Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nie ma dziecka! Czy ktoś może tak po prostu zniknąć?

Redakcja
15-letnia Magda zaledwie kilka dni śmiała się z plakatów rozwieszonych na drzewach. Szybko okazało się, że wróciła do płonącego hotelu w Kamieniu Pomorskim i zginęła z całą rodziną
15-letnia Magda zaledwie kilka dni śmiała się z plakatów rozwieszonych na drzewach. Szybko okazało się, że wróciła do płonącego hotelu w Kamieniu Pomorskim i zginęła z całą rodziną M. Nicpoń
Najczęściej to rodzice gubią dzieci. Nie dopilnują, nie zauważą, jak maluch odchodzi. Taki kilkulatek zwykle jest znajdowany po kilku godzinach. Ale są rodziny, które od lat balansują między nadzieją a poczuciem straty, żyją jakby w żałobie, ale nie tracą nadziei na powrót ukochanej osoby. O zaginionych w ciągu ostatnich lat dzieciach w Wielkopolsce pisze Agnieszka Smogulecka.

Nie ma dziecka! Czy ktoś może tak po prostu zniknąć? To niemożliwe, żeby nikt nic nie widział! Najpierw jest przerażenie. Później trzeba wziąć się w garść i szukać.
W pierwszej chwili na pomoc rodzinie poszukującej zaginionego dziecka, rusza kto może. Oprócz policji, w akcję angażują się sąsiedzi, znajomi, straż pożarna, miejska. Szukają w szpitalach, u kolegów i koleżanek, w okolicy domu, szkoły. Z plakatów na drzewach, słupach, w urzędach ich poczynaniom przygląda się twarz zaginionego.

Ale czas mija. Gdy nie ma rezultatów, ta rzesza ludzi zniechęca się, zajmuje się swoimi sprawami i swoimi dziećmi. Bo życie przecież toczy się dalej. Ale w rodzinie zaginionego pozostaje pustka, której nie da się niczym wypełnić. Pozostają współczujące spojrzenia, szepty za plecami, przeraźliwy ból i tęsknota. I pytania. Czy żyje? Czy cierpi? Gdzie jest? Rodzice umierają z rozpaczy, ale wciąż wierzą, że któregoś dnia dziecko zapuka do drzwi.

- Każdy reaguje inaczej. Nikt nie jest przygotowany na zaginięcie najbliższej osoby. Nie da się stworzyć charakterystyki rodzica, którego dziecko zaginęło - tłumaczy Kinga Siembab, psycholog z Fundacji Itaka - Centrum Poszukiwań Ludzi Zaginionych. - Zaginięcie dziecka to niewyobrażalny dramat. Większość rodziców, sparaliżowana strachem i poczuciem winy, nie wie co robić i gdzie udać się po pomoc. Dlatego uruchomiliśmy telefon 116 000. W początkowym okresie intensywnych poszukiwań rodzice chwytają się wszelkich możliwych sposobów, by odnaleźć dziecko. Z biegiem czasu wraca codzienność. Dominuje poczucie bezradności i stan oczekiwania. Pozostaje nadzieja, że dziecko żyje i kiedyś je odnajdą.

Beatko, gdzie jesteś?
Niskie bloki na poznańskim Grunwaldzie. To tutaj mieszkała kiedyś Beata Radke. 9-latka wyszła rano, na katechezę. Miała wrócić około godziny 10. Nie wróciła. Był kwiecień 1975 roku.
Milicjanci, a później policjanci bezradnie rozkładali ręce. Nie znaleźli żadnego punktu zaczepienia, który wyznaczyłby tor prowadzonym poszukiwaniom. Tylko jasnowidz twierdził, że Beata żyje, choć jest daleko. Więc jej rodzice czekali. Podrywali się na każdy dźwięk telefonu, pukanie do drzwi.

Beata może mieć teraz 43 lata. Jej odnalezienia już nie doczekały siostra i matka. Tylko ojciec drżącym głosem szepcze: - Całkiem sam zostałem... Beaty jeszcze szukam z pomocą Itaki.
Kilka lat temu, gdy zmarła druga córka, on i jego żona ponownie nagłośnili sprawę zaginięcia Beaty. - Chcemy po prostu wiedzieć: żyje albo nie - mówili. - Wiele przeszliśmy i wiele potrafimy znieść - mieli nadzieję, że człowiek, który skrzywdził ich córkę jeszcze żyje, liczyli, że ruszy go sumienie i da znać, co zrobił z dzieckiem. W 2005 roku od zaginięcia minęło 30 lat, jeśli Beata została zamordowana, zbrodnia uległa przedawnieniu. Jeśli ktoś ją zabił, mógł nie obawiając się konsekwencji, ulżyć bólowi rodziców. Nic takiego jednak się nie stało.

- Więc zostałem sam, choć może ona gdzieś jest - mówi ze ściśniętym gardłem ojciec.
- Jest wiele osób, które czekają na zaginionego, chociaż nic nie daje nadziei na odnalezienie go żywego. Tłumaczą sobie, że póki nie ma ciała, póki nie ma wyników badań DNA wszystko jest możliwe. Nauczeni doświadczeniem staramy się podtrzymywać tę nadzieję - wyjaśnia Kinga Siembab. - Wiele razy udało się odnaleźć osobę, w której odnalezienie już mało kto wierzył. Są jednak i tacy, którzy stracili już wiarę w powrót bliskiej osoby. Oni marzą o tym, by móc stawiać świeczkę na jej grobie.

- Najgorsza jest niepewność - potwierdza ojciec Beaty. Jej zdjęcia (na jednym widać małą dziewczynkę, która w 1975 roku opuściła dom, na drugim jej portret, który pokazuje, jak może wyglądać teraz, jako dojrzała kobieta) znajdują się na stronie zaginieni.pl. Spośród wszystkich Wielkopolan, którzy zaginęli mając kilka, kilkanaście lat, Beata poszukiwana jest najdłużej. I ciągle bez efektu.
Dzieci we mgle
Beata nie jest jednak jedyna. Trwale zaginionych dzieci, jak mówi się w policyjnym żargonie, jest znacznie więcej. Przypominamy sobie o nich zwykle w maju, bo wtedy obchodzony jest Dzień Dziecka Zaginionego.

7-letni Daniel Oljasz zniknął w 1993 roku w pobliżu domu w Puszczykowie. Być może oddalił się i nie mógł znaleźć drogi powrotnej. Może stało się coś innego, ale co - nie wiadomo. Po chłopcu (dziś może mieć 23 lata) do dziś nie ma śladu.

Na Darię Młynarczyk z Piły, która jako 14-latka miała wrócić do domu z księgarni, rodzina czeka już 14 lat. W 1995 roku dziewczynka pojechała po książkę, cieszyła się, że następnego dnia zacznie uczyć się angielskiego. Jej rodzice natychmiast wszczęli poszukiwania. Życie okazało się dla nich okrutne. Przez lata nie udało się ustalić, co się stało z dzieckiem.

Nieznane są też losy Andżeliki Rutkowskiej z Koła. Pewnego dnia w 1997 roku, gdy miała 9 lat, nie wróciła z podwórka na obiad. Dziadek zaczął jej szukać, gdy wystygła zupa. Nie znalazł.
Paweł Janiak z Poznania zaginął 4 lata temu. Miał 16 lat. Wyszedł na szkolne praktyki, zostawił list. Napisał, że ma raka i nie pozostało mu wiele życia. - Dlaczego tak napisał? Przecież jest zdrowy - jego siostra apelowała o pomoc w odnalezieniu chłopaka. Bezskutecznie.

Ślad zaginął także po Joannie Wesołek z Jarocina. W 2000 roku miała 17 lat. Wyszła wieczorem z domu, prawdopodobnie wsiadła z kimś do samochodu. Nierozwiązana pozostaje też zagadka Andrzeja Ziemniaka z Myszkowa koło Szamotuł. Gdy w 1999 roku był widziany po raz ostatni, miał 14 lat.
- Zgodnie z przepisami poszukiwania kończymy, jeśli od zgłoszenia zaginięcia osoby małoletniej minęło 10 lat, a osoba ta ukończyłaby 23 lata - tłumaczy Roman Naderża, naczelnik Wydziału Kryminalnego Komendy Miejskiej Policji w Poznaniu. - Zakończenie poszukiwań nie oznacza jednak, że dane zaginionej osoby usuwane są z policyjnej bazy danych.
Zgubione dzieci
Każdego roku policja notuje ponad 15 tysięcy zaginięć osób. Wśród nich są dzieci. W ubiegłym roku poszukiwano 145 maluchów do 7 lat, 528 osób między 7. a 13. rokiem życia oraz prawie 3,5 tys. starszych nastolatków.

- Gdy ginie dziecko, na nogi stawiana jest cała policja. Dlatego tak ważne jest jak najszybsze powiadomienie nas o jego zniknięciu - mówi Alicja Godyla-Jasicka z Wydziału Prewencji Komendy Wojewódzkiej Policji w Poznaniu.

Podaje dane. W zeszłym roku w Wielkopolsce poszukiwano ośmioro dzieci w wieku do 6 lat. Wszystkie odnaleziono. Zaginęło też 14 chłopców i 18 dziewczynek w wieku od 7 do 13 lat. Odnaleziono jednego chłopca więcej. Rodzice zgłosili też zaginięcie 124 chłopców i 178 dziewcząt w wieku od 14 do 17 lat. Odnaleziono 123 chłopaków i 181 dziewcząt (niektóre zaginęły jeszcze w 2007 roku, stąd dysproporcje). - Za każdą z tych liczb kryją się ludzkie dramaty, ogromne nerwy, płacz - zaznacza Godyla-Jasicka.

Kilkulatki zwykle są odnajdywane po kilku godzinach. Policjanci twierdzą, że w takich przypadkach zwykle mają do czynienia z maluchami, które nikomu nic nie mówiąc odwiedziły kolegę albo ciocię. Albo wyszły ze sklepu, gdy matka zajęta była zakupami. Albo w ferworze zabawy odbiegły za daleko i same nie potrafiły wrócić.

- Zaginięcie kilkulatków zwykle związane jest z brakiem odpowiedniej opieki, którą mieli sprawować rodzice albo opiekunowie - twierdzi Aleksandra Kiełbasińska z Itaki.
Przykład? Poznań, jesień ubiegłego roku. - Zaginęło dziecko. Dziewczynka w wieku 2 lat - usłyszeli policjanci i municypalni patrolujący miasto. Dwulatka została odnaleziona na Cytadeli. Wyszło na jaw, że dziecko miało być pod opieką znajomego matki. Mężczyzna upił się i zapomniał o dziewczynce. Sam wrócił do domu, a dziecko zostawił w parku.

Policjanci pamiętają także inną historię, sprzed kilku lat. - Ręce nam opadły, gdy wysłuchaliśmy tej kobiety. Była przerażona, a my nie mogliśmy uwierzyć, że sama doprowadziła do tej sytuacji - wspominają. Kobieta przyjechała z synem do Poznania. Poszła do dentysty, a dziecko zostawiła na placu zabaw przed blokiem. Gdy po wizycie wyszła, okazało się, że chłopca nie ma. - Szukaliśmy go kilka godzin. Okazało się, że dziecko poszło do domu. Znaleźliśmy go już poza granicami miasta - opowiadają.
Pociechy idą w świat
- W przypadku młodzieży powodem zaginięć są najczęściej ucieczki z domów rodzinnych, dziecka, ośrodków wychowawczych - twierdzi Alicja Godyla-Jasicka.
Policyjne meldunki są bardzo do siebie podobne. Jeden z nowszych: "Amanda ma na koncie wiele ucieczek. Wyszła z domu dziecka, zabrała rzeczy osobiste. Prawdopodobnie jest z chłopakiem". Inny przykład ? - Nigdy wcześniej nie uciekała, ale teraz spakowała to, co przydatne i… nie ma jej - zaalarmowali w tym roku rodzice 12-letniej poznanianki.

Machina ruszyła natychmiast. Odprawy, oglądanie zdjęcia dziecka, patrole w centrach handlowych, parkach, dworcach autobusowych i kolejowych. I wreszcie ogromna ulga. Na bocznej drodze w Swarzędzu dwie dziewczynki. Rówieśniczki. Obie przemarznięte i wystraszone. Obie podczas ucieczki, którą - jak się później okazało - planowały od miesiąca. Poza domami chciały ponoć spędzić tylko jedną noc. Gdy zapadł zmrok, pojawiła się myśl o powrocie. Na widok radiowozu odetchnęły z ulgą.

- Ucieczka z domu to zazwyczaj przejaw buntu ze strony dziecka. W ten sposób próbuje zwrócić uwagę na siebie i swoje problemy - tłumaczy Alicja Godyla-Jasicka. - Z domów dziecka czy schronisk dzieciaki uciekają, bo nie potrafią odnaleźć się w nowym środowisku, tęsknią za domem rodzinnym. Czasem do ucieczki namawiają koledzy, czasem w grę wchodzi konflikt z rówieśnikami lub opiekunami w ośrodku.

- Są i inne powody - Roman Naderża podaje przykład z ubiegłego tygodnia. Dwie trzynastolatki zostały przyłapane przez ochronę na kradzieży z marketu. Uciekły. Bały się wrócić do domu. Zostały
odnalezione w ciągu dwóch godzin od złożenia zawiadomienia.

W najbliższym czasie zaginięć może być więcej. Bo koniec roku szkolnego i wakacje to czas, w którym szczególnie dużo osób przebywa "na gigancie". Chcą zaznać wolności, przeżyć przygodę. Sprzyja im pogoda. Nie trzeba zabierać dużo rzeczy, łatwo zdobyć pożywienie, przenocować w opuszczonym budynku. Niestety, łatwo mogą też stać się ofiarą bądź sprawcą przestępstwa.
- Większość zaginionych odnajdywana jest w ciągu dwóch tygodni - podaje Komenda Główna Policji. - Przed upływem tygodnia do domu wraca 95 procent zaginionych dzieci.
A co z resztą?
Spraw, których przez lata nie udało się wyjaśnić jest niewiele. Znacznie częściej zdarza się, że poszukiwania szybko się kończą, ale ich finał nie jest taki, o którym marzyliby rodzice. Dochodzi do wypadków, czasem powodem zaginięcia jest przestępstwo: uprowadzenie, pedofilia, morderstwo.
W styczniu 1996 roku zaginął 11-letni Olek. Jego ojciec otrzymał list z żądaniem okupu. Podczas przekazywania pieniędzy w zasadzkę wpadł Krzysztof F. Przyznał się do uprowadzenia dziecka i zabójstwa.

Smutno zakończyły się też poszukiwania 14-letniego Krzysztofa. 30 maja 2001 roku chłopiec wracał ze szkoły do domu w Liszkowie koło Łobżenicy. Nie dotarł. Zwłoki Krzysia odnaleziono po kilku tygodniach. Chłopiec został zamordowany przez kuzyna.

6-letniego Krystiana z Poznania zabiła przyrodnia siostra i jej koledzy. W lipcu 2002 roku Beata W. poderżnęła chłopcu gardło, a Piotr A. rzucał w jego głowę cegłami. Po zabójstwie pomagali w poszukiwaniach

Do dziś nie znaleziono ciała 4-miesięcznej Wiktorii Weroniki. W 2004 roku mama zabrała ją na spacer. Zwłoki kobiety znaleziono w starej kaplicy w Taczanowie. Początkowo sądzono, że dziecko zostało uprowadzone. Marcin T., który stanął przed sądem za zabójstwo, opowiedział jednak, że obciążył worek z córką kamieniami i wrzucił do rzeki. Czy mówił prawdę?

Jesień ubiegłego roku. Dwie koleżanki, obie Beaty (13, 14 lat) poszły na różaniec do kościoła w Sługocinie. Dotarły do kościoła, po mszy św. poszły na spacer w stronę rzeki. Utonęły.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski