Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Przypadek ściganego Grzegorza Sz.

Artur Drożdżak
Krzysztof Rutkowski zarzuca policji brak zaangażowania w tej sprawie
Krzysztof Rutkowski zarzuca policji brak zaangażowania w tej sprawie Wojciech Matusik
Przyjaciel zabójcy "Pershinga", znajomy liderów gangu pruszkowskiego. Po całej Europie tropili go polscy gangsterzy i Interpol. Na jego ślad pierwsi wpadli koledzy bandyci ze Śląska. Zginął zastrzelony na Słowacji. O Grzegorzu Sz., biznesmenie z Krakowa, który majątek ukrył gdzieś na tajnych kontach w Szwajcarii.

Grzegorz Sz. to barwna postać, a jego życie mogłoby stać się kanwą serialu kryminalnego. Zaczynał karierę jako właściciel kantoru w Bielsku-Białej, potem importował sprzęt RTV i handlował ...smalcem. Majątku dorobił się na początku lat 90. wyłudzając podatek VAT na podstawione fikcyjne firmy. Brał kredyty z banków i ich nie zwracał. Podejrzewano, że tylko z BGŻ zagarnął w ten sposób 20 mln zł. Z tego powodu prokuratura w Krakowie w październiku 1995 r. rozesłała za nim międzynarodowy list gończy, ale Grzegorz Sz. w porę dostał cynk i zdążył uciec za granicę. Ukrywał się we Włoszech, Czechach i Austrii.

Gangsterzy i policjanci

- Nie wiedział, że jego tropem ruszyli polscy gangsterzy, którzy w czasopiśmie "Sukces" wyczytali, że Grzegorz Sz. jest na tzw. antyliście najbogatszych przestępców w Polsce. Dlatego postanowili go porwać dla okupu, bo przypuszczali, że nie będzie chciał się pożalić organom ścigania, że padł ofiarą przestępstwa - opowiada policjant Centralnego Biura Śledczego zaangażowany w tamto śledztwo.

Biznesmen był łakomym kąskiem, bo jego majątek szacowano na 24 mln dolarów. Bandyci z Krakowa ustalili najpierw, że często bywa w Wiedniu i gdy już mieli go tam uprowadzić, okazało się, że ubiegł ich konkurencyjny, śląski gang Grzegorza P. ps "Pokid".

Ofiara zdołała jednak zbiec ludziom "Pokida", którzy zaczaili się na niego, gdy wieczorem szedł ulicą na partyjkę tenisa. Uciekł na Słowację i od jesieni 1996 r. ukrywał się w miejscowości Nitra. Wynajmował dom, posługiwał się paszportem wydanym w republice Gwatemali i podawał za Martina S. Ale bandyci z Krakowa i tam go wytropili. Byli ostrożni, dlatego polecili słowackim kolegom z półświatka porwanie Grzegorza Sz. Tak się stało we wrześniu 1997 r.

Na procesie w Krakowie o okolicznościach tego porwania barwnie opowiadał 47- letni Piotr B., przyjaciel porwanego, z którym od lat robił nielegalne interesy.

- Wystraszony Grzesiek sam do mnie zadzwonił i przyznał, że jest porwany. Szyfrem przekazał mi wiadomość, gdzie go przetrzymują na Słowacji - zeznawał świadek. Dowiedział się, że słowaccy porywacze początkowo chcieli 5 mln marek okupu, ale w końcu obniżyli żądania do 400 tys. marek. Przewozili biznesmena w różne miejsca, skuli go kajdankami, bili. Gdy polscy zleceniodawcy przyjechali sprawdzić, jak się ma ofiara porwania, na głowach mieli kominiarki, a głos zmieniali dzięki specjalnym urządzeniom. Wszystko po to, by Grzegorz Sz. ich nie poznał.

Powiązana ośmiornica

Piotr B. nie krył, że on i Grzegorz Sz. byli obeznani z bossami polskiego świata przestępczego. Znali liderów gangu pruszkowskiego: Andrzeja Z. ps "Słowik", Jarosława S. ps. "Masa", a król złodziei samochodów, Nikodem S. ps. "Nikoś" był ich przyjacielem. Piotr B. potwierdził, że zabrał 400 tys. marek okupu za Grzegorza Sz. od jego żony i przekazał je krakowskiej policji. Bał się wręczać taką sumę porywaczom, wolał, by zrobili to funkcjonariusze CBŚ. Do transakcji miało dojść w parku Jordana w Krakowie 12 września 1997 r., ale porywacze się nie pojawili,ani więcej nie zadzwonili.

- Po mężu ślad zaginął - przyznawała Ola Sz., żona biznesmena. Chociaż próba przekazania okupu się nie powiodła, kobieta nie traciła nadziei i dlatego wynajęła detektywa Krzysztofa Rutkowskiego, który miał się dowiedzieć, jaki jest los jej męża. Rutkowski dotarł do krakowskiego sąsiada Grzegorza Sz., Andreasa M. Spotkali się na bezpiecznym, neutralnym gruncie, w Berlinie. Przy markowym koniaku Andreas M. przyznał się do kierowania porwaniem Grzegorza Sz.

- Z tego co wiem, okup nie został odebrany, bo Grzegorz Sz. został zamordowany, ale kto tego dokonał i gdzie są zwłoki, o tym nie mam pojęcia - nie krył Andreas M. Nie wiedział, że detektyw nagrał go ukrytą kamerą. Rutkowski poszedł tropem zbrodni. Od żony Grzegorza Sz. dowiedział się, że jej mąż ukrywał się na Słowacji, dlatego detektyw nawiązał współpracę z miejscową policją. Równocześnie skontaktował się z ludźmi ze słowackiego półświatka i od nich uzyskał informacje, że o losach Polaka najwięcej może wiedzieć szef groźnego gangu, Mikulasz Cz. To się potwierdziło. Rutkowski odnalazł człowieka, który miał być świadkiem jak Mikulasz Cz. osobiście zastrzelił Grzegorza Sz., a jego zwłoki zakopał w lesie. Mężczyzna był na tyle wiarygodny, że został świadkiem koronnym na Słowacji, został objęty ochroną i wskazał miejsce ukrycia zwłok Polaka. W październiku 1998 r. odkopano ciało Grzegorza Sz. Zginął od strzałów w głowę i serce. O zbrodnię oskarżono Mikulasza Cz. i skazano za to na wieloletnie więzienie.

- Ale gangster ustalił, gdzie przebywa obciążający go świadek koronny i mężczyznę postrzelono. Ranny cudem uniknął śmierci i wycofał zeznania obciążające Mikulasza Cz., którego w kolejnym procesie uniewinniono od zarzutu zabójstwa - przyznaje żona Grzegorza S.

Reaktywacja po 10 latach

Kobieta już nie liczyła, że pozna całą prawdę o śmierci męża, gdy nieoczekiwanie 10 lat od zabójstwa zaczęły wychodzić na jaw nowe jego okoliczności. Stało się tak dzięki śledztwu, które w Katowicach prowadzono przeciwko Ryszardowi B., zabójcy "Pershinga", a dziś podejrzanemu też o zamordowanie Marka Papały, szefa polskiej policji.

Człowiekiem, który wprowadził Ryszarda B. w świat wielkiego biznesu, był właśnie Grzegorz Sz. Ryszard B. był jego pomagierem i uczniem, ale szybko nauczył się złodziejskich sztuczek, sporo też wiedział o interesach swojego mistrza, także o okolicznościach jego śmierci i porwania. Tej wiedzy nie zdradził policji, ale zrobili to przyjaciele Ryszarda B., którzy go zwyczajnie zdradzili w zamian za status świadków koronnych. - To dzięki tym ludziom przed sądem za organizację porwania postawiono czterech mężczyzn: dwóch Janów B., Andreasa M. i Wojciecha S.

Obciążały ich także billingi telefoniczne połączeń z Mikulaszem Cz. oraz świadkowie, którzy widzieli ich na Słowacji, m.in. w hotelu Lux, gdzie prowadzili negocjacje na temat porwania. Polacy nie odpowiadali za zlecenie zabójstwa, bo zbrodni dokonali na własną rękę Słowacy. Oskarżono ich o kierowanie i organizację porwania Grzegorza Sz. I za to zostali skazani.

Krakowski sąd uznał, że czołową rolę w sprawie odegrał sąsiad biznesmena Andreas M. i dlatego wymierzono mu najwyższą karę 5 lat i 3 miesięcy więzienia. Trzej wspólnicy mężczyzny usłyszeli wyroki od 3 do 2,5 roku więzienia. Bezpośredni sprawcy porwania, a potem zabójstwa Grzegorza Sz., obywatele Słowacji, uniknęli kary.

- Jest kilka wersji, kto może być głównym zleceniodawcą uprowadzenia. Nie jest wykluczone, że był to Nikodem S. ps. "Nikoś" albo ludzie z jego otoczenia, ale na to wskazują tylko poszlaki - mówiła w uzasadnieniu wyroku sędzia Agnieszka Anioł.

W sprawie w tej roli przewijali się także ludzie ze śląskiego gangu Grzegorza P. ps. "Pokid", jak i członkowie gangu wołomińskiego. Z kolei dwaj świadkowie koronni wskazywali Ryszarda B. jako zleceniodawcę porwania, tym bardziej że Grzegorz Sz. miał mu ukraść kilka aut trzymanych w "dziupli" na terenie PGR w Olkuszu. Ryszard B. utrzymywał potem, że nieuczciwy wspólnik doprowadził go do bankructwa.

- To mógł być też powód zlecenia porwania dawnego kolegi - uważa policjant CBŚ. Kwestii, kto właściwie pociągał za sznurki w tej sprawie, do końca nie rozstrzygnięto. W trakcie procesu przesłuchano także detektywa Krzysztofa Rutkowskiego, który polskim organom ścigania zarzuca opieszałość i brak zaangażowania w sprawie porwania biznesmena.

- Gdyby funkcjonariusze CBŚ nie podchodzili tak sceptycznie do zgłoszenia o porwaniu, ta sprawa mogła być szybko rozwiązana, a Grzegorz Sz. mógłby żyć - mówi detektyw.

Proces nie dał odpowiedzi na wiele pytań, m.in. zagadką jest, gdzie znajduje się majątek zamordowanego mężczyzny i to wcale niemały. - Było tego ze 3,5 mln dolarów. Z moich informacji wynika, że część zabrali wspólnicy Grześka, a milion dolarów jest gdzieś na tajnych kontach w Szwajcarii, ale dokładnie gdzie, tego nie wiem- opowiada Piotr B. Tę tajemnicę Grzegorz Sz. zabrał do grobu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska