Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Byłem kronikarzem Ognia

Marek Lubaś-Harny
Niczego nie żałuję. Starsi koledzy, a wśród nich Harnaś, zapłacili życiem - mówi dzisiaj Kazimierz Garbacz
Niczego nie żałuję. Starsi koledzy, a wśród nich Harnaś, zapłacili życiem - mówi dzisiaj Kazimierz Garbacz Marek Lubaś-Harny
Nie mogłem znieść, że Polska już inna, a kłamstwa o Ogniu ciągle te same. Chciałem się dowiedzieć, jak to naprawdę było - mówi Kazimierz Garbacz, który przez lata zbierał w tajemnicy relacje żołnierzy tego legendarnego dowódcy, którego postać do dziś budzi skrajne emocje.

- Pewnego dnia, jak zwykle o świtaniu, wygoniłem razem z kolegami krowy na pastwisko - opowiada. - Nagle patrzymy, a nad dolnym Waksmundem smuga dymu. Ciekawi, jak to chłopaki, zlecieliśmy z górki. Kurasiów chałupa była już spalona. Z daleka zobaczyliśmy zgliszcza i jakieś szczątki ludzkie. Bliżej nas nie dopuścili. Dopiero później usłyszałem we wsi, że Niemcy spalili Kurasiów z zemsty, bo jeden z nich, Józek, dowodził w Gorcach leśnymi.

Był 29 czerwca 1943 roku. W spalonych zabudowaniach zginęli najbliżsi ówczesnego partyzanta Konfederacji Tatrzańskiej: jego ojciec Józef Kuraś starszy, żona Elżbieta i dwuletni syn Zbyszek. Po tej tragedii Józef Kuraś przybrał pseudonim Ogień i tak narodził się legendarny dowódca, którego postać do dziś budzi skrajne emocje. Dla jednych bohater narodowy, dla innych krwawy watażka, bandyta, morderca Żydów.

Przeciw kłamstwu

Minęło 66 lat. I oto Kazimierz Garbacz, dziś emerytowany agronom z Łącka, niespodziewanie własnym nakładem wydał książkę "Byli chłopcy, byli…". A w niej kilkadziesiąt autentycznych relacji partyzantów Ognia. Nie jest to praca historyka, ale owoc prywatnej pasji.

- Zbierałem te wyznania przez kilkanaście lat, nie myśląc, jak je wykorzystam - mówi autor. - Po prostu chciałem się dowiedzieć, jak to naprawdę było.

Przez bez mała pół wieku po śmierci Ognia można było o nim mówić wyłącznie źle. Przynajmniej oficjalnie. Obowiązywała wersja z książek Władysława Machejka i Stanisława Wałacha. Autorzy, choć przyznawali Kurasiowi pewne zasługi w walce z hitlerowcami, także u boku alowców i partyzantów radzieckich, jego działalność powojenną malowali wyłącznie czarną farbą. W myśl zasady, że "kto podniesie zbrodniczą rękę na władzę ludową, temu władza ludowa tę rękę odrąbie". I nie tylko rękę odrąbie, ale i pamięć zohydzi. Aż do końca lat 80. dawni żołnierze Ognia bali się przyznawać do jakichkolwiek związków ze swym dowódcą.
Potem nastąpiło odbicie w drugą stronę. Dla niektórych prawicowych historyków i polityków Kuraś stał się kandydatem na narodowego świętego. Powstało kilka publikacji, w których Ogień jawił się jako bohater bez skazy. Ale jego przeciwnicy też nie oddawali pola. Przypominali, że miał za niesubordynację wyrok śmierci z AK (co z tego, że cofnięty), że był szefem UB w Nowym Targu (co z tego, że ledwo trzy tygodnie), wyliczają, ilu ludzi zginęło z jego rozkazu (przemilczając, z jakiego powodu).

Wyjątkowo twardy żywot mają także wyssane z palca wieści o tym, że Ogień jakoby własnoręcznie powiesił na słupie telegraficznym kobietę w ciąży (Wałach) czy obciął język Żydówce (Machejek). Wciąż pojawiają się w dyskusjach na forach internetowych i w pracach niechętnych Kurasiowi publicystów i historyków. Oto prawdziwe partyjnych propagandzistów za grobem zwycięstwo.

- Nie mogłem znieść, że Polska już inna, a kłamstwa o Ogniu ciągle te same - mówi Garbacz.

Wróg ludu

Sam poczuł na własnych plecach karzącą rękę władzy ludowej, był więc dla swych rozmówców człowiekiem podwójnie swoim, zaufanym. Bo nie tylko rodak z Waksmundu, lecz i towarzysz niedoli. Kiedy trafił do więzienia za "przestępstwa szczególnie niebezpieczne w okresie odbudowy Państwa", miał zaledwie szesnaście lat. Sądził go słynny Julian Polan-Haraschin, zwany "krwawym Julkiem" (nawiasem mówiąc, późniejszy wieloletni TW "Karol"). Skazał szesnastolatka na pięć lat, które Garbacz odsiedział bez pięciu miesięcy darowanych na mocy amnestii. Więzienie go jednak nie wyprostowało, jeśli wierzyć opiniom wychowawców, np. takiej, z zakładu w Rawiczu:

"Więzień karny Garbacz Kazimierz s. Franciszka zachowuje się nie odpowiednio karany był trzy krotnie za nie przestrzeganie Regul. Więz. oraz za rozsiewanie wrogiej propagandy przeciwko Związkowi Radzieckiemu. (…) Zarząd Więzienia uważa iż jest to jednostka nie rokująca poprawy na przyszłość i na jakiekolwiek ulgi nie zasługuje".

I jeszcze donos szpicla z celi:

"Garbacz Kazimierz zaczyna narzucać pozostałym więźniom religię. Garbacz jest człowiekiem fanatycznym, zatwardziałym w wierze. Jego wypowiedzi są wprost oburzające. 4.IX.52. zaczął nam wychwalać zalety zakonów kościelnych. Powiedział, że kościół jest święty, księża są święci i wszystko co czynią jest dobre. Oni są postawieni przez Boga aby pilnować porządku".

A co to były za "przestępstwa szczególnie niebezpieczne", którymi szesnastolatek zasłużył sobie na więzienie?

- Nam, uczniom nowotarskiego gimnazjum, nie trzeba było tłumaczyć, jak należy się zachowywać wobec nowego reżimu. Nasi nauczyciele, może nie wprost, ale swoim zachowaniem, przykładem, dawali nam to jasno do zrozumienia - opowiada. - Toteż kiedy tylko nadarzyła się okazja, żeby się zaangażować po właściwej stronie, nie zawahałem się. Kiedyś spotkałem nad rzeką Staszka Ludzię, o którym wiedziałem, że jest u Ognia pod pseudonimem Harnaś. Znał mnie, miał do mnie zaufanie i zaproponował rozlepianie "ogniowych" ulotek. Wciągnąłem jeszcze jednego kolegę i rozlepialiśmy te ulotki, a po śmierci Ognia robiliśmy własne.

Te ulotki kosztowały go pięć najlepszych lat. - Niczego nie żałuję - mówi dzisiaj. - Starsi koledzy, a wśród nich Harnaś, zapłacili życiem.

Nie wszystko jasne

Zawarte w książce relacje są różnej wartości. Jedni z byłych partyzantów opowiadają obszernie i ze swadą, inni bardzo oszczędnie, czasem chaotycznie. Są wśród nich przejmująco szczere, jak opowieść Janiny Polaczyk-Kolasowej, na której oczach z zimną krwią zostali w Kościelisku zamordowani partyzanci Ognia, mimo że się poddali, a jeden z nich był ranny.

Są i takie, w których uczciwość nie ma powodu wątpić, jednak pozostawiają niedosyt, bo nie rozwiewają wątpliwości. Dotyczy to np. zastrzelenia pięciorga Żydów na szosie pomiędzy Waksmundem a Nowym Targiem. Ofiarom urządzono w Krakowie manifestacyjny pogrzeb, a potem zdarzenie to było przez wiele lat wykorzystywane propagandowo jako dowód antysemityzmu Ognia i całego antykomunistycznego podziemia.

- Pamiętam ten dzień doskonale - wspomina Garbacz. - To była Wielka Sobota 1946 roku. Z rana oddział przemaszerował przez Waksmund. Cała wieś stała przy płotach i patrzyła, ja także. Najpierw przeszła szpica, badając teren, a potem cała reszta. Ogień też z nimi szedł. Jakiś czas potem było słychać strzały, myśleliśmy, że się postrzelali z UB i wojskiem. Kilka godzin później wracali, ale nic nie mówili. Ludzie byli trochę zawiedzeni, bo myśleli, że może już powstanie ogłoszą czy co.

Z opowieści byłych ogniowców wynika, że szpica po drodze zatrzymała samochód, którego pasażerowie otworzyli ogień do partyzantów. Wywiązała się strzelanina, w wyniku której podróżni, w tym jedna kobieta, zginęli. Niestety, są także mocne świadectwa, że Żydzi zostali zastrzeleni nie w trakcie wymiany ognia, tylko później. Które są prawdziwe?

Być może nie zostanie to wyjaśnione nigdy. Podobnie jak zagadka wymordowania pod Krościenkiem jedenaściorga Żydów, którzy chcieli nielegalnie przekroczyć granicę. Jedni, jak Wojciech Orkisz z Krościenka, nawet nie dopuszczają do siebie myśli, że Ogień mógł mieć coś z tym wspólnego. Inni, wśród nich np. profesor Jan Tomasz Gross, wydają się nie mieć wątpliwości, że tych Żydów wymordował Ogień.

- Znam poglądy pana Grossa - mówi Garbacz. - No cóż, ludzie dociekliwi szukają prawdy. Są też tacy, co mówią: "Ja i tak już wiem". Do nich nic nie trafi, bo oni wcale tego nie chcą.

Głosy milczących

Nasza najnowsza historia, mimo dwudziestu już lat jawności, mimo starań historyków i takich pasjonatów jak Kazimierz Garbacz, na pewno jeszcze niejeden raz nas zaskoczy. W jego książce też znajdziemy na to bardzo ciekawy i pouczający dowód.

Otóż był sobie kiedyś radziecki partyzant o pseudonimie Alosza. Naprawdę nazywał się Aleksiej Botian i był nauczycielem z Wileńszczyzny. Pod koniec wojny, w stopniu lejtnanta Armii Czerwonej, przedarł się z niewielkim oddziałkiem w Gorce, gdzie uprawiał dywersję na tyłach frontu. Nikt jednak nie wiedział, że miał też drugie, tajne zadanie, a mianowicie rozpracowanie akowskiego podziemia. Po wojnie już otwarcie, w mundurze oficera NKWD, zajął się wyłapywaniem elementów niebezpiecznych dla nowej władzy. Robił to tym skuteczniej, że jeszcze kilka miesięcy wcześniej byli przecież jego towarzyszami broni.

Był tak groźny dla ukrywających się akowców, że postanowiono go zlikwidować. W książce Garbacza znajdziemy aż dwie relacje, których autorzy wspominają o udanej akcji wykonania wyroku na Aloszy przez nowosądecki oddział Emira. I co się dziwić szeregowym partyzantom, skoro do niedawna poważni historycy, znawcy epoki, likwidację Aloszy przedstawiali jako jeden z największych sukcesów poakowskiego podziemia.

Bomba wybuchła dwa lata temu, kiedy na Kremlu prezydent Władimir Putin odznaczył Złotą Gwiazdą Bohatera Rosji sędziwego już pułkownika Aleksieja Botiana za… uratowanie Krakowa. Nikt nie wie, jakim cudem udało mu się przeżyć.

- Tak, dowiedziałem się o tym krótko przed wydaniem książki - przyznaje Kazimierz Garbacz. - Jednak postanowiłem pozostawić wszystko tak, jak było. To są autentyczne wspomnienia tych ludzi, mam je wszystkie nagrane. Mówili tak, jak zapamiętali opisywane zdarzenia. Nie chciałem im niczego poprawiać, zmieniać, dopisywać. Chciałem oddać głos tym, którzy przez dziesięciolecia byli skazani na milczenie, a teraz jeden po drugim odchodzą. Moja rola skończona. Reszta jest sprawą historyków.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Byłem kronikarzem Ognia - Gazeta Krakowska

Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska