jesieni 1943 byliśmy już na tyle silni, że zaczęliśmy oficjalnie występować jako Polacy. Oddział liczył już dwustu ludzi i dalej się wzmacniał. W pierwszej połowie roku 1944 część powiatu lidzkiego była praktycznie pod naszą kontrolą, był to już kawałek wyzwolonej Polski.

Bieńkowicz też się do tego przyczynił. W listopadzie 1943 dowodzona przez niego grupa szturmowa rozbiła posterunek żandarmerii w Koleśnikach w gminie Ejszyszki. Brał udział w wielu innych udanych akcjach przeciw Niemcom, m.in. w zdobyciu miasteczka Raduń i likwidacji posterunku na stacji w Werenowie.

- Likwidowaliśmy punkty niemieckie, żeby nie przeszkadzały w poruszaniu się naszych oddziałów - mówi.
Najbardziej brawurową akcją, w której wziął udział, było jednak rozbicie w styczniu 1944 roku więzienia w Lidzie, z którego uwolniono ponad 70 więźniów, głównie aresztowanych członków AK. Zadanie wydawało się niemal niemożliwe do wykonania. Lida była ważnym punktem strategicznym, a w dawnych carskich koszarach stacjonował liczny garnizon niemiecki. Partyzanci dostali się do środka w niemieckich przebraniach i wyprowadzili aresztantów bez żadnych strat. Właśnie po tej akcji partyzancki mundur Rączego ozdobił Srebrny Krzyż Virtuti Militari.

Tułacze losy
Mieczysław Herod wybrał inną drogę walki z wrogiem. Po rozbrojeniu 6. dywizji uciekł z hitlerowskiego konwoju, a później przedostał się do Budapesztu i dalej, na Bliski Wschód. Po wielu perypetiach i przeszkoleniu w Palestynie, został wcielony do Karpackiego Pułku Artylerii Lekkiej, walczącego w składzie Dywizji Strzelców Karpackich. Wraz z nią przeszedł cały szlak bojowy. Zdobycie Tobruku, potem kampania włoska. W maju 1944 roku, kiedy Tadeusz Bieńkowicz odbijał z niemieckich rąk Raduń na Nowogródczyźnie, on zdobywał Monte Cassino.
Wojsko pozwoliło mu nie tylko wykazać się dzielnością w boju, ale także skończyć szkołę średnią. Już po przetransportowaniu polskich jednostek z Włoch do Wielkiej Brytanii, zdał maturę w roku 1946 w Liverpoolu.

- Chodziłem do jednej klasy z późniejszym prezydentem Kaczorowskim. Byłem starszym klasy, więc jakby jego przełożonym - śmieje się.
Nie zdecydował się jednak na pozostanie w Anglii.
- Chyba emigracja nie była dla mnie - mówi. - W roku 1946 wydawało się, że w Polsce idzie ku lepszemu, właśnie wrócił do kraju Mikołajczyk. PSL mi się podobało, liczyłem, że zdobędzie władzę. Pomyślałem, że przecież mogę być nauczycielem na wsi.
Rzeczywistość okazała się odmienna od wyobrażeń. Herod nie został wiejskim nauczycielem, ukończył studia ekonomiczne na UJ i przez kilkadziesiąt lat pracował w kombinacie w Nowej Hucie.

Tadeuszowi Bieńkowiczowi za męstwo okazane w walce z hitlerowskim okupantem ludowa ojczyzna odpłaciła brutalnym śledztwem i więzieniem. Losy kresowych akowców były szczególnie tragiczne. Komendant Krysia poległ w walce z wojskami NKWD, wielu jego żołnierzy zamordowano. Bieńkowicz zdołał przedostać się na ziemie, które pozostały przy Polsce, ale w roku 1950 UB znalazło go w Krakowie. Aresztowany za przynależność do niepodległościowej organizacji pod nazwą Polska Akcja Podziemna Bojowa, przeszedł przez trwające siedem miesięcy brutalne śledztwo, wypełnione biciem i torturami, po którym skazany został na dożywocie. Przesiedział 6 lat, a po amnestii roku 1956 osiadł na stałe w Krakowie.

Tylko na pokaz
- To wstyd, że kombatanci, inwalidzi wojenni i kawalerowie Virtuti Militari są dziś traktowani gorzej niż za komuny - mówi Tadeusz Bieńkowicz. - Inwalidom wojennym przysługiwała cała emerytura, plus sto procent renty inwalidzkiej. Teraz tylko jedno z tych świadczeń można pobierać w całości, a drugiego połowę. Kawalerowie Virtuti Militari nie mieli może tak wysokich dodatków, jak przed wojną, ale te 25 procent emerytury przysługiwało. Teraz nie ma nic.
Na początku lat 90. Bieńkowicz był doradcą sejmowej komisji, pracującej nad uregulowaniem sprawy świadczeń kombatanckich.

- Zaproszono przedstawicieli organizacji kombatanckich, m.in. Światowego Związku Żołnierzy AK, Związku Żołnierzy NSZ i innych, a mnie skierował Związek Więźniów Okresu Stalinowskiego - opowiada. - Pan premier Bielecki i pani premier Suchocka tłumaczyli nam: "Panowie, sytuacja jest trudna, nie stać nas…". Pytaliśmy: "U kogo chcecie szukać pieniędzy, u inwalidów, którzy stracili zdrowie, bijąc się o Polskę? Ile na nich możecie zaoszczędzić?". Niestety, przekonaliśmy się, że w tych komisjach byliśmy tylko na pokaz, mówiliśmy swoje, a oni i tak zrobili, co chcieli. Teraz już nas nawet nie zapraszają, bo uważają, że niby Urząd Kombatantów działa w naszym imieniu. My tego jakoś nie widzimy, wielu kolegów czuje duży żal do władz wolnej Polski.

Mieczysław Herod dodaje:
- Jeden premier Belka o nas pomyślał, z okazji którejś tam rocznicy ustanowienia Virtuti Militari i dał kawalerom jednorazowo chyba po dwa i pół tysiąca. Potem cisza. Ja bardzo nie narzekam, bo jeszcze się jako tako trzymam. Ale są koledzy w trudnej sytuacji, niektórzy od dawna nie wstają z łóżek. Może ktoś czeka, aż sprawa rozwiąże się sama?

Order Virtuti Militari
Został ustanowiony przez króla Stanisława Augusta Poniatowskiego w roku 1792, dla uczczenia zwycięstwa w bitwie przeciwko Rosjanom pod Zieleńcami. Jego pierwszymi kawalerami byli książę Józef Poniatowski i Tadeusz Kościuszko. W roku 1919 został reaktywowany przez Józefa Piłsudskiego. Może być nadawany wyłącznie za zasługi bojowe, w czasie trwania wojny i 5 lat po jej zakończeniu. Zasada ta była łamana w PRL, kiedy to VM otrzymali m.in. Konstanty Rokossowski, Karol Świerczewski i Leonid Breżniew.
Obecnie na całym świecie żyje jeszcze ok. 350 kawalerów Virtuti Militari.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska