Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Feminizm po romsku

Redakcja
ANDRZEJ BANAŚ
Choć nie palą staników, nie czytują feministycznych pism i do głowy by im nie przyszło, że mężczyźni są zbędni, to dla zrównania praw kobiet robią więcej niż niejedna zdeklarowana feministka. Są dowodem na to, że romskie kobiety nie muszą tylko siedzieć w domu i rodzić dzieci, i że nie brakuje im talentów, inteligencji i determinacji, by zmieniać otaczającą je rzeczywistość - pisze Edyta Tkacz

Iza Jaśkowiak nie czuje się feministką, choć często postępuje wbrew tradycji. Typowa, jak by się mogło wydawać, romska kobieta, powinna wcześnie wyjść za mąż, urodzić dzieci i słuchać męża. I nie ma w jej życiu miejsca na pracę w telewizji, etat asystenta romskiego, działalność w stowarzyszeniu, szkolenia, wyjazdy, konferencje. A tych Iza ma bez liku.

- Feminizm kojarzy mi się, może błędnie, z kobietą, która nie potrzebuje mężczyzn, nie chce ich pomocy, ani opieki - mówi Elżbieta Mirga-Wójtowicz, pełnomocnik wojewody małopolskiego ds. mniejszości narodowych i etnicznych. - A ja potrzebuję mojego męża, mojej rodziny, by być tym, kim jestem.
Krystynie Gil obce są dyskusje na temat ról płci. Ale gdy zakładała Stowarzyszenie Kobiet Romskich w Polsce, pomyślała, że choć mężczyźni będą mogli działać w stowarzyszeniu, to kobiety przejmą w nim władzę.

- Chciałyśmy decydować - mówi pani Krystyna. - Zawsze tak było, że się trzymałyśmy męskich spodni. Ale dlaczego? Czy my jesteśmy gorsze od innych kobiet?
Kariera i tradycja
W rodzinie Elżbiety Mirgi-Wójtowicz nie jest niczym dziwnym, że kobiety robią karierę. Jedna kuzynka skończyła filologię romańską, pracuje i mieszka w Londynie, inna studiuje na Uniwersytecie Jagiellońskim, jeszcze inna na Uniwersytecie Jagiellońskim i w Barcelonie, kolejna jest artystką po Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie.

- Myślę, że to zasługa dziadka, który już 50 lat temu miał świadomość, że edukacja jest bardzo ważna - opowiada. Sam nie potrafił się podpisać, ale wysyłał swoje dzieci do szkół.
Był otwarty i tolerancyjny, nawet gdy najstarszy syn przyprowadził do domu kobietę, która nie była Romką. Więc gdy ojciec Elżbiety, postanowił się też ożenić z Polką, miał już przetarte szlaki. Wcześniej bowiem jego straszy brat upatrzył sobie żonę spoza kręgu romskich piękności.

W rodzinnym domu Elżbiety w Czarnej Górze mówi się po polsku. Ale już u babci trzeba było używać romskiego języka. I to właśnie w domu babci można było poznać, jakie są romskie obyczaje.
- Bardzo ważna była wspólnota rodzinna, wszyscy doradzali sobie nawzajem. Z tym, co powiedział ktoś starszy, trzeba było się liczyć - wspomina.

Rodzina i szkoła
Iza Jaśkowiak przyznaje, że nie była wychowywana stricte tradycyjnie, bo chodziła do szkoły, uczyła się.
- Dziękuję rodzicom za takie wychowanie. Pozwalali mi wychodzić w różne miejsca, pracować, poznawać nowych ludzi - mówi.
Nie znaczy to, że w domu Izy w Nowej Hucie zapominało się o tradycji. Mówi się tam po romsku, trzeba okazywać szacunek starszym i wiadomo, że to mężczyzna jest głową rodziny.
I tylko Krystyna Gil nie poznała w dzieciństwie romskiej tradycji. Wychowywała ją babcia, która była Polką. Niemcy rozstrzelali rodziców w 1943 roku.

- W Szczurowej jest zbiorowa mogiła, gdzie jest pochowana moja rodzina. 93 osoby zostały rozstrzelane na tamtejszym cmentarzu - opowiada. - Niemcy wywozili ich tam wozami, wiadomo było po co, bo słychać było strzały. Na ostatnim jechałam z babcią, z nami było jeszcze kilka osób. Uratowała nas osoba, która prowadziła knajpę, bo zaprosiła Niemców wiozących nas, na poczęstunek. Komendant policji granatowej powiedział, żebyśmy uciekali. To babcia mnie złapała i uciekła. Miałam wtedy niecałe pięć lat.

Z Romami zetknęła się dopiero gdy jako 16-letnia dziewczyna przyjechała do Nowej Huty. Poznała kulturę, nauczyła się języka. Teraz mówi lepiej niż mąż. Odezwały się romskie geny.
- To się ma we krwi. Ciągnęło mnie do Romów, interesowało mnie skąd pochodzą - opowiada.

Kobieta pracująca
Prezes Stowarzyszenia Romów w Krakowie zaproponował Izie Jaśkowiak, by wzięła udział w warsztatach dziennikarskich w Białymstoku. I tak się zaczęło. Od tej pory przychodziła do biura stowarzyszenia przypatrzyć się, co robią Romowie w Krakowie. Stwierdziła, że chce pomóc swojej społeczności. Zrobiła kurs i od 2006 roku pracuje jako asystent w szkole.

Asystenci w Krakowie mają pod opieką 180 romskich dzieci. W 2005 roku Iza została prezesem romskiego stowarzyszenia oświatowego Harangos, które rok wcześniej razem z innymi Romami, m. in. Elżbietą Mirgą-Wójtowicz, założyła. Byli akurat na warsztatach "Jak dobrze być Cyganem", organizowanych przez dyrektora Muzeum Tarnowskiego. Tam zrodziła się inicjatywa, by stworzyć stowarzyszenie, które będzie skupiało młodych ludzi, nie tylko Romów. Stowarzyszenie działa na rzecz edukacji dzieci romskich.

- Podczas wakacji organizujemy różne kursy, kolonie dla dzieci romskich. Zrobiliśmy wystawę obrazów i rzeźb, są warsztaty plastyczne - opowiada Iza. To jednak nie koniec listy jej zajęć. Dwa lata temu została prezenterką romskiego programu, nagrywanego w Telewizji Kraków.

- Lubię pracować, jestem zabiegana i nigdy nie mam na nic czasu. Ale staram się tak zorganizować zajęcia, żeby znalazło się miejsce na moje osobiste sprawy i spędzanie czasu z córką - mówi.
Krystyna Gil ma na swoim koncie m.in. organizowanie kolonii dla dzieci romskich, prowadzenie świetlicy, zdobywanie dla Romów jedzenia z Banku Żywności, organizowanie balu mniejszości narodowych w Krakowie. W pomaganie dzieciom zaangażowała się, gdy jej własne pociechy chodziły do szkoły.
- Dzieci romskie zawsze są na szarym końcu - mówi. Dlatego postanowiła się nimi zająć. Nie zapominała też o rodzinnej tragedii. Dzięki niej co roku mieszkańcy Szczurowej obchodzą rocznicę tragicznych wydarzeń na miejscowym cmentarzu.

Elżbieta Mirga-Wójtowicz jako pełnomocnik wojewody zajmuje się nie tylko sprawami Romów. Musi zadbać też o inne mniejszości w Małopolsce, na przykład Łemków. Droga do tej posady wiodła przez dwa kierunki studiów na Uniwersytecie Jagiellońskim, praktyki w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych i Administracji, staże w Brukseli i Budapeszcie. Gdyby nie mąż, który przekonał ją, by została w Polsce, teraz pewnie pracowałaby gdzieś za granicą. I zajmowałaby się na pewno sprawami romskimi.

Męski autorytet
Elżbieta zapewnia, że w małżeństwie ona i jej mąż są partnerami. On nie mógłby jej niczego nakazać. A jeśli czasem próbuje, to tylko wtedy, gdy chce zażartować. Ale w domu rodzinnym razem z rodzeństwem i mamą wiedzą, że to tata gra pierwsze skrzypce. I że należy mu się szacunek. Choć kobiety mogły się uczyć i pracować, mieć swoje zdanie, to wiadomo było, kto jest głową rodziny. W dzieciństwie ojciec krótko trzymał córki. Elżbieta nawet teraz krępowałaby się przy nim na przykład zapalić papierosa.
- Na randki chodziłam, ale o tym nie wiedział - opowiada. - Jest dosyć tradycyjny. Pierwszy raz zafarbowałam włosy w trzeciej klasie liceum, a obcięłam, gdy wyjechałam z domu na studia.
Elżbieta przyznaje, że to tata był tym, który utrzymywał rodzinę. I mama się na to godziła, bo wychowywała w tym czasie czworo dzieci. Gdy przychodził z pracy, trzeba było podać mu obiad.

- Oczywiście teraz, kiedy my dzieci jesteśmy już dorośli, nasze relacje z rodzicami są dużo bardziej partnerskie, zresztą jak w każdej innej rodzinie, gdy dzieci stają się dorosłymi ludźmi - zauważa Elżbieta.
Podobnie było u Izy Jaśkowiak. - Z randkami czy imprezami był zawsze kłopot - mówi. - Nawet gdy miałam dwadzieścia lat, nie mogłam powiedzieć w domu, że mam chłopaka. To w ogóle nie mieściło się w głowie. Rodzice nie pozwalali mi wychodzić na dyskoteki, do knajpy, choć wydawało mi się, że wszystkie moje koleżanki chodzą.

W rodzinie Izy, jeśli dziewczyna przyprowadza do domu chłopaka, to znaczy, że to właśnie ten i wyjdzie za niego za mąż. Izę takie przedstawianie ominęło i sama wychowuje córkę.
Iza przyznaje, że gdy wyjdzie za mąż, może będzie musiała zrezygnować z wyjazdów służbowych. Kobieta, która ma męża, pewnych rzeczy nie powinna robić, na przykład jeździć sama na konferencje, warsztaty i być poza domem kilka dni.

- Przez to, że na razie jestem jeszcze sama, mogę wyjeżdżać. Ale gdy będę mężatką nie chciałabym zupełnie rezygnować z pracy. Są rzeczy, z których mogłabym zrezygnować, na przykład nie wyjeżdżać sama. Szacunek dla męża musi być - dodaje.
Elżbieta Mirga-Wójtowicz jest w tej kwestii na bakier z tradycją. - Nie jestem typową Romką, nie mam jeszcze dzieci - mówi.

Krystyna Gil dużo podróżowała w sprawach związanych ze stowarzyszeniem. - Czasem nie ma mnie trzy, cztery dni. A to jestem w Niemczech, a to w Rzymie. Ostatnio byłam w Brukseli. Gdyby mąż był innego pokroju, toby powiedział: co ty babo, zgłupiałaś, że wyjeżdżasz.

Na przekór tradycji
Na ich podejście do roli kobiety wpływa też to, że są z grupy Bergitka. W Polsce są cztery grupy Romów. Romowie Bergitka, zamieszkujący południe kraju, w porównaniu z innymi grupami są bardziej tolerancyjni. Zdarzają się tu na przykład małżeństwa mieszane, jak Elżbieta Mirga-Wójtowicz i jej mąż.

Bardziej lub mniej posłuszne nakazom tradycji, zgadzają się co do jednego: romskie nastolatki powinny się uczyć, a nie wychodzić za mąż i rodzić dzieci. W tym przypadku stare obyczaje nie są warte tego, by je kultywować. Iza podczas pracy jako asystentka w szkole poznała dziewczyny, które kończyły edukację przed pełnoletnością. Ich rodziny uważały, że 16-latce szkoła nie jest potrzebna, bo trzeba szukać męża i mieć dzieci.

- To jest problem, który trwa, ale nie da się go rozwiązać z dnia na dzień, trzeba czasu. Moim obowiązkiem jest pilnowanie, by dzieci chodziły do szkoły, jesteśmy łącznikami między szkołą a domem. Ale jeśli taka Cyganka ucieknie, to już nie ma możliwości, żeby do szkoły wróciła - mówi Iza.
- Są takie rodziny, w których dziewczyna nie ma nic do powiedzenia - zauważa Krystyna Gil. Z takiej na pewno nie wywodzi się Elżbieta Mirga-Wójtowicz.

- Moje życie wygląda inaczej niż moich romskich koleżanek ze szkoły - mówi. - Pracuję zawodowo, podróżuję. - A znam dziewczyny, które bardzo wcześnie założyły rodzinę.
Elżbieta nie wyobraża sobie samej siebie w roli 16-latki, która wychodzi za mąż. - Nie pozwoliłabym na to, by ktoś mnie do czegokolwiek zmuszał. Jestem niezależna i może pod tym względem jestem feministką - mówi.

Krystyna Gil też nie związałaby się z nikim, kto chciałby jej narzucić swoje zdanie. - Ja też mam prawo głosu. Nie będę słuchać spodni.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska