18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Upadła na kolana. Krzyczała: Ja panu syna zabiłam!"

Piotr Rąpalski
Jan Kulig z pięknym albumem o swoim synu, Januszu. Książkę wydano po śmierci rajdowca. Jej sprzedaż pomogła uzbierać pieniądze na rehabilitację innej osoby ciężko poszkodowanej w wypadku.
Jan Kulig z pięknym albumem o swoim synu, Januszu. Książkę wydano po śmierci rajdowca. Jej sprzedaż pomogła uzbierać pieniądze na rehabilitację innej osoby ciężko poszkodowanej w wypadku. fot. Marcin Makówka
O życiu bez ukochanego syna, zostawianiu dla niego zawsze talerza przy wigilijnym stole i pustce, której niczym nie można zapełnić, opowiada Jan Kulig, ojciec tragicznie zmarłego rajdowca Janusza Kuliga.

Wieczór. Przejazd kolejowy w Rzezawie pod Bochnią. Pędzący 100 km/h pociąg wjeżdża wprost w samochód Janusza Kuliga, mistrza kierownicy. Rajdowiec ginie. Szlaban nie był opuszczony. Dróżniczka popełniła błąd... Tę tragiczną historię Jan Kulig, ojciec 34-letniego wtedy sportowca, wspomina już prawie 10 lat. Dekada minie dokładnie 13 lutego. Przed rodziną kolejna Wigilia bez ukochanego syna, ojca, męża. Pusty talerz, który z reguły przeznaczony jest dla nieznajomego wędrowca, u nich ma właściciela. Znów przypomni im Janusza...

Humor pomaga sobie radzić
- W Wigilię też pan pracuje? Do pierwszej gwiazdki? - pytam, gdy spotykam Jana Kuliga w urzędzie gminy w Łapanowie, gdzie jest wójtem. - Nie, do południa. Siedzimy, ale tylko załoga męska. Dziewczyny są już w domach. A nuż ktoś wpadnie ze sprawą. A jak załatwi pozytywnie, to cały rok będzie miał fart - odpowiada Jan Kulig.

Do domu przynosi tylko karpie i wiesza światełka na choince. Z kuchni jest wyganiany. - Jeśli chodzi o sprzątanie to jestem od podnoszenia nóg, gdy jedzie odkurzacz - mówi. Dobrze wie, że chcę naciągnąć go na trudne wspomnienia. Nie ma nic przeciwko, ale poczuciem humoru rozluźnia atmosferę. Częstuje czarną kawą. - Herbaty się nie psuje cytryną, kawy mlekiem, a miłości małżeństwem - mówi. Zaznacza, że to żart, bo w małżeństwie przeżył już 47 lat. - Ja już jestem na liście męczenników - kontynuuje z uśmiechem. - Humor jest mi potrzebny - kwituje. Pytam o Wiglię sprzed śmierci Janusza.

Wigilia inna niż wszystkie
- Pamiętna! Bardzo wesoła, jakby miała być ostatnia - wspomina. Rodzina była u jego córki Ewy w Łapanowie. Przyszedł proboszcz, wikary, kuzyni. - Janusz lubił w kuchni pomagać. Był bardziej uniwersalny niż tata. Dobrze jest, gdy uczeń prześcignie mistrza - wspomina pan Jan i opowiada też o niedzielnych dyskusjach z synem.

Puszczali sobie filmy z rajdów. - Dyskutowaliśmy o błędach. Jeździłem za nim na zawody jak cień. Trochę też tej benzyny we krwi miałem. Mówiłem, że z zakrętu mógł wyjść szybciej lub że zbyt wcześnie hamował - opowiada Kulig. - Mieliśmy często różne zdanie, ale wyciągał wnioski, bo za kierownicą nie mógł wszystkiego widzieć.

Pan Jan o synu mówi - Łagodny, ale z charakterem, ustabilizowany, naturalny. Ale nie dał sobie też w kaszę dmuchać. Poza rajdami jeździł spokojnie. Nieraz z nim jechałem i pytam "Co ty? Śpisz?" - śmieje się pan Jan. Przyznaje jednak, że zdarzało się, że Janusz przekraczał dozwoloną prędkość.

Wspomina dwa poważne wypadki na rajdach. Jeden w rajdzie krakowskim, gdy syn pierwszy raz pojechał fordem. - A leżała mu renówka. Przewrócili się wtedy i spalili auto - mówi. - Stałem przy policjancie, który dostał przez radio informację, że "Kulig się pali". Pytam "Kulig czy samochód?". Na szczęście syn wyszedł bez szwanku - wspomina z ulgą.

Innym razem podczas rajdu samochód Kuliga koziołkował sześć razy, obijał się o drzewa. - Nie pamiętam, jak przeskoczyłem zaporę, chciałem biec do niego. Ale powiedzieli - spokojnie, będzie dobrze. I było - mówi pan Jan. - Były momenty, że miałem drgawki ze zdenerwowania, jak jechał. Czasem nie czułem nóg. W tych chwilach filmowałem kamerą zamiast niego, ziemię. Ale później byłem dumny jak paw - kwituje. Przyznaje, że Janusz często mówił, że gdyby mu coś się stało, to nigdy nie chciałby być kaleką.

Szok. Byłem jak w kłębach dymu
Wieść o śmierci Janusza na przejeździe była szokiem, na który nic nie było w stanie go przygotować. - Do dziś myślę, że jeśli tego dnia zostałbym w domu, umówił się gdzieś z Januszem, może by do wypadku nie doszło. Ale wiem, że nie ma co gdybać - zaczyna opowieść.

- 13 lutego 2004 r. jechałem z żoną do rodziny w Toruniu. O godzinie 16 rozmawiałem z Januszem przez telefon. Pytałem gdzie jest, a on mówi "tatko uważaj, bo ślisko". Ok. godz. 19 dotarliśmy. W domu ruch, wszyscy na stojąco i mówią, że coś nie tak jest z Januszem. Zadzwoniłem do jego pilota. Powiedział tylko, że go pociąg potrącił. Ale myślę, nic się nie stało, pewno pociąg powoli jechał. Nie dopuszczałem złych myśli. Za chwilę przyszła jednak informacja, że nie żyje. Zginął w Rzezawie. Nie wiedziałem, czy stoję czy siedzę. Zadzwoniłem do prokuratorki z Bochni. Mówiła, że nie wie, kto to, że jest zniszczony samochód, ale może Janusz go komuś pożyczył. Wiedziałem, że nie. Myślę, że ona też wiedziała...

Pan Jan przerywa. W oczach ma łzy. Bierze łyk kawy i kontynuuje. - Czułem, że stało się najgorsze. To taki moment, że trudno opowiedzieć. Byłem jak w kłębach dymu, w obłąkaniu. Mózg się gotował, ale ruszyłem w drogę powrotną. Nie pamiętam, jak przejechałem z 500 kilometrów. Wciąż myślałem, że to nieprawda. Zakodowałem, że muszę jechać do Bochni, bo tam mieli Janusza zawieźć. Musieliśmy go zobaczyć. Ale z automatu pojechałem najpierw do Krakowa po Agnieszkę, jego żonę. Była w ciąży, trzeba było ją przecież uspokoić...

"Ja panu syna zabiłam!"
Gdy pan Jan następnego dnia na komisariacie odbierał rzeczy Janusza, spotkał winną wypadku dróżniczkę, która nie zamknęła szlabanu. - Wychodzę, siedzi kobieta na stołku. Twarz w rękach, włosy rozczochrane. Coś mnie tknęło, że to może być ona. Zatrzymałem się. Pilnujący policjant wyprostował się i zbladł. Myślał, że ostro zareaguję. Ale tylko dotknąłem ją w głowę. Zapytała: "Kto pan jest?". "Ojciec Janusza" odpowiedziałem. Policjant wstrzymał oddech. A ona z tego krzesła upadła na kolana, na ziemię, chwyciła mnie za nogę, całowała po butach. Krzyczała: "Ja panu syna zabiłam!". Chciałem ją podnieść, ale nie mogłem od ziemi oderwać. W końcu przytuliłem, uspokoiłem i powiedziałem: "Niech się pani nie martwi. Wybaczymy". W tym momencie policjant nie wytrzymał i wyszedł na zewnątrz.

Już wtedy Jan Kulig wybaczył. Czy później tego nie żałował? - Nie chciałem szukać odwetu. Szczerze. Janusz też by wybaczył. Niektórzy mieli o to pretensje, ale nie komentowałem tego. Taka była moja wola i już - mówi.

Zdania nie zmienił, gdy dróżniczka dostała wyrok 2 lata więzienia w zawieszeniu. - Nie interesowało mnie, jaki ten wyrok będzie. Wręcz nie chciałem, aby był surowy. To była silna kobieta, a jak ogłaszano wyrok został z niej cień. Spotkałem jej syna z dziewczyną. Zapytał mnie, dlaczego wybaczyłem. Odpowiedziałem "dla was". Gdybym inaczej postąpił, ona mogłaby tego nie przetrzymać. Potrzebne komuś dwa trupy? Może inaczej bym się zachował, gdyby była pod wpływem, gdyby nie żałowała tego co się stało...

Większe pretensje niż do dróżniczki Jan Kulig ma do tego, jak wyglądał przejazd. Zasłaniał go jakiś niepotrzebny złom, słupy, budka. - Inaczej Janusz mógłby dostrzeć światła pociągu. Wyskoczyć - mówi pan Jan. Proces z koleją toczył się pięć lat. Kulig kwituje jego przebieg słowem "żenada". Nie chce komentować. - Dobrze, że teraz na przejazdach kolejowych jest lepiej, również na tym w Rzezawie. Wierzę, że śmierć Janusza coś zmieniła. Szkoda, że ludzie muszą ginąć.

Pamięć o Januszu pomaga innym
Ciągle jednak gdy słyszy, że ktoś zginął na strzeżonym przejeździe, dostaje dreszczy. Sam zaangażował się w pomoc osobie, która doznała uszczerbku na zdrowiu w wypadku motocyklowym, młodemu Marcinowi. - Chłopak miał wtedy 27 lat, przyjechał z zagranicy, kupił motor i rozbił się po przejechaniu kilkudziesięciu metrów. Od pasa w górę jakby w nim bomba wybuchła.

Kręgosłup przerwany. Uczuliła mnie na tę sprawę redaktorka Gazety Krakowskiej. Włączyłem się w pomoc. Robiliśmy zbiórkę na rehabilitację, równocześnie sprzedając albumy o Januszu, co przyniosło też trochę pieniędzy.

Chłopak przebywa dziś w domu pomocy w Krakowie. Możliwe, że niedługo będzie mógł już jeździć na wózku inwalidzkim. - Wierzę, że się uda - kwituje pan Jan. Cieszy się, że może pomóc, że pomaga też pamięć o Januszu u ludzi, szczególnie miłośników motoryzacji. - Ale jest to wypełnianie pustki. Ona będzie. Co prawda codzienny ruch w pracy pozwala mi się oderwać myślami, ale nieprawdą jest, że czas leczy rany. Może tylko je zmniejszyć, ból zostaje - wzrusza się pan Jan.

Pierwsza Wigilia bez Janusza? - Ciężka, ale nie tylko pierwsza. Każda. Puste nakrycie przypominam nam o nim. U nas ma zawsze właściciela.

***
Janusz Kulig Urodzony 19 października 1969 r. w Łapanowie. Był trzykrotnym mistrzem Polski w rajdach samochodowych (1997, 2000, 2001), dwukrotnym wicemistrzem Polski (1998, 1999), wicemistrzem Europy (2002), dwukrotnym mistrzem Europy Centralnej (1998, 1999) oraz mistrzem Słowacji (2001).

Tragiczna śmierć
Janusz Kulig zginął w zderzeniu fiata Stilo z nadjeżdżającym pociągiem pospiesznym "Ślązak" relacji Zielona Góra-Przemyśl Główny. Po wyciągnięciu z samochodu Kulig jeszcze żył, jednak wkrótce zmarł z powodu odniesionych obrażeń. 18 lutego 2004 r. został pochowany na cmentarzu parafialnym w Łapanowie.

Upamiętnienie rajdowca
Równo rok po tragicznym wypadku,w Rzezawie odsłonięto tablicę upamiętniającą śmierć Janusza Kuliga. Wyryto na niej sentencję Seneki: "I krótkie życie jest dostatecznie długie, by przeżyć je szlachetnie".

W dniu 19 października 2004 r. Janusz Kulig został mianowany patronem gimnazjum w Łapanowie.

Od 2007 r. organizowany jest rajdowy Memoriał Janusza Kuliga i Mariana Bublewicza, zmarłych tragicznie kierowców wyścigowych
W październiku 2011 ulicę w Walimiu nazwano nazwiskiem Janusza Kuliga. Jest to droga, która stanowi fragment rajdowego odcinka specjalnego z Rościszowa do Walimia znanego pod potoczną nazwą "patelnie"

Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska