Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tirowcy zrobili z niego milionera

Maria Mazurek
fot. Andrzej Banaś
Stanisław Jarosz był wiejskim masarzem. Potem przyszedł rok 1989. To była szansa. Zalegalizował zakład, zaczął sprzedawać przy drogach golonkę. Dziś ma potężne zakłady i 13 barów pod nazwą Taurus - pisze Maria Mazurek.

Widzi pani półki? Tyle dyplomów, certyfikatów, 11 moich wędlin i garmażerki na Liście Produktów Tradycyjnych. Tytuły "Teraz Polska": za gołąbki, za pierogi z borówkami, za szynkę swojską. Tyle lat pracy, starań. I psu na budę to się zda! Przyjdą urzędnicy jacyś, z Brukseli czy ze Strasburga, i zaraz powiedzą: zabraniamy wam wędzić. I koniec, kropka. A przecież z dziada pradziada się wędziło kiełbasę, szyneczki. Ojciec wędził, ja wędzę.

Stanisław Jarosz, właściciel firmy Taurus z Pilzna, zafrasowany drapie się po swojej 64-letniej głowie. Odkąd kilka tygodni temu pani Lucynka, główny technolog z firmy, dostała papiery, że Komisja Europejska chce zakazać wędzenia, trochę boi się o losy swojej firmy.

"Taurus" to 13 przydrożnych barów (w Małopolsce, na Podkarpaciu i na Śląsku), zakład w Tuchowie produkujący garmażerkę (pierogi, kluski, pizzę, gołąbki itd.), ale przede wszystkim - spory zakład mięsny w Pilźnie, przy krajowej czwórce, między Tarnowem a Dębicą (dziś to Podkarpacie, wcześniej - województwo tarnowskie).

I o ten zakład Jarosz boi się najbardziej. Bo jeśli dyrektywa unijna wejdzie w życie, to większości jego wędlin, wędzonych w tradycyjnych piecach opalanych bukowym drewnem, nie będzie można sprzedawać.

- A gdzie byli nasi politycy, jak unijni urzędnicy wymyślali to prawo? Spali?! Na Podkarpaciu jest około 200 zakładów wędzących mięso. W Małopolsce - około 300. Co teraz z nimi będzie? - Jarosz zamyśla się na chwilę.

A zaraz sam sobie odpowiada: E, tam, w sumie niech młodzi się o to martwią. Ja już na swoje się napracowałem.

Całe życie ze świniami
Bo Stanisław w zawodzie pracuje od dziecka. Mieszkał wtedy w Łękach Górnych, tuż obok Pilzna. Jego ojciec był wiejskim masarzem, najmowanym do świniobicia, na wesela. Bieda była. Stanisław pomagał mu już jak miał 10-11 lat.
Z perspektywy czasu trochę żałuje, że zaniedbał przez tę pracę szkołę.

- Wstyd się przyznać, ale mam wykształcenie podstawowe. Żałuję, bo widzę, że wykształcony człowiek to jednak inaczej myśli, lepiej z ludźmi rozmawia. Dlatego przypilnowałem, żeby moje dzieci już skończyły studia. Wysłałem ich do Krakowa: Marcina na Akademię Rolniczą, a Magdę na Ekonomiczną. Teraz pracują u mnie w firmie i wiem, że będę ją miał komu zostawić, że będzie w dobrych rękach - tłumaczy.

Od dziecka miał dryg do handlu. Lubił to. Bili z ojcem świnie, to jedno. Ale potem trzeba było je jakoś sprzedać. Nieźle szło, jak na nielegalny biznes. Ludzie ze wsi przychodzili, wiedzieli, że znajdą tam dobre wędliny. Gdzieś po drodze, w 1974 roku, przenieśli się do Pilzna. Tam Stanisław z ojcem wybudowali wędzarnię.

Legalizujemy!
Po śmierci ojca musiał sam zajmować się interesem. Tak przetrwał do '89 roku. Skromnie, choć ze stałymi klientami.
W tymże 1989 roku przyszedł do niego weterynarz z Dębicy, Andrzej Wardyński. Jarosz nazywa go "ojcem chrzestnym Taurusa". Bo gdyby nie on, pewnie interesy by mu nie wyszły. Ba, pewnie w ogóle by mu takie szalone pomysły nie przyszły do głowy.

- Staszek! Komunę diabli wzięli, nadchodzą czasy Solidarności - tak mu powiedział. - Ujawnij się, zacznij działać legalnie! Teraz wreszcie możesz - dorzucił.

Stanisław chwilę musiał pomyśleć, bo jakoś mu się to w głowie nie mieściło. Przecież nie ma warunków, doświadczenia, pieniędzy. No jak to: biznes zakładać?!

Znalazł budynek na sklep w Pilźnie. W piwnicy rozbierał świnie, robił kiełbasę, szynkę. Na górze sprzedawał te wyroby.

Już po dwóch latach miejsca przestawało wystarczać. Mieli za to kawałek ziemi przy ul. Legionów. Matka Stanisława uprawiała tam kartofle. Jarosz pokazuje jej zdjęcie, jak stoi na szczerym polu ziemniaków. Tam ruszyła budowa zakładu.

- To chyba był ten moment, kiedy poczułem, że z tego może być biznes, mogą być pieniądze. Pod zakładem ustawiały się kolejki, dystrybutorzy byli w stanie się bić o to, żeby kupić moje wędliny. Młodzi nie rozumieją, jakie to były piękne czasy. Wszystko by się sprzedało! Zapakować cegłę w gazetę i też by ludzie kupili, byleby pachniała - opowiada Jarosz.

No i biurokracji było mniej. Nie to co teraz: normy, papiery, pozwolenia, atesty. Kontrola na każdym kroku. Wtedy była większa wolność. I lepiej było, bo bliżej władzy, do Tarnowa. Po reformie administracyjnej, kiedy Pilzno trafiło do województwa podkarpackiego (a przecież o mały włos), zaczęło się więcej roboty, wyjazdów.
Krew psuje mu też konkurencja. Wielkie korporacje.

- Przyjdzie do mnie wielki klient i mówi: panie Stanisławie, pana wędliny są lepsze. Ale jak kupię od korporacji, to od każdych 500 kg dadzą mi 500 zł bonów na kupno wędlin. I wtedy te 500 kg idzie do firmy, a za bony ja zrobię sobie zakupy dla siebie - opowiada Jarosz. I kwituje: nie ma sentymentów w handlu.

Golonkowy milioner
Wykorzystał te lata 90. tak bardzo jak tylko mógł. Przy zakładzie w Pilźnie w 1994 roku założył pierwszy bar Taurus.
- Ściągali tu tirowcy. Silne, głodne chłopy, musieli się dobrze najeść. No i oszaleli na punkcie moich mięsiw, a już szczególnie golonki - opowiada Jarosz.

Poszedł za ciosem i założył kolejny bar. W Ładnej pod Tarnowem. Potem kolejny i jeszcze kolejny. Teraz jest ich 13.
Były też niewypały, przyznaje. Jak bar przy zakopiance. - Może był zbyt schowany za stacją benzynową? A może ludzie, jadąc do i z Zakopanego, mają ochotę tylko na góralskie chaty z oscypkami? - zastanawia się.

Ale zaraz dodaje: tak czy siak, więcej barów powstaje niż się zamyka. Teraz Taurus wygrał przetarg na kolejne dwa bary po obu stronach autostrady Kraków - Tarnów, koło Brzeska, przy MOP-ach Bagno i Mokrzyska.

I w Taurusie nie jedzą już tylko tirowcy. - Dziś przyjeżdżają do nas i zawodowi kierowcy, i krawaciarze, i studenci. Każdy, kto ma trochę pieniędzy i chce dobrze zjeść, wpada do nas - mówi.

W jednym z wywiadów Stanisław Jarosz przyznał, że ma w samochodzie CB-radio i podłącza się, aby zapytać, gdzie tu coś dobrego można zjeść. Jak słyszy, że w Taurusie, serce mu rośnie.

Wyroby garmażeryjne zaczął produkować w Tuchowie po to, by sprzedawać je w swoich barach i sklepach firmowych. Ale szybko okazało się, że są prawdziwym hitem. Kiedyś Taurus był znany tylko na Podkarpaciu i we wschodniej Małopolsce. Dziś jego szynki, golonki, kiełbasy i kabanosy kupimy w sklepach "Jubilat", "Alma", w "Krakowskim Kredensie". Jarosz zatrudnia już 500 osób.
I patrząc na tego żwawego, pełnego humoru człowieka, trudno sobie wyobrazić, że jakiekolwiek problemy, podziały administracyjne czy nawet Unia są mu w stanie naprawdę zaszkodzić.

Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska